A+ A A-

Wszędzie trucizna. Ołów, kadm i rtęć

Ponad dwa lata temu w Niemczech słychać było po raz pierwszy o zatruciach ołowiem zawartym w czarnorynkowym Cannabis. Inaczej niż w przypadku tabletek UFO w Polsce, jeszcze wcześniej, władze i media przemilczały temat; na szczęście ofiary nie ucierpiały zbyt poważnie. Przed rokiem w Republice Federalnej nastała druga fala intoksykacji metalami ciężkimi, z jeszcze bardziej nieprzewidywalnymi konsekwencjami. Organizacja DHV (Niemiecki Związek Konopny) wystosowała serię ostrzeżeń.
 
Najwcześniejszą wskazówkę otrzymali od palacza z okolicy Monachium, który oddał się pod opiekę lekarską dopatrując się u siebie symptomów zatrucia. We krwi jednego z jego przyjaciół z okolic Ratyzbony, który używał tego samego zioła, lekarz stwierdził podwyższone stężenie ołowiu. W rejonie Celle nieopodal Hanoweru ktoś wylądował w szpitalu z objawami zatrucia rtęcią po spożyciu. Kolejna osoba oddała swoje ziele szpitalowi do testów, które wykazały wysokie ilości tego pierwiastka. To jeszcze nie wszystko. Inny anonimowy informator Związku Konopnego z Badenii-Wirtembergii doniósł o zatruciu kadmem po konopi. W Horb am Neckar w Schwarzwaldzie jeden z pokrzywdzonych dotarł podobno do aż dwustu ludzi, którzy zauważyli u siebie podobne objawy; dwie osoby próbowały nawet nagłośnić problem u lekarzy, policjantów i polityków.

Istnieje poważne niebezpieczeństwo, że skażony materiał pojawił się na większym obszarze, potencjalnie również w następnych krajach; bardzo możliwe, że po jakimś czasie sytuacja się powtórzy. Zanieczyszczenia mogą być np. efektem uprawy w skażonej ziemi, ale bardziej prawdopodobne jest fałszowanie towaru w wyjątkowo zły i głupi sposób przez nieuczciwych handlarzy, dla oszukania na masie. Przeróżne dodatki „wagowe” lub poprawiające wygląd, typu soda, piasek, cukier, a nawet szkło są nierzadkie, jak widać można się naciąć i na coś bardziej niebezpiecznego.

Niemcy zżymają się, że gdyby nie atmosfera represji, ludzie nie baliby się mówić o tego typu przygodach. Konsumentom grożą przesłuchania, kary pieniężne, nieraz wysokie, a nawet wyroki pozbawienia wolności w zawieszeniu, zależnie od ilości. Można przypuszczać, że to, czego się dowiedzieliśmy, to kropla w morzu. Oczywiście niektóre republiki mają liberalną politykę, a żadna nie jest tak restrykcyjna jak Polska, gdzie posiadanie najmniejszej okruszyny na użytek prywatny jest przestępstwem, mogącym prowadzić do więzienia.

O ewentualnych zatruciach u nas nie wiadomo dosłownie nic. Truciciele może nawet nie będą poszukiwani, konsument, który chce przestrzec innych, może gorzko pożałować ujawnienia zagrożenia. Dziennikarze i lekarze nieraz donoszą na policję, mimo prawa do tajemnicy zawodowej. Załogi ambulansów także nie słyną z etycznego postępowania w pracy. Bez problemu możemy sobie wyobrazić tabloidy i polityków mówiących „Dobrze im tak, ćpają, to niech się nie dziwią” albo „Niewielka z nich będzie strata”. Przed laty, kiedy jeszcze trwała dyskusja o prawie narkotykowym, dało się usłyszeć pojedyncze opinie, że legalizacja pozwoli kontrolować jakość narkotyków (co w przypadku tych, które da się przedawkować i są często zażywane nałogowo, jest jeszcze bardziej istotne: przykładowo, czysta heroina czy amfetamina są stosunkowo mało toksyczne jako substancje, ich konsumenci umierają od chorób, zatruć i powikłań związanych z uzależnieniem). Ostatnio i prof. Vetulani powiedział w telewizji, że trudno mu zalecać zażywanie konopi jako lekarstwa na różne choroby, bo na czarnym rynku jest zanieczyszczona, a nawet trująca. Zaraz potem padło zdanie, że ludzie radzą sobie sami i w miarę możliwości uprawiają własnoręcznie. Oczywiście i my uważamy to za jedyny pewny sposób na bezpieczeństwo (zdrowotne), niestety również objęty absolutną kryminalizacją, wnioski nasuwają się więc same.

Jak wiadomo, istnieją na rynku testy na pewne domieszki, nie zawsze jednak wykrywają niebezpieczeństwo. Może zdarzyć się, że cząsteczki ołowiu są znajdują się w kolejnym wypełniaczu. Niekiedy da się zdemaskować fałszerstwo zwykłym potarciem próbki o papier, jeśli pozostawi to ślad jakby ołówka. Szkoda jednak liczyć na szczęście. Jeden z testów opiszemy w nast. numerze. Kto nie mieszka w Polsce, najlepiej niech sadzi sam.
Ps. Jeżeli Ciebie spotkało coś podobnego, napisz do nas (Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript. ) !                                                            

Oceń ten artykuł
(1 głos)