A+ A A-

TROCHĘ INNE HISTORIE

...aż trudno w to uwierzyć, ale buddyzm nie tak dawno kiedyś prezentowany był jako czarna magia, z czego potem powstały teo– i antropo–zofia, jako filozofie nowej epoki. Nastała nowa epoka i wszystkie te –zofie odeszły do lamusa.

Dominującym tematem nowej epoki stały się spiskowe teorie, nie pozbawione pewnej dozy ortodoksji, takiej choćby jak kreacjonizm. Nie przeszkadza już nowej nauce wierzyć w powstanie świata przez sześć dni i wiedzieć o teorii ewolucji czy respektować koncepcję imitacji [memetykę]. Uznawać istnienie życia w każdym jego przejawie, tak jak ruch jest przejawem bytu. Do pary z bezruchem. Tak to głosi metafizyka jako pierwsza filozofia. Trochę inna –zofia, przetrwała do nowych czasów. I jednocześnie starsza od mistyki, ezoterii i gnozy, trącącej grozą.

Znamy i pamiętamy taki wątek z niejednej historii w dziejach rocka i rege a nawet klasyki i jazzu. Chodzi o początki, czyli ostatnią ćwierć minionego wieku. Wszyscy faceci mieli wtedy zaszczytny obowiązek odbycia powszechnej służby wojskowej. Kobiet to nie dotyczyło. Przed powołaniem można było się uchronić wstępując na Akademię, do klasztoru, symulując nawiedzenie i zainteresowanie innym światem i ubogacając w ten sposób nie tylko stan kapłański ale i zawartość psychiatryków. Można też było się ukrywać albo udawać, że mnie nie ma. Albo iść do więzienia. Pośród tych wielu alternatyw osobną kategorię stanowili młodzi awangardowi muzycy. Ich praca w studenckim klubie również udzielała reklamacji przed poborem. Hybrydy jako enklawa poza systemem i kulturowa nisza i zespoły takie jak Apogeum czy Salut to tylko przykład możliwości dających do myślenia, symboliczny i działający siłą faktu. Gdy nie można było mieć pewności, że zespół wystąpi w składzie, znanym z prób i demówek, bo ktoś ze składu wyląduje niespodzianie w szeregach armii, trzeba było wymyślić, odkryć, znaleźć sposób funkcjonowania taki, żeby kapela mogła przetrwać tak czy inaczej. Możność ku temu dawały dwie idee: sound–system i ridim–band. Do tej drugiej nawiązywał Salut, grając koncerty w różnych  składach, opatrując je czasem różnymi nazwami. Dość wspomnieć I–Land, Trace, RasStar czy Zgoda. Kontynuatorem tej linii tradycji jest do teraz Shpenyo i jego Funkastik Crew & Funky Family. Zapoczątkowaliśmy ją występem w Hybrydach na pierwszym Grandfestiwalu Róbrege, zapraszając do udziału w programie ludowego artystę, animatora i pedagoga, Józefa Brodę z Istebnej. To był początek, nie tylko ridim bandów w Polsce, ale też przy okazji i muzyki świata/world music. Przedtem nikt nie pozwalał sobie na podobne eksperymenty. A jedną z konsekwencji tego performansu było umieszczenie nagrania Józefa Brody w albumie Fala, gdzie jego śpiew i gra wieńczy całość, poszerzając niejako domenę młodzieżowej fonografii o element i wątek dotąd nieistniejący, jakim była muzyka źródeł i korzeni połączona z potencjałem nowych technik.

Inaczej by to brzmiało, gdyby przedtem nie zaczął nas pociągać i absorbować dub. Jego efekty traktowano jako błędy i defekty.
W nowej epoce są już trochę inne kategorie ułomności, ale wtedy można było trafić do wojska i do partii będąc inwalidą. Fonosfera nowej epoki też jest już trochę inna. Inne są kategorie powszechnej poprawności. Inna jest też cała kultura i cywilizacja. Po prostu inny świat.

Wiedzieliśmy, że Ultraviolet, po koncercie w Remoncie, wyczerpał się w swej formule. Zmieniłem gitarę na basówkę a za bębny dołączył Magura, oferując ponadto kanciapę w Hybrydach na próby oraz management i public relation, w zamian za co zespół zobowiązywał się występować jako formacja Salut. Z taką nazwą Magura miał już przygotowane ogłoszenia i anonse, skutkiem czego graliśmy na studenckich imprezach i w studenckich klubach. Koncert z Torunia udokumentował tamtejszy archiwista i jedno z tych zdjęć zostało użyte przy recenzji, nie tylko naszego przecież, występu. Mokotowska Młodzieżowa Jesień Muzyczna nie przyjmowała do konkursu profesjonalnych składów a za taki uchodził Salut. Występ tej formacji na Grandfestiwalu Robrege w Hybrydach miał stanowić jedną z jego atrakcji. I wtedy pojawił się Iland. Na Łowickiej odebrał nagrodę i zawitał do Hybryd jako gwiazda. I tu skończył się Salut i zaczęła Kultura. I znów Magura zadziałał jak dobry animator, skutkiem czego wylądowaliśmy w Helsinkach, co poprzedzone było integracyjnym pobytem zimowym w Istebnej i Koniakowie. Naszym przewodnikiem po tamtych stronach był Józef Broda. Nie przypadkiem Jego nagranie zamyka album Fala, tak jak występ na Róbrege stanowi element legendy Grandfestiwalu, gdzie wystąpił jako jeden z gości formacji Salut. Innym gościem był też wtedy Iland i nie było innej kapeli, która by zmieniała liderów, grając przy tym własny program. Ponadto wśród gości pojawiali się Szmit, Pinki, Mapet i ja czasem. Ale z powodu, że jestem komformistą przywykłym do komfortu, zmieniłem salę prób na wygodniejszą, przez co obdarzoną niebywałą potencją. Tu układał swój program Izrael, przed ruszeniem w trasę z Misty in Roots po Polsce. Tu, poza innymi, ćwiczyła też Kultura i Armia. Można tu było sobie pozwolić na w miarę bezpieczne eksperymenty. Komfort to było to, czego nam wszystkim było potrzeba w tamtym czasie. By mieć do dyspozycji wszystko to, co się przyśni. Gdy nic więcej nie trzeba. Taka miała być w swych założeniach Armia. Wobec nieustającego informacyjnego szumu miała powodować w nim luki, zakłócenia i zawirowania. Coś musiało być na rzeczy, skoro inżynierowie od radiowych emisji twierdzili, że nagranie jest za głośne. Przekonywałem ich, że słuchacz może to sobie wyciszyć, bo temu służy jedna z gałek radiowego odbiornika. Dopiero w epoce telewizji wzięli to na logikę, gdy po licznych badaniach się okazało, że telewizor służy widzom za nocną lampkę, więc nie ma znaczenia, co tam leci z ekranu i z głośnika. Dość na tym, że Armia początki w radio miała trudne. Na koncertach również. Trudno to sobie wyobrazić dzisiaj, gdy mamy już za sobą disko i techno. Ale wtedy, poza Bad Brains, mało kto wiedział, że jest gdzieś i istnieje hard–core. Wpisanie tego hasła do internetowej wyszukiwarki automatycznie przenosiło wyobraźnię w porno–sferę. Przesłanie Armii zdało się być głębokie i mroczne, niczym ekologia. Potwierdzały to nieliczne wówczas recenzje. I do dziś mało kto zwraca uwagę na związek z awangardą. Może dlatego, że jest ona kojarzona z herezją?
Może dlatego Armia to cały czas kapela młodzieżowa? Paradoks tkwi w tym, że Armia powstała jako zespół dla dorosłych. Jako elektro–wersja klasycznego brzmienia. Muzyka swojego pokolenia.

Funkastik Crew & Funky Family to formacja, o której nie można powiedzieć, że powstała i ma za sobą jakąś historię, choć jej dorobek został fragmentarycznie udokumentowany i  znany jest  daleko poza kręgiem najbliższych i wtajemniczonych w jej dokonania. Nie tylko z racji otwartego składu, ale i z uwagi na poszukiwania, również pozamuzyczne, odzwierciedlające doświadczenia uczestników. Można o niej myśleć jako o projekcie, będącym w trakcie realizacji, w drodze do miejsca, gdzie muzyka staje się językiem porozumienia. Motorem tego procesu jest Shpenio. Znany jako basista rege–składów nowej fali [Salut/I–Land, Zgoda, Kultura–Izrael], producent i realizator [Spalam się Kazika] oraz kompozytor [Historia polskiego komiksu]. Gdy w dawnych czasach uczestniczył w akcji Biblia dla narodów świata, zbliżył się do filozofii Rastafari i do muzyki dub jako jej wykładni. Echa i pogłosy przywiodły Go do miejsc, gdzie w sposób naturalny tradycja miksuje się z awangardą a muzyka świata zahacza o folk i minimalizm. W takich miejscach spotyka partnerów swego przedsięwzięcia. Ich droga jest podobna i analogiczna. To jakby oddychać naturalną tajemnicą unoszącą się w powietrzu i wypełniającą przestrzeń gdzie wibracja i brzmienie stanowi najbliższe otoczenie i środowisko natchnienia. Jako rówieśnicy zmarłych i nienarodzonych spotykamy się tam, gdzie początek i koniec stanowią jedno.

Człowiekowi w poznawaniu świata potrzebny jest schemat, figura taka, którą można naśladować bez narażania się na obciach. Robrege nie jest schematem z  tej prostej przyczyny, że nie zostało opisane jako GrandFestiwal ani w żaden sposób inaczej. Schemat wyznacza inny porządek rzeczy. Ile się zmieści kół w kwadratach i odwrotnie. Albo z dwa na trzy. Walc w rytmie tanga. Ale miało być o schematach. W plątaninie niezliczonych połączeń nerwowych nagle znikąd się wyłania obraz podobny do jakiegoś algorytmu. Wirujące w nieustannym tańcu elementy geometrii. I człowiek konsekwentnie podąża za własną halucynacją, gdy dla jednego są to kwadraty, dla drugiego trójkąty, dla innego spirale i tak dalej i dopiero wszystko to razem tworzy obraz koła. Wszystko inne jest imaginacją. Aczkolwiek wirują w owym tańcu pomniejsze kręgi nie próbujące się umieścić w ramach większej całości. Podobno wyglądają jak plamy na słońcu, które trzeba obserwować z całkowicie nieludzkiej perspektywy. I o to chodzi też w tym schemacie, by nie popaść w analogie aż nazbyt odległe.

Dość na tym, że spotkanie jest źródłem poznania i przedmiotu nauk. Raz spotkawszy Robrege, niekoniecznie w ramach festiwalu, natykamy się na nowy przedmiot, nigdzie dotąd nieopisany. Opis to nic innego niż schemat. A nie każdy algorytm pasuje do okoliczności. Największy koszmar dzieciństwa to słuchanie siebie drącej ryja. Nie każdy to przeżywa, co nie znaczy, że jestem w tym samotny. Każdy ma koszmar jaki rozpozna. Wirujące kółka, trójkąty i kwadraty. Nie dość na tym, że poznanie nasze toczy się dwutorowo, to jeszcze na każdym torze rozliczne pontifeksy. Pontifeks to budowniczy mostów. Ale po co mosty między torami? Mało komu się udało, co widać po ruinach, oglądanych podczas naszej poznawczej podróży, drezyną jakąś czy innym jej podobnym wehikułem.

W miarę przemieszczania się odkryjemy, że pontifeksów jest coraz więcej i że coraz bardziej ograniczają nam swobodę ruchu. Choć jest to dosyć prosty ruch, bo tylko w tył i w przód i nic więcej, ogarnia przecież nieskończoną przestrzeń, co czyni go potencjalnie niebezpiecznym pomiędzy pontifeksami. Do legendy przeszły wyprawy po dawno zapomnianych traktach. W niektórych wersjach się z nich nie powraca. To również kwestia poznania, które nie zawsze jest zależne od percepcji, jak tego dowodzą istniejące wokół naszego światy pozazmysłowe. Niewidzialne i niewidoczne, lecz nie do końca. Jak ta twórczość anonimowa i ludowa, rozpoznawalna wśród podobnych sobie twórców. Duch miejsca przeniesiony w zbiorowość. Świadomość rozpozna go jako ducha czasu przenosząc kierunek poznawania na jeden tor dopóki sama sobie nie uświadomi, że też jest pontifeksem od dawna pogrążonym w ruinie. Mamy więc nowy przedmiot nowej nauki jakim jest rozpoznanie czego symbolem miało być Robrege, czego się stało w trakcie swego trwania i czym jest dzisiaj, gdy nie ma swego synonimu ani zaprzeczenia. Żadna alternatywa, chyba że wewnętrzna. Bo gdy zajrzymy do wnętrza festiwalu ujawni nam się struktura ożywiająca ten cały festiwal i jego okolice.
Do jego identyfikacji możemy zaprosić inne dyscypliny i domeny nauk oraz sztuki wszelakie, również eksperymenty twórcze, tradycyjne i najnowsze. Istnieją takie ścieżki połączeń, na których tradycja dochodzi do głosu dzięki awangardzie. Gdyby nie minimalizm kto by dziś zwracał uwagę na brzmieniowe efekty. Wniosek jest taki, że zmysły ewoluują ku rzeczywistości jaka je otacza. Widzimy coraz więcej i coraz wyraźniej z pokolenia na pokolenie. Jak opiszą robrege najmłodsi badacze kulturowych fenomenów? To pytanie nie ma odpowiedzi, co napełnia je nieskończonym potencjałem rozlicznych historii, fabuł i opowieści różnego rodzaju. Nim stanie się symbolem będzie jakimś smokiem czy potworem, chcącym zniszczyć całą dotychczas istniejącą kulturę popularną i masową. Dziś nie stanowiłby już takiego zagrożenia dla systemu.

Posiadamy umiejętność wpływania na powstanie wydarzeń nazywanych synchronicznymi. Psychologicznie rzecz ujmując, widzimy w naszym środowisku naturalnym to, czego w nim poszukujemy.

Dla mnie będzie to dub i rege a dla kogo innego coś innego jako jakiś fantom czy fenomen. Tak zwana indywidualna wrażliwość każdemu co innego wyznacza w perspektywie i intencji poznania. Bo że poznanie jest intencyjne to już chyba oczywistość w nowej epoce. Dość podać przykład komputerowej wyszukiwarki jako tak zwanej sztucznej inteligencji, łatwiej i prościej nawiązującej kontakt ze zbiorową nieświadomością niż ze zwyczajnym rozumem, pozwalającym rozpoznać i różnicować rzeczy, zdarzenia i fakty. Zawsze mnie zdumiewało, kto pisze algorytmy dla takich programów tych wyszukiwarek. Z poszukiwacza czynią idiotę w mgnieniu oka. Nieludzkie to przecież i straszne. Zarazem też argument za istnieniem sztucznej inteligencji i światem, gdzie ludzie poruszani są jak marionetki przez informacje. Nie do końca jest to sensowna wizja, bo zakłada istnienie świata, którym rządzi radio i telewizja czy nawet pisana i szeptana propaganda. Że dawno tak nie jest wiedzą już nie tylko dzieci, ale i starcy i dorośli. Łatwiej zaadoptować nowe techniki i technologie, gdy są one powszechnie dostępne, niż wtedy gdy jako te cuda niewidy stanowią atrybuty elity. Uczestnicząc w dawnych czasach w akcji Biblia dla narodów świata, traktowaliśmy to jako fanaberię, nie przypuszczając, że dożyjemy czasów, że Biblia będzie w każdym mieszkaniu a w bibliotece to nawet różne Jej wersje. Wiedzieliśmy wprawdzie, że muzycznym wykładem Biblii jest rege, pojmowane jako kultura a nie tylko jakiś jej element czy dokument, jak choćby muzyka i taniec. Większe znaczenie miały nagrania i płyty i o to bardziej żeśmy się bali, że zarekwirują nam na granicy. Były to zapisy różnych dokonań, takie trochę etno, ni to jazz i elementy awangardy. Dziś możemy tego słuchać jako post–moderny z czasów, gdy nowoczesność stanowiła odległą jeszcze perspektywę.

Skoro istnieje prawdopodobieństwo, że jesteśmy w stanie zmienić bieg wydarzeń rozgrywających się wokół nas, to wydarzenia takie są odbiciem naszego myślenia. A zatem istnieje krąg, w którym spełniają się intencje i intuicje. Nazywamy to środowiskiem myśli. Wprawdzie bywają one niedorzeczne i chaotyczne, niemniej tworzą tak zwany strumień świadomości, w jakim zanurzyć się mogą całkiem abstrakcyjne i obce twory, kształty i formy. Uznanie ich istnienia to początek procesu alienacji, którego konsekwencje są takie, że wyznawca staje się dziwakiem.

Sama synchroniczność nie jest niczym innym jak odbiciem naszych myśli w lustrze świadomości. To my jesteśmy ich źródłem i przyczyną a nie jakiś kosmiczny układ, który nieoczekiwanie zaczyna do nas przemawiać. Synchroniczność jest faktem, który dotyczy każdego z nas i ma w sobie potencjał zmienić nasze życie.

Artykuł z 52 numeru Gazety Konopnej SPLIFF


@udioMara

Oceń ten artykuł
(0 głosów)