A+ A A-

Green dragon

Mimo, że alkohol jest śmiertelnie niebezpiecznym i uzależniającym twardym narkotykiem, praktyka dowodzi, że może być zażywany w rozsądny sposób, a większości konsumentów nie rujnuje życia, dostarczając przyjemnych odczuć i nie wyrządzając większych krzywd. Autor tych słów we wcześniejszej młodości kilkukrotnie próbował przygotowania mikstury ziołowo- alkoholowej, zawsze jednak z miernymi rezultatami – a to ohydny smak, a to „przymulające”, usypiające działanie. I to pomimo, że mikstury mleczno-tłuszczowe wychodziły bez zarzutu.

Przyczyny były różne. Zioła w formie brązowych kostek jako cenne zawsze używane były w zbyt małej ilości, poza tym, produkowane często z odmian o pochodzeniu indyjskim, same w sobie były, jak na zioła, bardziej uspokajające niż rzeźwiące. Nie zdało także egzaminu jako medium domowe winko na drożdżach o niskim procentażu, które też nie zawsze i nie każdemu udaje się przygotować w całkowicie bezpiecznej dla żołądka wersji, wymagające poza tym sprzętu i czasu. O materiał listny lub zapylone kwiatki było łatwo, jednak smak siana, duża ilość chlorofilu w stosunku do żywicy i wpływ tego wszystkiego na żołądek powodowały, że mi i testerom odechciewało się czegokolwiek poza spaniem i ewentualnie womitacją. Niby wiedziałem, że można to na początku dobrze przepłukać wrzątkiem (lub wręcz zrobić większą operację w stylu tej ze Spliffa#21), ale po tylu nieudanych podejściach zwątpiłem w sens podobnych przedsięwzięć. Niedawno jednak ku swojemu zdumieniu zostałem poczęstowany naprawdę godną nalewką, stworzoną od niechcenia z miernych ziół pzez niejakiego EmYotta.

Ponieważ nie zachęcamy do konsumpcji ani miękkich, ani twardych narkotyków, jak alkohol, opiszemy, jak nie należy tego przygotowywać.

 Nie bierzemy ziół, w ilości wedle uznania i możliwości (jeśli szkoda nam efektownych pąków, nie brać liści lub zapylonych kwiatów), nie zalewamy wódką bądź spirytusem. Ponieważ sam alkohol jest tzw. depresantem, lepsze będą zioła orzeźwiających odmian. Nie wyparzać uprzednio wodą, co znacznie poprawiłoby smak produktu. Wydaje się, że gdyby je przed zalaniem wysuszyć, ich działanie byłoby mocniejsze. Można by drobno pokruszyć lub zmielić, lecz nie byłoby to konieczne (oczywiście, gdybyśmy to jednak robili, a przecież nie ma o tym mowy). Nie dodawać dla smaku miodu, jak również syropu np. malinowego. Takiego użył twórca receptury, być może na jego miejscu wypróbowalibyśmy żurawinowy, z lipą albo różany – kwestia gustu i dostępności surowców pod ręką. Nie zostawiać na np. dwa tygodnie do „przegryzienia”, może czasem mieszając i na koniec ewentualnie filtrując, wyciskając resztki. Smak tak powstałej nalewki był zdecydowanie lepszy, niż wszelkie mozolne wynalazki, z jakimi miałem nieprzyjemność przed laty, wprawiała w błogi stan, nie zwalając z nóg do snu. Sączona z szerokiej szklanki o grubych ściankach kojarzyła mi się, nie bez powodu, z rozgrzewającym miodem pitnym (pozdrawiamy zimę). Być może nadawałaby się i z lodem oraz wodą sodową i może cytryną, gdyby nadmierna słodycz mdliła. Smak polnego chwastu nie doskwierał, wszyscy poczuli się po spożyciu lepiej, i to na wiele godzin – czego chcieć więcej? Jedyny niewielki problem: odczuwaliśmy przemożną potrzebę wypicia olbrzymiej ilości soku lub mineralki.
Jeszcze raz powtórzymy: nie zachęcamy do niczego, opisujemy jedynie dzieło kolegi i jego skutki. Alkohol potrafi być niezdrowy i groźny, a konopia jest ścigana prawem w wielu krajach (łamania prawa należy unikać). Podziękowania dla „EmYotta” za pomysł! :->

Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Więcej w tej kategorii: « Nasienie słońca Przodkowie na haju »