A+ A A-

Lepiej działać niż gadać PCP Underground Growers

Od jakiegoś czasu w Hiszpanii istnieją tzw. Cannabis Social Clubs (konopne kluby społeczne), których członkowie, tworzący swego rodzaju wspólnotę, mogą legalnie uprawiać marihuanę na własny użytek, ale nie wolno im jej sprzedawać. W Polsce hodowcy uprawiający konopie na własny użytek jeszcze ciągle karani są tak jak dilerzy, ponieważ nawet jedna roślina to więcej niż dopuszcza nowa ustawa. Jednak represyjne ustawodawstwo coraz mniej zniechęca ludzi do uprawy własnej trawy do użycia choćby w celach zdrowotnych. Większość z nich robi to w ciszy i ukryciu w swoich izdebkach. Inaczej ma się sprawa z PCP Underground Growers.
 
To - o ile można je tak nazwać -  „niezarejestrowane stowarzyszenie”, zupełnie nie zgadza się z aktualną polityką narkotykową i zdecydowało się przedsięwziąć przeciwko niej jakieś kroki: wzorując się na hiszpańskich klubach Cannabis Social Clubs członkowie uprawiają we wspólnocie trawę, z której ani gram nie dostaje się na rynek. Jednak inaczej niż w Hiszpanii, (jeszcze ciągle) anonimowo. Mieliśmy okazję przeprowadzić krótki wywiad z jednym z założycieli zadając mu kilka pytań drogą mailową. 
 
Spliff: Witaj XX
PCP Underground Growers (PCP): Cześć Spliff

Spliff: Jak rozpoczęła się Twoja/Wasza przygoda z tym hobby?
PCP: Droga eastsidera miała klasyczny początek. W młodości – najmłodszy z nas miał wtedy 19 lat – niezależnie od siebie mieliśmy pierwszy kontakt z marihuaną. Prawdopodobnie był to jakiś chwast z ulicy i przypuszczalnie nieszczególnie dobry, ale spodobało nam się i tak już zostało. Po dziś dzień żaden z nas nie używa konopi do celów medycznych, lecz jedynie dla przyjemności.
Przez lata zaopatrywaliśmy się u  pokątnych sprzedawców na ulicach i często przegrywaliśmy w tej „konopnej ruletce” kupując totalne śmieci czy zanieczyszczoną trawę. Wtedy jeszcze nie wpadliśmy na pomysł, aby założyć swoją własną uprawę. Zamiast tego straciliśmy wiele siły na szukanie jak najlepszych dealerów.
Nasza przygoda z domową uprawą zaczęła się przez przypadek, gdy jeden z nas zasadził trzy nasionka, które znalazł w trawie kupionej na ulicy, a następnie postawił doniczkę na balkonie. Nieźle się wtedy zdziwiliśmy widząc, jak szybko rosną te rośliny i jak niewiele wysiłku potrzeba, żeby utrzymać je przy życiu. Jedyna żeńska roślinka dostarczyła nam astronomicznych zbiorów o wadze 3g, które skonsumowaliśmy skręcając z nich jednego jointa. Był to najlepszy joint w naszym życiu. I nie chodziło o smak, który był przeciętny. Również nie z powodu działania, którego niemalże nie było. To decyzja, którą wtedy podjęliśmy, sprawiła, że był to najlepszy joint w naszym życiu: decyzja, że sami zaczniemy uprawiać naszą własną trawę.
Później dużo czytaliśmy, oglądaliśmy, próbowaliśmy i oczywiście popełnialiśmy mnóstwo błędów – najpierw outdoor, później indor. Zanim przedstawiliśmy nasz projekt online, ponad dwa lata uprawialiśmy konopie sami dla siebie i zdobywaliśmy doświadczenie.

Spliff:
Jak duża jest mniej więcej wspólnota eastside growerów?
PCP: Obecnie eastside growerami jest siedmiu mężczyzn i kobiet. Chodzi tu wyłącznie o dorosłe osoby, które dawno są po trzydziestce. Wielu z nas ma rodzinę, wszyscy mają stałą pracę lub własną firmę. Mamy swój własny krąg przyjaciół, jesteśmy członkami drużyn sportowych, ochotniczej straży pożarnej i angażujemy się w kilku stowarzyszeniach. Aktualnie tworzy się druga grupa należąca do eastsiderów, która jednak będzie działać niezależnie od nich.

Spliff: Co sądzicie na temat pomysłu tzw. Konopny Klub Społeczny (Cannabis Social Clubs)?
PCP: Według nas Konopne Kluby Społeczne mogą dać jedynie początek powrotowi konopi do świadomości społecznej i zwiększyć jej akceptację wśród szerszych mas. Jednak naszym zdaniem nie jest to rozwiązanie dla konsumentów, które mogłoby funkcjonować na dłuższą metę. Największym problemem jest ciągła kontrola ze strony państwa. W przypadku modelu stowarzyszeń konopnych każdemu konsumentowi przysługuje dziennie określona ilość marihuany. Nie zgadzamy się jednak na napiętnowanie nas z powodu konsumpcji marihuany oraz przede wszystkim na określanie dokładnych ilości, jakie wolno nam spożywać. Proszę sobie wyobrazić, że np. tygodniowe spożycie piwa byłoby ograniczone do siedmiu butelek na osobę. W takiej sytuacji niektórzy obywatele od poniedziałkowego wieczoru nie mieliby już co pić a Polsce groziłoby powstanie narodowe.
Jedynym akceptowanym przez nas rozwiązaniem jest całkowite zezwolenie na uprawę dla własnych potrzeb. Wszystko inne to półśrodki.

Spliff: Jakie techniki uprawy wykorzystujecie?
PCP: Jak dotąd hodowaliśmy rośliny konwencjonalnie w ziemi, ale właśnie tworzymy razem z drugą grupą serię upraw na substracie kokosowym. Jednak jako że jeszcze właściwie jej nie ma, wspominamy tu o niej jedynie na marginesie. Planujemy również instalację CO2, są to jednak plany na daleką przyszłość. Zdecydowaliśmy się na system rotacyjny składający się z boxu z rośliną-matką oraz boxu do kwitnienia. W ten sposób nigdy nie mamy dużego zapasu trawy, którego jednak nie potrzebujemy, ponieważ co tydzień mamy nowe zbiory.
Powierzchnia uprawy to 1m2 (ziemia) wzgl. 1,44m2 (kokos) na wysokość 2m. Wegetacja odbywa się na 0,64m2 (ziemia) wzgl. 1m2(kokos). W przyszłości obydwie linie będą prowadzone w ten sam sposób, przy czym za standard będą uznawane rozmiary uprawy na substracie kokosowym.
Oświetlenie w przypadku obydwu upraw dopasowane jest do objętości boxu. Oznacza to, że w przypadku uprawy w ziemi rośliny oświetlane są 400-watową lampą sodową, roślina matka i rośliny w fazie wegetacyjnej oświetlane są 250-watową lampą metalo-halogenkową. Komora kwitnienia w uprawie na substracie kokosowym oświetlana jest 600-watową lampą sodową, w komorze wegetacyjnej – 400-watową lampą metalo-halogenkową. Taka sama dla obydwu upraw jest 110-watowa świetlówka, która dostarcza światła sadzonkom.
Grupa roślin rosnących w ziemi znajduje się w donicach o pojemności 7 litrów, rośliny na substracie kokosowym uprawiane są w 4-9 litrowych pojemnikach. Jako nawóz stosujemy przede wszystkim  produkty serii bio produkowanej przez firmę Advanced Nutrients.  

Spliff: Jaką odmianę uprawiacie?
PCP: Aktualnie mamy w szafach osiem różnych szczepów:

Critical Bilbo (Dinafem)
Great White Shark (Greenhouse Seed Company)
Lemon Skunk (Greenhouse Seed Company)
Mango (KC Brains)
Sensi Star (Paradise Seeds)
Strawberry Blue (World of Seeds)
Super Skunk (Sensi Seeds)
White Widow (White Label)

Ponadto wyselekcjonowaliśmy dwie potencjalne nowe matki ze szczepu „Tramuntana Star” oraz „Ballerblume6” z banku nasion  „Mallorca-Seeds” znajdującego na Majorce, który w marcu wprowadził na rynek te dwa nowe szczepy.

Spliff:
Do kwitnienia używacie siewek czy sadzonek?
PCP: Zasadniczo używamy sadzonek, ponieważ tylko w ten sposób można utrzymać system rotacyjny. Nowe matki selekcjonujemy jednak chętnie sami ze zwykłych nasion.

Spliff: Możesz opisać „standardową drogę” od sadzonki do zbiorów?
PCP: Po ukorzenieniu się sadzonek, co przy wysokiej wilgotności powietrza i względnie wysokiej temperaturze zajmuje ok 8-10 dni, przesadzamy je do niewielkich pojemników z ziemią do sadzonek. Jest ona mniej nawożona i bardziej odpowiednia dla młodych korzeni. W pierwszych dniach podlewane są wodą i stymulatorem Canna Rhizotonic, przy czym wartość pH na początku wynosi 5,0, potem 5,5. W zależności od temperatury panującej w pomieszczeniu – zdecydowaliśmy się wyłączyć ogrzewanie przez co najniższa temperatura wynosi 13-15 stopni – dajemy młodym roślinom 15 do 20 dni, w lecie 10 – 15  dni na wegetację, dopóki nie osiągną wysokości ok. 30 cm. Zależy to jednak trochę od indywidualnego wzrostu każdego ze szczepów po wprowadzeniu w fazę kwitnienia. Np. roślinom ze szczepu „SensiStar” pozwalamy rosnąć na wysokość 40cm, podczas gdy szczep „Critical Bilbo” odstawiany jest do kwitnienia już przy 20-25cm. W fazie wegetatywnej rośliny są dwukrotnie przesadzane do doniczek 3 i 7- litrowych.
W okresie wegetacji sadzonki nie otrzymują żadnego dodatkowego nawozu, ponieważ ziemia jest już w niego dostatecznie zaopatrzona. Rośliny-matki zaopatrujemy w nawóz organiczny, witaminy z grupy B oraz enzymy. Dodatkowo raz w tygodniu stosujemy syrop glukozowy. Wartość EC utrzymuje się między 0,8mS i 1,0mS, wartość pH u rośliny-matki wynosi 5,5, u młodych roślin – 5,0.
Po przeprowadzce do komory kwitnienia i tym samym przestawieniu na dwunastogodzinny cykl oświetlania rośliny otrzymują pierwszą niewielką dawkę nawozu o wartości EC równej 1,2mS do 1,5mS. Korzystamy tu z takiej samej mieszanki jak w przypadku matki, ponieważ  rośliny wystrzelają najpierw niesamowicie w górę i tym samym potrzebują odpowiedniego nawozu. Pod koniec drugiego tygodnia kwitnienia zmieniamy najpierw nawóz i dostarczamy roślinie nawozu organicznego, witamin z grupy B, enzymów, stymulatorów kwitnienia, węglowodanów oraz wzmacniacza THC.

Wartość pH utrzymywana jest cały czas na poziomie 5,5. Ponieważ nie chcemy przygotowywać ośmiu różnych roztworów odżywczych, musimy pójść na kompromis, jeśli chodzi o wartość EC. Co odpowiada szczepowi Great White Shark – wartość EC równa 2,2 – zabija rośliny ze szczepu Critical Bilbo. Wszystkie rośliny muszą zatem poradzić sobie z wartością 1,5-1,8 i jak dotąd całkiem dobrze im się to udaje.
Pod koniec 5. tygodnia zmieniamy stymulator kwitnienia i dodajemy fosfor oraz potas, co sprawia, że kwiaty znacznie zwiększają swoją objętość i stają się naprawdę zbite. Pod koniec 7. tygodnia – zakładając 8-tygodniowy okres kwitnienia – całkowicie zaprzestajemy podawania nawozu i przez co najmniej 5 dni płuczemy specjalnym środkiem. Jak tylko zauważymy zmętnienie żywicy, można rozpocząć zbiory. Z powodu braków w dostawie moment ten jest chętnie przyspieszany. W tym czasie oczywiście cały czas przycinamy i ukorzeniamy sadzonki, ponieważ prawie każdego tygodnia potrzebujemy wystarczająco obfitego nowego zaopatrzenia dla komór kwitnienia.
Schnięcie odbywa się w ciemnym, nieogrzewanym pomieszczeniu. Przy tej okazji chcielibyśmy podziękować żonie jednego z nas, która od lat rezygnuje dla tego celu z łazienki dla gości. Proces ten trwa ok. 12-15 dni, dopóki trawa nie jest całkiem sucha. Z braku czasu rezygnujemy z fermentowania. Po prostu nie zbieramy na tyle, aby mieć czas na fermentowanie i uszlachetnianie zioła, co trwa kilka tygodni.
Nie musimy martwić się o składowanie naszych zbiorów, ponieważ każdy eastsider ma do dyspozycji nie więcej niż 10 gramów. Zwiększy się to odrobinę wraz z powiększeniem powierzchni uprawy, jednak jeszcze ciągle nie stworzy powodów do martwienia się o bezpieczne składowanie zapasów.

Spliff: Jak unikacie „skomercjalizowania” Waszego projektu?
PCP: Jak już wspomnieliśmy, każdy pcp-grower otrzymuje max. 10 gramów na tydzień. Względnie mała powierzchnia uprawy i wynikające z tego ilości zebranej marihuany są z jednej strony wadą, ponieważ często trzeba iść na kompromis jeśli chodzi o moment zbioru czy metody suszenia. Z drugiej strony to właśnie jest jedyną skuteczną ochroną przed komercjalizacją. Ponieważ w przypadku eastside-growerów mamy do czynienia tylko i wyłącznie z konsumpcją na dłuższą metę, po prostu za mało jest zioła, żeby ze swojego tygodniowego budżetu mieć jeszcze coś na sprzedaż. Ponieważ nikt z nas nie odważyłby się kupić trawy na ulicy i byłoby bardzo podejrzane, gdyby jeden z członków żebrał u drugiego o zioło, ponieważ własne zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach, wychodzimy po prostu z założenia, że każdy eastsider sam spożywa swoje zapasy, co oczywiście nie wyklucza zaproszenia przyjaciół na wspólnego jointa.

Spliff: Jak chronicie się przed grzybami i robactwem?
PCP: Najważniejsze, jeśli chodzi o uniknięcie pleśni, to odpowiednie wietrzenie oraz stała wymiana powietrza. Jeśli zauważymy pierwsze oznaki mączniaka czy innej pleśni, opryskujemy rośliny ekologicznymi fungicydami. I nie ma dla nas różnicy, czy jest to matka czy kwitnąca roślina. Oczywiście skutkiem tego jest odsunięcie w czasie momentu zbioru następnych dojrzałych roślin o co najmniej 10 dni. Dlatego skrupulatnie pilnujemy, aby w boxach zawsze było świeże powietrze. Przeciw insektom stosujemy zapobiegawczo olej Neem, podawany zarówno matce jak i sadzonkom. Matki podlewane są co dziesięć dni olejem dodanym do wody, sadzonki po podcięciu wsadzane są do roztworu z olejem i ponownie są nim spryskiwane przed postawieniem w boxie wegetacyjnym.
Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak zachowanie czystości. Czyste, przewiewne i suche otoczenie odpowiada jedynie niewielu insektom. Jeśli usuniemy rozsypaną ziemię, wodę, która wyciekła, oraz opadnięte liście, wyraźnie zredukujemy ryzyko ataku przez szkodniki.
Stosując tę metodę jak do tej pory jedynie dwa razy mieliśmy nieproszonych gości: raz w formie mączlików, raz czerwców.

Spliff: Jak zabezpieczacie się przed dwunożnymi szkodnikami, czy raczej: w jaki sposób się maskujecie?
PCP: Ponieważ nasz projekt ma służyć znormalizowaniu konopi w społeczeństwie i chcemy pokazać, że konsumentami marihuany są „pełnoprawni obywatele” właśnie tego społeczeństwa, nie ukrywamy się. Wręcz przeciwnie: nawet wobec nieznanych nam osób wyrażamy naszą opinię o pozytywnych stronach konopi i staramy się nieść w tej materii kaganek oświaty.
Jasne jest jednak, że nie chodzimy z naszą uprawą od drzwi do drzwi i trzymamy w tajemnicy zarówno fakt jej posiadania sam w sobie jak i jej miejsce. Między innymi w tym celu  posiadamy mocne wywietrzniki i duże filtry z węglem aktywnym, zredukowaliśmy także do zera odgłosy wydmuchiwanego powietrza oraz unikamy awarii światła. Równocześnie pilnujemy, aby z zewnątrz nie dało się dostrzec żadnych zmian i żeby nasze życie szło całkiem normalnym torem – światło zapalone, światło zgaszone, okna otwarte, okna zamknięte, jak u każdego z sąsiadów. Zwracamy również uwagę na to, żeby nie wyładowywać z samochodu worów ze specjalną ziemią, gdy akurat przed naszym domem stanęli sobie wszyscy mieszkańcy okolicy.
Najważniejsza zasada głosi jednak: no tell, no smell, no sell – nie mów, nie czuj, nie sprzedawaj. Trzymając się tego, nie kradnąc prądu i regularnie opłacając rachunki, nie zalewając co chwila mieszkania sąsiada oraz unikając pożaru w wyniku spięcia elektrycznego, nie przychodzi nam w tym momencie do głowy żaden inny powód, dla którego mogłaby zostać namierzona mała, niekomercyjna uprawa. Zaprzyjaźnione grupy hodują od lat po cichu, nikomu nie robią krzywdy i znają czarny rynek tylko z opowieści.

Spliff: Ile pracy kosztuje PCP-growera jego hobby?
PCP: Trudno jest określić pracę growera w godzinach. Ile to pracy, kiedy z dobrymi przyjaciółmi wsadzasz do ziemi sadzonki, gadasz głupoty i cieszysz się, że niebawem zapalisz światło w boxach? Ile trwa obmyślenie planu wietrzenia siedząc przytulnie razem i rozkoszując się owocami swojej pracy? Ale dobrze, spróbujmy…
Co dziennie jeden z nas zajmuje się roślinami. To znaczy, że sprawdza, czy nie zagnieździło się w nich robactwo i pleśń, usuwa zwiędnięte liście i ogólnie sprawdza stan roślinek. Zajmuje to ok. 20 minut. Co drugi lub co trzeci dzień trzeba podlewać, co zajmuje ok. godzinę. Na tydzień przypadają dwie kolejne godziny zbiorów i jedna godzina przygotowywania sadzonek, czym osiągamy tygodniowo 8 – 10 godzin pracy. Teoretycznie każdy z nas pracuje zatem godzinę na tydzień, co oczywiście bardzo mija się z prawdą. Nasz specjalista od nawozów spędził wiele dni na targach i w growshopach, rozmawiał z naukowcami i rolnikami, i przeczytał chyba każdą dostępną na rynku książkę na ten temat.
Cały czas spotykamy się i próbujemy znaleźć nowe rozwiązania lub ulepszenia dla naszego systemu. Z ekonomicznego punktu widzenia jest to oczywiście praca. Dla nas jest to jednak przede wszystkim wspólne oddawanie się naszemu hobby w gronie starych przyjaciół.

Spliff: Co sądzicie na temat „bio” w odniesieniu do uprawy konopi?
PCP: Ze względu na smak i ilość plonów zdecydowaliśmy się na uprawę ekologiczną. Przy pomocy nawozów chemicznych – obojętne którego producenta – nigdy nie osiągnęliśmy takich wyników, jakie umożliwiają nam nawozy biologiczne. Wydaje się, że właściwy skład to coś więcej niż odpowiednie proporcje różnych soli. Bioorganizmy, enzymy, mikroby, które znajdują się w naszym nawozie biologicznym o wiele lepiej pokrywają zapotrzebowanie naszych roślin.

Spliff: Po uprawie przychodzi czas na zbiory?
PCP: Zbiory to najbardziej męczący ale i najciekawszy element całego tygodnia. Męczący, ponieważ potrzeba tu sporo delikatności, cierpliwości i wytrwałości, a wydzielające się olejki eteryczne potrafią nam czasem tak dalece dokuczyć, że dostajemy bólu głowy. Najciekawszy, bo każdy kwiat jest inny, nawet jeśli z zewnątrz wszystkie wyglądają podobne. Konsystencja, intensywność zapachu i zmętnienie kryształów żywicy są różne w zależności od każdej jednej rośliny nawet w obrębie jednego szczepu.
Zanim rozpoczniemy zbiory, ziemia przez tydzień jest intensywnie płukana, aby w miarę możliwości usunąć pozostałości nawozu z rośliny. Pod koniec właściwego okresu kwitnienia – u nas z reguły między 56 a 64 dniem – przyglądamy się za pomocą kieszonkowego mikroskopu zmętnieniu kryształów. Jeśli są przezroczyste, roślina musi postać jeszcze kilka dni. Jeśli kryształki są delikatnie zmętniałe i nieprzezroczyste, oznacza to, że nadszedł moment zbiorów. Jeśli większość włosków ma już kolor bursztynowo lub brązowy, bijemy winnego i natychmiast rozpoczynamy zbiory. W tym celu wyjmujemy roślinę z szafy i stawiamy doniczkę na obrotowym stołku. Na około, w zależności od nastroju, siedzi nie więcej niż trzech eastside-growerów, którzy najpierw usuwają czubek rośliny. Do tego nie potrzeba jeszcze nożyczek ani rękawiczek, ponieważ wielkie liście dają się usunąć jednym mocnym ruchem.
Za małe kwiaty zabieramy się przy pomocy nożyczek. Przedzieramy się od dołu do góry, każdy w swoim odcinku, i pilnujemy, aby nie pozostawić zbyt wiele liści ale nie ucinać tych porytych żywicą. W ferworze walki nie rzadko obcinany jest cały kwiat, za co należy wpłacić karę w wysokości 5 euro, za które potem kupowany jest nawóz. Co kilka minut stołek jest przekręcany i każdy dostaje odcinek poprzednika. Tak w przeciągu dziesięciu minut mamy pięknie sprawioną i wielokrotnie sprawdzoną roślinę, którą następnie odcinamy tuż nad ziemią i wieszamy do góry nogami w naszej suszarni.

Spliff: Czy są jakieś triki, które możecie polecić a o których nie piszą w żadnych książkach?
PCP: Nie. Nie możemy wyważać otwartych drzwi, a w obliczu wszystkich dostępnych na rynku międzynarodowym publikacji nie ma już nic, czego wcześniej ktoś by nie spróbował.

Spliff: Czy staracie się utrzymać dużą liczbę odmian? Jeśli tak, to jak?
PCP: Jeśli chodzi o liczbę odmian, to wynika ona z osobistych preferencji każdego z nas.  Każdy eastsider ma swoją ulubioną roślinę, która znajduje się wśród naszych matek. Jeśli dochodzą nowe szczepy, stare muszą im ustąpić z powodu braku miejsca. Ale o tym decydujemy demokratycznie.

Spliff: Jak obfite są zbiory przy poszczególnych odmianach?
PCP: Co się tyczy ilości zbiorów, nie możemy powiedzieć nic ogólnego, ponieważ zależy ona od wielu czynników. Tak np. zbiory w zimie są średnio o 10% mniejsze niż w lecie, a te letnie znów o 10% mniejsze niż te na wiosnę i w jesieni. Żeby mieć mniej więcej pojęcie, możemy podać średnie wielkości. Chodzi tu o suche ilości w gramach na roślinę:

Critical Bilbo: 25 – 30 g
Great White Shark: 30 – 35 g
Lemon Skunk: 20 – 25 g
Mango: 20 – 25 g
Sensi Star: 30 – 35 g
Strawberry Blue: 20 – 25 g
Super Skunk: 30 – 35 g
White Widow: 30 – 35 g

Spliff: Na co zwracacie uwagę wybierając daną odmianę?
PCP: Zwracamy uwagę na wiele czynników: działanie, konsystencję kwiatów, smak i zapach. Obfitość zbiorów jest kwestią drugorzędną. Jeśli rośliny, takie jak Lemon Skunk czy Mango nie przynoszą obfitych plonów, wtedy wstawiamy ich po prostu więcej do kwitnienia. Nie przyszło by nam do głowy zrezygnować z wyśmienitego smaku Lemon Skunk czy wspaniałego efektu Mango tylko dlatego, że plon waży kilka gramów mniej. Dla nas jakość jest zdecydowanie ważniejsza niż ilość.

Spliff: Próbowaliście już wyhodować własną odmianę?
PCP: Nie tylko próbowaliśmy, ale nawet nam się udało. Było to jednak niechciane zapylenie przez roślinę obupłciową i raczej nie można uznać go za udaną próbę wyhodowania nowego gatunku ;) A tak na serio, to jeszcze nie próbowaliśmy. Robimy jeszcze za dużo błędów, aby naprawdę być w stanie wyhodować stabilne szczepki. Ale co się odwlecze…

Spliff: Co sądzicie o sfeminizowanych nasionach?
PCP: W zasadzie nic nie przemawia przeciwko sfeminizowanym nasionom, jeśli nie są one jedynymi dostępnymi na rynku. Gdy zaczynaliśmy, bardzo cieszyły nas sfeminizowane nasiona i nigdy nie mieliśmy z nimi złych doświadczeń. A przynajmniej mieliśmy pewność, że nie marnujemy naszego miejsca na męskie rośliny.
Jednak jeśli chodzi o selekcję nowych matek, stawiamy w całości na siły natury czyli na zwykłe nasiona (regularne).  Wmówiliśmy sobie, że matki będą wtedy stabilniejsze i przez dłuższy czas będą dostarczać sadzonek niż matki ze sfeminizowanych nasion. Jak dotąd wyhodowaliśmy jedynie jedną matkę z nasion sfeminizowanych (Sweet Tooth) i wstawiliśmy ją do kwitnienia już po kilku miesiącach. Była podatna na zbyt wczesne kwitnienie i pleśń oraz rosła dość nierównomiernie. Od tej pory korzystamy tylko z nasion regularnych, jeśli chodzi o selekcję.

Spliff:
Co robicie z resztkami pozostałymi ze zbiorów?
PCP: Resztki wyrzucamy do śmieci. Żaden z nas nie przepada za haszyszem, a nie mamy wystarczająco resztek żeby produkować olej albo masło. Listki znajdujące się tuż przy kwiatach są pokryte żywicą i zostają. Wierzchołek rośliny i łodyga nie wystarczą, żeby wyczarować z nich coś przyzwoitego. Jeśli nie mamy racji, proszę nas poprawić.

Spliff:
Czy chcecie dać naszym czytelnikom jeszcze jakąś radę na drogę?
PCP: Byłoby świetnie, gdybyśmy w przyszłości usłyszeli o jeszcze innych projektach podobnych do naszego. Wierzymy, że coś może się zmienić w polityce dotyczącej marihuany, jeśli stworzy się fakty. A przede wszystkim: nie kryjcie się z tym! Przyznawajcie się w kręgu swoich przyjaciół i znajomych do tego, że palicie marihuanę. Jej konsumpcja teoretycznie jeszcze ciągle nie jest w Polsce legalna, ale naszym zdaniem jest inaczej ponieważ Konstytucja gwarantue nam wolność wyboru.  

Spliff: Wielkie dzięki za rozmowę, trzymajcie się. Cześć.
PCP: Nie ma za co, robimy co w naszej mocy. Cześć.
Oceń ten artykuł
(1 głos)