A+ A A-

Od patologii do lajfstajlu. Jak w polskim kinie pali się blanty.

We współczesnej kinematografii, a w szczególności w nowych popularnych serialach, obecność nielegalnych używek z marihuaną na czele jest już normą.

Do tego stopnia, że pojawienie się w nich skręta w charakterze rekwizytu nie robi już na nikim wrażenia, nikomu też nie przychodzi do głowy by klasyfikować na tej podstawie produkcję jako „film o narkomanach”. Ot, po prostu, razem z innymi używkami, marihuana pełni obecnie zwykle rolę uwiarygadniającego obraz realiów elementu tła, bądź emblematu - znaku co bardziej „wyluzowanych” postaci. Oczywiście zachodnia kinematografia dorobiła się osobnego (pod)gatunku stoner movie (o którym szerzej piszę w Spliffie #50), skupionego głównie wokół smażenia lolków, jednak poza tą niszą we współczesnym kinie marihuanę może palić niemal każdy, nie zyskując automatycznie łatki wykolejeńca, stonera, bądź outsidera. A jak to wygląda w rodzimych produkcjach?

Oczywiście jeśli chodzi o obecności gandzi we współczesnych (przed 1989 temat praktycznie w kinie nie istniał, więc i tu go pomijam) polskich filmach i serialach, pierwsze co przychodzi do głowy to powielanie koszmarnych stereotypów w pakiecie z zacięciem dydaktycznym, słowem – przeniesienie na plan fabularny wymowy dokumentalnego Ziela śmiechu i łez (S. Wolny, 2003). Przed oczyma stają mdlejącej Bożenki z Klanu, w ostateczności wiecznie zjarany Laska z Chłopaki nie płaczą (O. Lubaszenko, 2000). Cóż, własnego Pineapple Express, czy od biedy Harolda i Kumara prędko się chyba nie doczekamy. Nie oznacza to jednak, że trawka na rodzimych ekranach nie pojawia się w ogóle. Szczególnie ostatnio jej palacze (a według ostrożnych szacunków może być nas dobrze ponad milion...) doczekują się pewnej, co prawda skromnej, reprezentacji.
Jak wiemy aż za dobrze – palaczy gandzi ciężko nazwać jednolitą grupą. Czy jej obraz w polskim filmie oddaje tę różnorodność? Wbrew pozorom – staje się on powolutku coraz bardziej zniuansowany. Zacznijmy jednak od najbardziej stereotypowych, a jednocześnie najbardziej krzywdzących przedstawień palących.

Patologie
Do pewnego momentu właściwie jedynym kontekstem w którym na rodzimych ekranach pojawiali się palacze trawki był ten najmniej uzasadniony, mocno uproszczony i z grubsza nieprawdziwy. Uzależnienie, problemy z prawem, w najlepszym razie – jednorazowy groźny wybryk; konsument marihuany stanowił po prostu figurę narkomana jako takiego. Takie utożsamienie umożliwiało posłużenie się przestarzałym (i zdyskredytowanym naukowo) wytrychem „teorii przejścia”, w myśl którego sięgający po jakikolwiek nielegalny narkotyk niechybnie skończyć miał na braniu heroiny. Najpierw trawka, później strzykawka. W myśl tej zasady staczali się na dno bohaterowie Że życie ma sens (G. Lipiec, 2001), w sposób „naturalny” uzupełniając opalane na ławce przed blokiem lufki kolejną rodzimą specjalnością – władkiem. Choć film dotykał realnie istniejących problemów, jego quasi-dokumentalny styl stanowił broń obosieczną, umacniając stereotyp ćpuna z nizin społecznych, dla którego marihuana jest tylko kolejnym z narkotyków służących do zabijania codziennej nudy.
Podobny los jak osiedlowych palaczy z filmu Lipca, spotykał Sylwusia Miauczyńskiego (Wszyscy jesteśmy Chrystusami, M. Koterski, 2006), który płynnie przeszedł od poczciwej gandzi do „twardych”, a jego nałóg, tyleż zgrabnie, co upraszczająco, zrymowano z alkoholizmem jego ojca. W tym przypadku sprawę komplikowała dodatkowo pozafilmowa osobowość odtwórcy tej roli:  „Miśka” Koterskiego, którego medialny wizerunek typowego stonera może i dobrze współgrał z kreacją Sylwusia, ale jednocześnie uwiarygadniał mit równi pochyłej na którą wkraczać miałby palacz gandzi.

Wspomnieć jeszcze należy o przypadkach w których dydaktyka filmowców sprowadza się jedynie do pokazania mrożącego krew w żyłach „pierwszego kroku”, szczęśliwie bez dalszych konsekwencji dla zażywającego. Klasycznym przypadkiem jest tu konsumpcja blanta przez Bożenkę z Klanu (1997 - ). W odcinku z 2006 roku nastolatka kupuje od podejrzanego kolegi skręta i pali go gdzieś na klatce. Konsekwencje są opłakane – biedactwo blednie jak prześcieradło, osuwa się na ziemię, a z nosa leci jej krew. Jeśli ktoś miałby jeszcze wątpliwości co do zabójczego chwasta, to pozbawi go ich pogadanka Rysia, który zbijając argument, „że to tylko skręt”, tłumaczy Bożence (i widzom), fatalne konsekwencje zażywania narkotyków w ogóle. W serialach groza trawki utrzyma się jeszcze przez wiele lat - straszy ona jeszcze w M jak miłość (2000 - ), w którym nie tylko przepełniona grozą muzyka anonsowała jej palenie (prawego Pawełka kusi podejrzany Mareczek), ale widzieliśmy też poważne konsekwencje prawne amego jej posiadania. Serialowa edukacja okazała się skuteczna - w efekcie, gdy grupka mieszkających razem bohaterów Wawa non stop (2013 - ) znajduje u jednego ze współlokatorów wór podejrzanego zielska bez wahania spuszcza go w toalecie. Tak trzymać!

Ekscesy
Obśmianie przykładów zrównywania kontaktu z marihuaną z patologią o niewesołym kresie jest tyleż łatwe, co w gruncie rzeczy jałowe. Znacznie bardziej problematyczna jest kolejna grupa przedstawień, w której zapalenie trawki nie skazuje może na wieczne potępienie i krwotok z nosa, wciąż jest jednak czymś nieco wywrotowym, z gruntu „niegrzecznym”, zakazaną przyjemnością. Biorąc pod uwagę obecny stan polskiego prawa – przynajmniej z tym ostatnim znaczeniem niewinnego skręta nie sposób się nie zgodzić. Opłakany stan prawodawstwa nie znaczy jednak, że każdy kto w filmie sięgnie po spliffka automatycznie będzie utożsamiany z buntownikiemOd patologii do lajfstajlu. Jak w polskim kinie pali się blanty. , albo przynajmniej osobą rozchwianą – o tym, że tak nie jest zaświadczą dalej przykłady bardziej liberalnych przedstawień. Chwilowo jednak przyjrzyjmy się tym, dla których sięgnięcie po blanta jest małym grzeszkiem, popełnianym przy okazji zawirowań życiowych.
W naturalny sposób bohaterami którzy sięgną po skręta w akcie buntu będą nastolatki. [Przy okazji – nie musimy chyba przypominać, że jako Spliff sprzeciwiamy się zażywaniu jakichkolwiek używek przez nieletnich?] Prezentowany przez nie model konsumpcji, nawet jeżeli byłby pozbawiony otoczki imprezowej (a tak się praktycznie nie dzieje), i tak nosi znamiona czynu wywrotowego – właśnie z racji wieku bohaterów. Dlatego też palenie gandzi tak dobrze pasuje do rozpasanej beztroski bohaterów Hardkor Disko (K. Skonieczny, 2014), czy Bejbi Blues (K. Rosłaniec, 2012). Jakieś jointy w tle przewijają się też w Sali Samobójców (J. Komasa, 2011). Warto zauważyć, że we wszystkich tych wypadkach palenie gandzi jest nierozerwalnie splecione z innymi, powiedzmy, zachowaniami problemowymi bohaterów – i jako takie, prezentowane jako kolejny „wybryk” nieletnich bohaterów.
ciąg dalszy na kolejnej stronie
Tego typu moralizatorskie podejście szczególnie widoczne jest w filmie Rosłaniec, jeżeli tylko poskrobać nieco jego efekciarską, wyluzowaną otoczkę.
Nie oznacza to bynajmniej, że z paleniem trawki traktowanym jako wyskok mamy doczynienia jedynie w filmach o młodzieży. Polskim twórcom zdarza się też włożyć skręta do ręki rozchwianym dorosłym. Zdaje się, że szczególnie często takie wywrotowe zachowania towarzyszą stanom załamania nerwowego, osobliwie dotykającego młodych, dobrze zarabiających profesjonalistów.

Wiadomo – stołeczna rozpusta. Zgodnie z tą logiką skręt mignie gdzieś pomiędzy twardymi dragami już w Egoistach (M. Treliński, 2000), gandzia jako komediowy rekwizyt pojawia się też w pijackiej eskapadzie prostaków z Kac Wawy (Ł. Karwowski, 2012). Można mieć za to wątpliwości co do jej roli w inteligentnych, wyważonych 33 scenach z życia (M. Szumowska, 2008). Z jednej strony skręt funkcjonuje jako czytelny znak, emblemat artystycznego środowiska głównej bohaterki, element lifestyle’u. Z drugiej – z całą pewnością pojawia się w momencie emocjonalnego kryzysu Julii, który odreagowuje imprezowaniem, przypadkowym seksem, i właśnie – marihuaną. Cóż, pewnie bywa i tak. Trzeba jednak zauważyć, że choć wciąż funkcjonuje jako eksces, bądź przynajmniej znak ekscentryczności, joint w filmie konsekwentnie konstruującej swoją liberalną i światową personę medialną Małgośki (!) Szumowskiej nie przykuwa specjalnie uwagi, jeśli coś w nim uderza, to właśnie jego... zwykłość i naturalność w przyjętym kontekście. Ale o tym za chwilę...

Polski stoner?
Zanim przejdę do bardziej wyważonych portretów palaczy gandzi, warto by się jeszcze zastanowić, czy dopracowaliśmy się własnej wersji bohatera, dla którego skręt ani nie oznacza przypiętej łatki ćpuna, ani nie jest jednorazowym wybrykiem, czy tylko nastoletnim gadżetem. Zachodnia komedia wypracowała bowiem taki model postaci, dla której palenie jointów jest podstawowym elementem charakterystyki, choć nie ma w sobie nic z niebezpiecznego ekscesu – stonera. Szerzej piszę o nim przy okazji omawiania stoner comedies parę numerów temu.
W przypadku polskiej kinematografii ciężko mówić o jakimś szczególnym zniuansowaniu postaci stonerów (które ma miejsce w zachodnim nurcie filmów „pod chmurkę”), ale jak najbardziej się one pojawiają. Przede wszystkim mowa tu – oczywiście – o Lasce z Chłopaki nie płaczą, który jest charakteryzowany przez Oskara słowami, które mogłyby służyć jako definicja tego typu postaci w ogóle: „Co u niego? To samo – jeździ na desce i pali jointy”. Sam Laska jednak okazuje się, jak to często bywa, może i abnegatem, jednak obdarzonym niebanalnym podejściem do życia i złotym sercem. Zaś jego monologi o królu sedesów i ambasadorze w typie Tony’ego Halika przeszły do kanonu polskiej komedii.
Spokojnie można uznać, że Laska jest wzorcem polskiego kinowego stonera, tak mocno utrwalonym, że ciężko mu dorównać. Może więc dlatego tych parę innych przykładów zapalonych użytkowników, choć dzieli z Laską refleksyjne podejście do życia, wywodzi się z innych, chyba nieco bardziej inteligenckich środowisk. Mamy więc łagodnego filozofa Radka z Alei Gówniarzy (P. Szczepański, 2007), wrażliwych outsiderów z Dziewczyny z szafy (B. Kox, 2012), czy absolwenta bibliotekoznawstwa, który nawet pozwala sobie na małą antyprohibicyjną tyradkę (Wkręceni 2, P. Wereśniak). Czyżby polską wersją stonera miał być upalony humanista bez sensownej pracy? To by się zgadzało... Ale dość już o mnie.

Od patologii do lajfstajlu. Jak w polskim kinie pali się blanty. Przerwa na uśmiech
W zachodnich stoner movies tytułowy jaracz pojawia się zwykle w kontekście komicznym, zresztą większość tych filmów jest po prostu komediami – bez żadnych gatunkowych domieszek i niespodzianek. W przypadku rodzimych produkcji trudno mówić o jakiejś prawidłowości – stonerów jest w nich zwyczajnie za mało. Niedostatek zaawansowanych konsumentów, a co za tym idzie – humoru opartego na charakterach, nie oznacza bynajmniej by zaniedbywano komediowy potencjał gandzi w ogóle. Inna sprawa, że są to zwykle żarty nienajwyższych lotów, w dodatku, delikatnie mówiąc, nie pierwszej świeżości. Możemy więc porechotać z grubego policjanta raportującego na wizji akcję zniszczenia plantacji konopi indyjskich poprzez jej spalenie (Ciacho , P. Vega, 2010), nauki angielskiego po paru buchach (Job, czyli ostatnia szara komórka, K. Niewolski, 2006), czy generycznych żarcideł o dziwacznych halucynacjach po konsumpcji (znowu Wkręceni 2).
Interesujący wydaje się za to komediowy wątek w serialu Usta, usta (2010 – 2011):  Lena postanawia ulżyć swojej teściowej w bezsenności, zabiera ją więc do podejrzanej speluny w której groźny boss bez problemu opyla starowince wór kolumbijskiej siejki (za pięć dych w promocji). Starsza pani pali jointa kryjąc się przed synem, po czym od razu łapie gastro. Choć żarciki nie są tu jakoś specjalnie odkrywcze, warto zwrócić uwagę na to, że w serialu (w gruncie rzeczy pogodnej obyczajówce) pokazano samą konsumpcję bez cienie potępienia moralnego, a nawet – co jest unikatowe! – zwracając słusznie uwagę na medyczny potencjał marihuany.

Jeśli mowa o komediowym potencjale gandzi, nie sposób też nie wspomnieć o Bułgarskim pościkku (Z. F. Skurcz, 2001). Jak wiadomo, wszystkie filmy Skurczów fantastycznie dopełniają się z buchem, w tym przypadku zaś walka z handlem marihuaną dodatkowo napędza, khem... fabułę. W charakterystycznej stylistyce topornej parodii możemy oglądać tu transakcję narkotykową („Najlepszy, najmocniejszy towar! Wart 120 milionów... złotych!”), czy zdrową bekę z propagandowego straszenia trawką.
Skoro już się pośmialiśmy, pora przejść do nieco bardziej poważnych przedstawień palaczy.

Lajfstajl
Na szczęście oprócz straszenia ponurymi konsekwencjami, efekciarskiego epatowania, czy konstruowaniu utożsamianych całkowicie z konsumpcją używki stonerów, polskie kino potrafiło w ostatnich latach zaprezentować nieco bardziej wyważony wizerunek konopi. W filmach, których podejście do trawki zbiorczo nazywam „lajfstajlowym”, pełni ona tylko (i aż!) rolę rekwizytu uwiarygadniającego przedstawienie realiów. I właśnie w roli takiego znaczącego tła wypada gandzia najlepiej.
Oczywiście – zgodnie z pewnym stereotypem – skręty wciąż pasują bardziej środowiskom wielkomiejskim, postępowym, inteligenckim, względnie młodym... Dlatego od wspólnego spliffka znajomość rozpoczyna para warszawskich gejów w Płynących wieżowcach (T. Wasilewski, 2013), właścicielka galerii sztuki (Warsaw by night, N. Koryncka – Gruz, 2014), czy młode, dobrze zarabiające profesjonalistki (Jak się pozbyć cellulitu, A. Saramonowicz, 2011). Ten ostatni  przykład jest o tyle ciekawy, że bez specjalnego skrępowania przedstawia palące blanty same kobiety (z reguły filmowymi konsumentami są mężczyźni), a także – w innej scenie – wyśmiewa prastary dragowy stereotyp palenia skórek od bananów. Warto też zwrócić uwagę, że filmy, w których jointy pełnią de fato rolę mało istotnej, ale klimatycznej, dekoracji, najwierniej, bez komediowej przesady, oddano także rezultaty ich konsumpcji – zaczerwienione oczka Izy Kuny w Warsaw by night, czy błogi relaks w spa pań z Jak się pozbyć... świadczą o tym najlepiej.
Bodaj najlepsze i najbardziej wyważone występy na drugim (albo i trzecim...) planie zalicza trawka w dwóch fabularnych filmach Leszka Dawida – do pewnego czasu przede wszystkim sprawnego dokumentalisty. Moim ulubionym przykładem jest Ki (2011), w której gandzia przed obiektywem... w ogóle się nie pojawia! Ki miała niewielki wyrok za posiadanie, natomiast wrażliwość widza jest kierowana w taki sposób, że ta plama na życiorysie w żaden sposób nie dyskredytuje jej moralnie, wypomina ją jej zaś tylko dość obrzydliwa postać pracownika opieki społecznej – reprezentanta Systemu. Trudno o zgrabniejszą grę z motywem trawki – otrzymujemy tu zarazem wymowną (choć subtelnie podaną) krytykę prohibcji jak i charakterystykę bohaterki (dla której ta wpadka jest tylko jednym z wielu drobnych nieogarów), sama zaś wzmianka trwa nie dłużej niż pół minuty, nie narzucając tonu „opowieści o podnoszącej się narkomance”, czy podobnej bzdury. Ten drobny motyw z trawką jest zresztą tylko jednym z wielu drobnych „klocuszków” z których budowane jest wiarygodne tło społeczne filmu. Innym swietnym przykładem w filmografii Dawida jest oczywiście Jesteś Bogiem (2011). W biograficznym filmie o Paktofonice trudno nie pokazać palenia zioła – tu jest jednak ono po prostu tłem, w tak dalekim stopniu, że konkretnych scen z blantam wręcz się nie pamięta, co chyba stanowi wymowny komentarz do uproszczonego obrazu kultury hip-hipowej, jaki serwuje nam stereotyp.

Oczywiście tak scharakteryzowanej opcji „lajfstajlowej” można zarzucić krzywdzącą wybiórczość – że sprowadza skręty tylko do roli gadżetu dla stołecznej klasy średniej. Jasne – sam chętnie zobaczyłbym film, w którym jointa po pracy pali konserwatywna pani domu w Radomiu, czy proboszcz małej parafii na wsi. Usprawiedliwieniem dla tej ślepej plamki w oku filmowców niech będzie póki co stosunkowo mała reprezentacja filmów z liberalniejszym podejściem do trawki. Można też uważać, że wątek „lajfstajlowy” jest mdły i nijaki, że banalizuje gandzię, że w państwie o tak surowym prawie przydałby się mocny, jednoznaczny film o bezwzględności prohibicji. Pewnie i tak. Jeden. Na dłuższą metę zaś wolałbym, żeby używki w kinie pozostały dopełnieniem tła, a nie przedmiotem ekscytacji, nie uważam, by polskim nastolatkom jakoś szczególnie potrzebny do życia byłby rodzimy odpowiednik efekciarskich, imprezowych Skinsów. Żebym mógł za pół wieku oglądać jakiegoś wnuka oryginalnych Lubiczów palącego jointa na spacerze w 10364 odcinku Klanu, czy innej nudy.
Zanim to się jednak stanie, pewnie będzie musiało przez Polskę przetoczyć się jeszcze wiele świętoszkowatych seriali z omdleniami od gandzi, może kilka rodzimych głupawych stoner movies, może kilka wściekłych i efekciarskich filmów o kopcącej loIki wielkomiejskiej młodzieży...
Jednak póki co, cieszy mnie tych kilka filmów, w których gandzia jest nudnym rekwizytem, banalną bohaterką drugiego planu. Bo prawdę mówiąc – gdzie, jak nie na drugim planie powinna się pojawiać? W końcu to tylko kolejna używka...

Artykuł z 53 numeru Gazety Konopnej SPLIFF


Robert Kania

Oceń ten artykuł
(2 głosów)