A+ A A-

APACZ Z WOLNEJ WOLI

Multimedialność jest naturalnym aspektem post–moderny. Jej krytycy szydzili z jej odkryć, głosząc, że nie może istnieć post– skoro nie poprzedził go modernizm. Naigrywali się przy tym z różnych alternatywnych koncepcji i hipotez, z nowych nauk, dyscyplin i przedmiotów refleksji, zapominając o takiej oczywistości, jak to, że poznanie jest kwestią czynienia.
 
Wedle kryteriów dominujących w minionej epoce komiks nie jest literaturą, podobnie jak nie jest nią przekaz ustny ani teksty piosenek. Wedle tych samych kryteriów muzyka nie jest dokumentem. Podobnie trudno powiedzieć to o malarstwie. W nowej epoce jest już trochę inaczej. Pozytywizm nie jest już opozycją dla romantyzmu a bibliografię stanowić już mogą komiksy, nagrania i fotografie. Sfera episteme rozszerzyła się o pozaliterackie przedstawienia. Pomocą w owym poszerzeniu percepcji okazało się odkrycie obrazkowego pisma. I to właściwie od niego rozpoczyna się modernizm. Dość na tym, że jest to też epoka pierwszych elementarzy. Argumenty krytyków mogą więc przemawiać do wyobraźni ignorantów i głupców. A że tych jest większość, tym jest to prostsze i łatwiejsze. Tym bardziej współcześnie.

Cechą postmodernizmu jest odkrywanie źródeł i korzeni kultury niezależnie od tradycji, która narzuca trochę inną wizję. Podam taki przykład. W dawnych wiekach rola muzyka ograniczała się do umiejętności posługiwania się jakimś instrumentem ze składu symfonicznej orkiestry. Janko Muzykant grał na skrzypcach, wyprowadzając żaby z miasta. Plagę szczurów zażegnał flecista. Znany jest też hipnotyczny trans, w jaki potrafi wprowadzić słuchaczy śpiew czy cała symfoniczna orkiestra. Instrumenty ludowe pojawiają się tylko w bajkach i w mitologii. Modernizm informuje o nich, by potem można je było rekonstruować. Cała ta reaktywacja nie była możliwa w minionych epokach. Tak oto archaiczne przedmioty trafiły do symfonicznych składów. A wraz z nimi dźwięki, brzmienia i skale. Zaginione, zagubione, zapomniane i od dawna nie używane. Możemy ich teraz słuchać tak, jak kiedyś je słyszano. A że większość ludzi nie odróżnia dźwięku skrzypiec od dźwięku fortepianu to tak samo, jak definiowanie, co sztuką jest a co nią nie jest. Ta bowiem świadczy sama za siebie. Szaweł Płóciennik jako twórca komiksów jest malarzem, poetą i   muzykiem. Jak jego poprzednicy. Ale nie wszyscy i niekoniecznie. Właściwie to nie wiem, kto jeszcze jest reprezentantem podobnej trój–jedni. Nie wykluczam jednak i takiej możliwości. Tak czy inaczej będzie to krąg przeraźliwie nielicznych, nie figurujących raczej na społecznościowych portalach. Powolna ich postępująca komercjalizacja nie sprzyja takim identyfikacjom. Tak więc taki komiks wydaje się być skazany na alternatywę. Nawet względem wrażliwości. Może sobie pozwolić na tę odrobinę swawoli, jaka gdzie indziej została zaniechana. Oddalając się od poprawności narzuconej przez propagandę działa szybciej, niż można pomyśleć, śmiesząc, bawiąc i niczego nie ucząc przy tym.

Wśród pożytków płynących z komiksu jest i taki, że ma on walor edukacyjny. Niewidoczny wprawdzie i niewidzialny a przy tym anonimowy. Ubogacony o możliwości animacji mógłby zastąpić nie tylko literaturę, ale i kino i telewizję. Cały ten medialny chłam i badziew, oddalający nas od performera. Wszak możemy sobie wyobrazić świat, gdzie nie ma tego wszystkiego i cała kultura mieści się w komiksie. Może w nim być przedstawiona poezja, muzyka oraz inne symboliczne formy. Może być nośnikiem nie tylko informacji ale i estetyki. Światopoglądu i filozofii. Lecz nie tej, z jaką utożsamia się autor, lecz takiej, którą odkrywa partycypant. Niezależnej i alternatywnej względem medialnej presji. I choć brzmi to paradoksalnie, to więcej związków wydaje się mieć dzisiaj z radiem niż z innym publikatorem. Radio nazwano kiedyś teatrem wyobraźni. Na to samo miano zasługuje też komiks. Nie wiem, czy każdy, ale na pewno ten, który tworzy Szaweł.
Oceń ten artykuł
(0 głosów)