A+ A A-

Sango Zmiana Wibracji Ziemi

Sango to nowa bajka, opowiedziana tak samo od nowa. Potwierdzenie teatralnego założenia, że rytm jest uniwersalnym językiem międzykulturowego porozumienia.

Na tym wzorze oparł swój wynalazek Doktor Zamentchoff i weszło to w kulturowy obieg jako nie tylko idea ale i praktyka. Jak przewidział Doktor, wszyscy dziś wiedzą, że istnieje uniwersalny język i jako przykład kojarzą esperanto. Ale co to ma wspólnego z teatrem? Pomostem ku owej wspólnocie może właśnie być Sango. Przedstawienie na scenie pod czaszki sklepieniem niekoniecznie dające do myślenia. Stąd ten bajkowy wątek, z jakim kojarzyć się może kołysanka. Zmiana wibracji ziemi odmienia percepcję i tym samym powoduje rozdwojenie jaźni a potem zwielokrotnienie napływu informacji i każde rozdwojenie staje się podwójne i tak dalej. I stajemy, wiednie czy bezwiednie, na przed–polu teatru, gdzie wszystko jest do pary. Nawet poznanie toczy się dwutorowo. Tutaj drugim torem turla się pytanie o czym oni śpiewają i po jakiemu? I choć istnieje gdzieś w środku Afryki język Sango to echa jego brzmienia możemy się tylko domyślać, podczas gdy esperanto stało się językiem świata. Muzyka, po wygnaniu z teatru, szuka dla siebie miejsca. Łatwiej jej zagościć w przestrzeni serca niż dawniej w teatrze. Z tego, co pamiętam, to nie powstał jeszcze teatr świata, tak jak powstała muzyka. Co najwyżej teatr narodów, choć taka muzyka istniała od dawna. Niewiele jest takich dokonań, w których ucieleśnia się idea. Uczeni językoznawcy jeszcze SANGOniedawno wiedli spory na łamach orientalnych przeglądów co do pisowni słowa – szango. Mieli alternatywę między –shango i –chango. Z wersją –xango nie spotkali się jeszcze wtedy. Teraz coś by trzeba dodać o rytmach, ale jako fan raczej niż specjalista, mógłbym pogrążyć się w rozliczne dygresje, jak te o językach. W mojej bajce są dwa wątki. Encyklopedyczny i jazzowy. Ten drugi to synchroniczność parzystych i nieparzystych rytmów. Encyklopedia Sorgo to dziś ledwo folder, ale każdy jej fragment to nieskończoność skojarzeń. Choćby wygląd samych instrumentów i ich historie. Niektóre mają podobno tysiące lat. Inne to twory najnowszych technologii. Te wszystkie pogłosy i echa to jak echo śpiewu w śpiewającym. Sztuka poniekąd cyrkowa więc swoją drogą para–teatr. Gdzieś musiała się podziać muzyka, gdy nie było dla niej miejsca w teatrze. Okazało się przez to, że jest wszędzie. Nawet tam, gdzie sound–system to czysta abstrakcja. Tak czy inaczej, gdyby to ode mnie zależało, zaleciłbym encyklopedię Sango jako podręcznik i mapę, wykorzystując jej edukacyjny potencjał w miarę dostępnych technik i technologii. Połączenia okazują się zaskakujące. Używając esperanto łączy Sorgo Europę z Afryką i Azją i obiema Amerykami, czasy dawne z nowymi technikami i to, co niewidzialne z tym, co można sobie wyobrazić. Niewidoczne, lecz nie do końca, staje się istniejące na naszych oczach. Dowód na to, że może być coś z niczego. Alternatywą jest Kronika Akaszy i nie zdziwiłbym się na wieść o tym, gdyby się okazało, że stamtąd pochodzą partytury Sango. I mówię o samych dźwiękach, nie rozumiejąc co miał autor na myśli, pisząc to czy tamto ani o czym śpiewają. Wspominałem już chyba, że mam percepcyjny defekt i słyszę głos jako instrument. Choć też nie zawsze. Lecz czasem otrzymuję dar języków i wszystko staje się przejrzyste i jasne. Nawet bębny zaczynają gadać. I wydaje mi się, że już kiedyś przerabiałem podobną lekcję. Może nawet niejednokrotnie, za każdym razem w innym aspekcie. Ostatecznie więc ma zatem i właściwości terapeutyczne, służąc rehabilitacji w procesie odbudowy synaptycznych połączeń, czego doświadczam na sobie słuchając tych nagrań. Dodatkowe efekty halucynacyjne są wynikiem oglądania wideoklipów, co osobno polecam uwadze. Nie to, żebym namawiał do odmieniania swych stanów świadomości, ale z prostej i trochę naiwnej ciekawości, czy przypadkiem starożytne zasady mają w nowej epoce sens odwrotny niż dawniej i paradoksalnie stają się źródłem nowych natchnień. Historia przestała być matką i nauczycielką nauk od kiedy rolę tę przejęła muzyka. I w tej bajkowej wersji nie wspomniałem nic o tańcu. Może dlatego, że powoli ślepnę na różne interferencje i niektóre poruszenia są poza moją percepcją. To jakby dowód na to, że muzyka jest sztuką pozazmysłową. I nie wiadomo jak współczuć takiemu defektowi, skutkiem którego są fantazje i fenomeny o jakich dawniej nie śniło się autorom ni twórcom fikcyjnych scenariuszy naukowych.

Artykuł z 52 numeru Gazety Konopnej SPLIFF

@udioMara

Oceń ten artykuł
(2 głosów)