A+ A A-

Dwulicowość Obamy

Barack rozczarowuje. Jednak miłośnicy konopi nie mają innego wyjścia i pewnie ponownie na niego zagłosują.

Sytuacja jest patowa i przypomina układ znany polskim wyborcom: Kaczyński kontra Tusk, czyli wybór „mniejszego zła”. Gdyby prawicowcy z Partii Republikańskiej wystawili innego kandydata niż Mitt Romney, np. dawnego gubernatora Nowego Meksyku Gary’ego Johnsona czy lekarza oraz liberała Rona Paula z Teksau, szanse Obamy na reelekcję byłyby mniejsze. Na Johnsona czy Paula głosowałoby nawet wielu Afroamerykanów. Rozczarowania politycznym barakiem Obamy nie kryły ostatnio nawet murzyńskie kapele hiphopowe. Wielu trawiarzy, zwykle lewicowców, przełamałoby genetyczną, hodowaną od pokoleń, niechęć do Republikanów i zagłosowałoby na któregoś z tych dwóch kandydatów, znanych ze swojego rozsądnego stanowiska w sprawach wojennych – także Wojny z Narkotykami.

Niektórzy aktywiści konopni, np. aktor Tommy Chong wygrywający właśnie batalię z rakiem prostaty dzięki pomocy oleju konopnego, wierzą głęboko, że depenalizacja marihuany okaże się ukrytą bronią w trakcie kampanii wyborczej Obamy. Póki co, nic na to nie wskazuje. Wręcz przeciwnie – Obama zgrywa twardziela gdzie tylko może, nawet w kontrowersyjnej kwestii mordowania niewinnych cywili, w tym kobiet i dzieci, przez bezzałogowe drony w Afryce i Azji.

Wielu wyborców nie kryje niechęci do Obamy. Czują się oszukani: w trakcie poprzedniej kampanii Obama opowiadał się za konopiami w medycynie i zmianą polityki narkotykowej. Nic się jednak nie zmieniło poza mniej wojenną retoryką nowego cara narkotykowego G. Karlikowske’go. Wciąż zdecydowana większość astronomicznej kasy idzie na policję, więzienia itp. działania militarne, zaś na leczenie i edukację – minimum. Za prezydentury Obamy dokonuje się więcej aresztowań i odbywa się więcej najazdów agentów federalnych na kliniki medycznej marihuany niż za prezydentury Busha. Obama co prawda ostatnio teoretycznie zabronił rządowi federalnemu takich najazdów w stanach uznających medyczną marihuanę, ale nie wiadomo czy DEA jak zwykle nie wynajdzie kruczków prawnych w celu kontynuowania swojej zyskownej działalności. Wyborcy jednak są zmuszeni ponownie oddać swój głos na Obamę gdyż alternatywa jest jeszcze gorsza: Romney zapowiada walkę z medyczną marihuaną „na śmierć i życie”. Jednak wiele osób może zostać w domu i zbojkotować wybory, co byłoby bardzo nieciekawe dla Ameryki, zwłaszcza zaś dla amerykańskich użytkowników konopi.

Jack A. Cole przez 14 lat był narkotykowym tajniakiem; później został dyrektorem znanej międzynarodowej organizacji LEAP (Law Enforcement Against Prohibition) zrzeszającej ponad 15,000 byłych i obecnych pracowników wymiaru sprawiedliwości: sędziów, prokuratorów, policjantów, strażników więziennych i innych. Cel organizacji to ograniczenie szkód powodowanych przez prohibicję i prowadzenie polityki narkotykowej opartej na wiedzy, sprawdzonych metodach i racjonalnych przesłankach. Cole wielokrotnie apelował do Obamy w sprawie legalizacji konopi. Przypomina on, że gdyby którykolwiek z ostatnich trzech Prezydentów USA, którzy przyznali się do palenia marihuany, został kiedyś przez niego złapany – to poszedłby siedzieć, bez względu na to czy wdychają dym, czy tylko udają. Podobnie prof. Ethan Nedelmann z Drug Policy Allience podkreśla, że Obama wychowywał się na skraju nowojorskiej dzielnicy Harlem, gdzie czarni mieszkańcy palący trawę przeżywają dzisiaj prawdziwy Armagedon w związku z miejską polityką „frisk and search”, czyli niekonstytucyjnych przeszukań osobistych według klucza rasowego. Powinien więc cieszyć się, że jako Afroamerykanin nie trafił nigdy za swoje niewinne eksperymenty do więzienia: nie zrobiłby wówczas kariery prawniczej i politycznej, a nawet nie miałby pewnie prawa głosu (więźniowie w USA są go rutynowo pozbawiani nawet na wiele lat po wyjściu na wolność).

W USA kary odsiaduje ponad 2,3 mln skazanych. Liczba ta wzrasta o 1000 osób tygodniowo. Stany Zjednoczone przodują w zestawieniu krajów o największej liczbie więźniów na 100 tys. mieszkańców: wynosi on 738. W większości z 214 przebadanych krajów wskaźnik ten wynosi poniżej 150. Ostatnio amerykańscy naukowcy fenomen niezwykle wysokiej przestępczości wśród Murzynów starali się wytłumaczyć obwiniając stare farby i powodujący agresywne zachowania ołów. Domy Afroamerykanów, zwłaszcza w biednych dzielnicach, są dużo częściej pomalowane starszymi rodzajami farby z dużą zawartością ołowiu i w tym badacze ujrzeli możliwą przyczynę pobytu zbyt wielu Czarnych w zakładach penitencjarnych. Wnikliwi badacze najwidoczniej zapomnieli o czasach Prohibicji, kiedy to rzesze zwykłych obywateli USA stało się kryminalistami w świetle prawa z powodu używania alkoholu.
Wojna z narkotykami nazywana jest najdłuższą wojną Ameryki. Od dawna wiadomo, że jest to wojna przegrana. Jako wojna totalna, zmierzająca do absolutnej kapitulacji przeciwnika, czyli abstynencji i prohibicji, nigdy nie była do wygrania. Szef międzynarodowej policji Interpol Raymond Kendall powiedział: „Robienie kryminalisty z osoby zażywającej narkotyki jest bezpodstawne, a nawet niebezpieczne. Muszę uderzyć na alarm i ostrzec polityków, że jeżeli będą kontynuować walkę z narkotykami jak przez ostatnie 20 lat, to przegramy tę wojnę na zawsze. Może już ją przegraliśmy.”(Europa Times, 6.1994). Słowo „narkotyk” powinno pozostać w języku medycyny i nauki, a nie trafić do żargonu politycznego.     Dzisiaj nawet amerykańscy politycy ostrzegają: „Wsadzamy dzieci do więzienia i rujnujemy im życia. Twoje dzieci i dzieci twojego sąsiada są w strasznym niebezpieczeństwie”.

Robert Nagacki w periodyku Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy twierdzi, że obie kategorie narkotyków (tzw. narkotyki twarde i miękkie) to worki, do których Wielki Brat wrzuca kompletnie różne związki chemiczne, naturalne i syntetyczne. Nie łączy ich ani struktura, ani sposób działania. Nagacki przypomina, że rząd amerykański wymusza podpisywanie kolejnych umów antynarkotykowych, dzięki którym bezkarnie może łamać ustawodawstwa każdego państwa, prowadzić interwencje zbrojne w Ameryce Łacińskiej, instalować na całym świecie agentury swoich służb specjalnych, gromadzić dane o  obywatelach, a także siłach policyjnych innych państw, podsłuchiwać, montować satelity szpiegowskie itd. Pod szantażem moralnym „wojny z narkotykami” inne rządy nie tylko nie protestują, ale nawet popierają takie działania. „Jego cel jest taki sam jak stalinowskiej doktryny o wojnach toczonych „w obronie pokoju”, czy breżniewowskiej koncepcji „ograniczonej suwerenności państwowej”. Chodzi tylko o ładne hasło, którym można zamaskować dążenie do maksymalizacji władzy.(…) Będąc katolickim fundamentalistą, nigdy żadnych „narkotyków” nie próbowałem i nad miejsca, gdzie można je kupić, wyżej cenię nawy kontrreformacyjnych świątyń. Ale nie mam zamiaru pozwolić, by waszyngtońscy specjaliści od manipulowania opinią publiczną wciskali mi dowolny absurd za pewnik!”1 Brytyjski historyk i dziennikarz Richard Davenport-Hines, członek Królewskiego Towarzystwa Historycznego oraz laureat Wolfson Prize w dziedzinie historii, uważa prohibicję za technikę nieformalnej amerykańskiej kolonizacji kulturowej oraz nazywa ją wprost bardzo złym pomysłem. Wskazuje na fakt, dobrze znany także policji, że to nie sam narkotyk czyni z człowieka przestępcę, ale fakt, że jest to towar nielegalny.

Poeta Allen Ginsberg pytał retorycznie: co mają myśleć obywatele USA, kiedy widzą, że „śmiertelne zagrożenie marihuaną”, którym straszy prasa i przedstawiciele prawa,  to strach na wróble, wymysł i nic więcej? Jeden z ekspertów stwierdził w 1974 r., że trudno polemizować z oburzającymi kłamstwami, lansowanymi przez Biuro ds. Narkotyków – podobnie jak z antysemityzmem niesławnych „Protokołów Mędrców Syjonu” czy innymi rasistowskimi manifestami. Powód: ich czytelnicy pragną w nie wierzyć. Amerykańskie stowarzyszenia lekarzy i prawników (American Medical Association, American Bar Association) ogłosiły w 1961 r. raport polemizujący ze stanowiskiem rządu, że narkomani to przestępcy, a nie chorzy. Usłyszeli od rzeczników Federalnego Biura Narkotykowego, że stosują hitlerowską propagandę. Hitlerowski minister propagandy Joseph Goebbels powiedział, że długo powtarzane kłamstwo zyskuje status prawdy. Amerykański rewolucjonista i jeden z Ojców-Założycieli oraz pierwszych prezydentów USA Thomas Jefferson zauważył, że człowiek niedoinformowany znajduje się w lepszej sytuacji niż źle poinformowany: „Ten kto nie wie nic jest bliższy prawdy od takiego, który ma głowę wypełnioną fałszerstwami i głupstwami”. Odpowiednie służby potrafią rozdmuchiwać różne, niepoważne wręcz zagrożenia, czasem nawet je zmyślać, aby wykazać własną niezbędność i uzyskiwać dodatkowe fundusze. Tymczasem realna zmiana postaw i poglądów możliwa jest jedynie, po pierwsze, przy rzetelnej analizie faktów, po drugie, przy wsłuchaniu się w racje drugiej strony, po trzecie, przy zachowaniu szacunku dla adwersarzy.

Według sondaży szanowanego Instytutu Gallupa po raz pierwszy w historii ponad połowa wyborców w USA jest za legalizacją marihuany (za medyczną marihuaną opowiada się nawet 70 - 80% ankietowanych; podobnie jest w Niemczech). Na świecie konopi w celach leczniczych, rekreacyjnych czy religijnych używają setki milionów ludzi, tylko w USA kontakt z konopiami miało ok. 100 mln obywateli – połowa dorosłych (plus minus były prezydent Bill Clinton, który, jak wiadomo, „palił, ale nie wdychał”). Za czasów prezydentury Obamy aresztowano z powodu konopi ok. 4 mln Amerykanów – mimo obietnic wielkiej zmiany. Palacze konopi nikomu nie szkodzą – nawet sobie. Mogą jednak pozazdrościć palaczom tytoniu.

Artykuł z 41 numeru Gazety Konopnej SPLIFF


Sebastian Daniel


1. Nagacki R. „Nie deptać trawy”, Lekarz Polski 08.2000

Oceń ten artykuł
(0 głosów)