A+ A A-

Rozmawiamy z wielokrotnym mistrzem Polski Marcinem „Wróbelem” Wróblewskim

Marcin "Wróbel" Wróblewski Marcin "Wróbel" Wróblewski Marcin "Wróbel" Wróblewski

Artykuły powiązane

SPLIFF: Cześć Marcin, bardzo fajnie, że możemy gościć Ciebie na łamach Spliffa i przybliżyć naszym czytelnikom zajawkę na BMX-a, bo życie bez zajawki, życie bez hobby, które nas napędza jest zwyczajniej w świecie nudne.

Marcin: BMX to zajebisty mały rower, który nosi w sobie wielkie możliwości. Możesz jeździć po ulicach, rampach, hopach, trailsach. Możesz robić foty kumplom, kręcić filmy, podróżować w poszukiwaniu nowych spotów, znajomości. Łatwo odczuć, że współdzielisz pasję z różnymi ludźmi, gdzie wspólnym mianownikiem jest własnie ten rower. I to naprawdę działa.

Jak się rozpoczęła Twoja zajawka na BMX i czy droga do zostania wielokrotnym mistrzem Polski była wyboista?

Zacząłem jeździć na bmx, bo był tańszy niż rowery mtb. Chciałem się ścigać, jeździć w downhillu, ale nie miałem kasy na sprzęt. Kupiłem BMX od sąsiada i zacząłem skakać na pobliskich górkach, które budowali moi późniejsi przyjaciele. Od małego lubiłem jeździć. Teraz mogłem temu zwykłemu pedałowaniu dorzucić coś extra. Poznałem ludzi, którzy przyjęli mnie takiego jakim jestem, bez zbędnego oceniania no i połknąłem bakcyla. Minęły 3 lata i wygrałem pierwsze mistrzostwa. 3 lata codziennej jazdy. Nie nazwał bym tego wyboistą drogą. Raczej mega zajawą. Jeździłem w zasadzie codziennie.

W czasach, kiedy zaczynałeś, parafrazując znanego kandydata na prezydenta „nie było niczego” - tras, ramp, odpowiednich rowerów? Czy uczucie odkrywania i tworzenia sceny, bycia prekursorem dawało dodatkową motywacją?

Nie powiem, że nie było niczego. Było i to przede wszystkim w Białymstoku. Zabawny zbieg okoliczności. Niemniej kiedy zaczynałem to scena rzeczywiście była mała i młoda. Istniała jakieś 10 lat, ale te początki to była totalna jazda po omacku. Gdzieś coś komuś mignęło, że na takich małych rowerach można robić tricki, no i w zasadzie w każdym dużym mieście w Polsce była jakaś osoba, która zaczynała tą zajawę. Jeździli po krawężnikach, albo lipnych rampach, które robili ludzie nie mający pojęcia na czym to polega. Niemniej coś się już urodziło. Kiedy ja zacząłem jeździć, w Białymstoku był Janek Pietruczuk, który jeździł dla RedBulla i potrafił zajmować wysokie miejsca na zawodach w Niemczech, które już były mocno rozwinięte. W okół Janka szybko można było złapać wyższy poziom, dlatego przez wiele lat Białystok i Warszawa wiodły prym w Polsce.
Co do tricków to faktycznie, jest taki trick, tailwhip. Polega na obróceniu roweru w okół kierownicy w powietrzu. Widowiskowy. Kiedy zaczynałem jeździć to był dla nas wręcz jak święty Gral! A przyjeżdżali do nas Niemcy i robili go jak chcieli. Mocno mnie motywowało, żeby się go nauczyć. Żeby udowodnić, że też możemy. No i się nauczyłem. Parę jego opcji robiłem jako pierwszy w Polsce. Satysfakcja była wielka, ale motywowało to tylko do robienia kolejnych tricków, kombosów. Zrobisz coś, chcesz więcej. Wiesz, że to nic złego. Wszystko co robisz jest dobre. Dopóki się ostro nie skasujesz ;)

Czy gdybyś zaczynał dziś, gdzie wszystko jest na wyciągnięcie ręki, też by Ciebie tak to wciągnęło?

Trudno powiedzieć, nie wiem jak bym się dziś zachowywał gdybym miał 14 lat. Ale zawsze kochałem aktywność. Uprawiał bym jakiś sport. Czy BMX? Nie wiadomo

Dużo podróżowałeś po świecie, jeździłeś w USA, w Hiszpanii... Jak bardzo różni się światowa scena BMXa od naszego podwórka?

W tej chwili wciąż mocno odstajemy od reszty świata. Ale to, czego nie daje nam państwo, budujemy sobie sami. Są tory do mirtu, czyli Hopy z ziemi z których się wyskakuje by w powietrzu robić tricki, wiele osób w Polsce robi albo pochowane w lasach albo na prywatnym terenie. I te Hopy są takie jak za granicą. Oczywiście nie najlepsze, ale naprawdę godne. W Suszcu takie Hopy zbudowali sobie bracia Godźkowie, którzy należą do absolutnego światowego topu kolarstwa grawitacyjnego. Chłopaki są niesamowici i zawdzięczają to tylko swojemu uporowi i wsparciu rodziny, która pozwoliła im ten tor wybudować.

U nas przede wszystkim brakuje dobrych skateparków. W krajach zachodnich to norma, że w każdej mieścinie jest skatepark, a duże miasta mają ich kilka, odkrytych lub zadaszonych. W Czechach podobnie. Nasi południowi sąsiedzi mogliby nas wiele nauczyć…

Najlepsze miejsce w jakim jeździłeś?

Mellowpark w Berlinie. To była przestrzeń dla całej ulicznej subkultury. Mury do malowania, boiska do kosza, nogi, siatki plażowej, miejsce na koncerty, głównie punkowe i hip hopowe, redakcja gazety BMX, no i wielki park, rampy, hopy. Wiele różnych zajawek w jednym miejscu. Spędzałem tam dużo czasu, bo drogo też nie było.

Marcin

Jaki masz stosunek do legalizacji marihuany?

Sadzić i palić

Sativa czy Indica?

Sativa

Jak działa na Ciebie dobry buch? Relaks po ciężkiej pracy czy kreatywnie na lepszy trening?

Zależy od odmiany i okoliczności

Masz ulubioną odmianę? Wspomnienie jakiegoś szczególnego spliffa, szczepu, który wbił Ciebie w podłogę?

Jack Herrer. W podłogę wbiła mnie jednak Amnestia Haze.
Ale wspomnienie uszło w raz z jej nadejściem. Nazwa zobowiązuje ;) Raz pamiętam jak zapaliłem Jacka Herrera przed finałowym przejazdem na zawodach i zrobiłem tricki, przed którymi byłem wcześniej trochę zblokowany, a na koniec zasadziłem największego grinda (czyli ślizg na bocznych rurkach – pegach) w swoim życiu.

Kiedy byłem kilka lat temu w Amsterdamie niedaleko Zeeburg-a, zauważyłem stojące pod mostem rampy, legalne ściany na których można było coś namalować. Od razu pomyślałem - Wow, kawałek wolnej przestrzeni, wykorzystany, żeby młodzi ludzie mogli rozwijać swoją zajawkę. U nas w kraju, takie inicjatywy nadal trafiają na mur, można tu przytoczyć przykład Poznania czy Warszawy. Jak to wygląda, jest gdzie jeździć? Władze lokalne pomagają czy podstawiają nogę?

Też kiedyś przypadkiem wpadliśmy na ten skatepark. Wiadomo jak jest w Amsterdamie, nie zawsze wszystko da się zaplanować i ogarnąć. Nam los zsyłał takie kąski, że nie wierzyliśmy we własne szczęście.
Miejsce jest świetne i jeszcze rok temu powiedział bym, że u nas nic takiego nie ma. Ale w Warszawie powstał Szaber Bowl. Betonowy skatepark pod mostem Poniatowskiego. Zbudowany całkowicie przez skaterów za ich własne pieniądze i jest to najlepszy tego typu obiekt w Polsce. Żadna z wielce obcykanych w temacie firm nie potrafiła by zrobić takiego projektu. Niestety firmy te są nastawione na kasę, a nie na robienie fajnych obiektów. Wracając jednak do Warszawy, kiedy Szaber bowl miał się ku wykończeniu, władze się tą samowolką zainteresowały i od razu ogłosiły, że zostanie on zniszczony. Protesty ludzi z całego kraju zmieniły decyzję władz i teraz obiekt ma być zalegalizowany i rozwijany właśnie w kierunku ulicznej subkultury.
Jednak obawiam się, że jeszcze wiele wody w Wiśle upłynie nim będzie można nieco swobodniej gospodarować przestrzenią publiczną. Póki co wciąż jest beton. Ale powoli kruszeje.

Polska scena jest obecnie mocna, są zawodnicy, którzy liczą się na światowej scenie?

Jeżeli chodzi o ludzi to szybko się rozwijamy. Jeżeli chodzi o infrastrukturę to średnio szybko.. Jak już wspominałem, mamy braci Godźków, ale to trochę jak Lewandowski w piłce. Za nim pojawiają się riderzy z bardzo dobrym poziomem, ale to jeszcze nie top. A bmx jest tak różnorodny, że niekoniecznie trzeba robić kosmiczne tricki, żebyś był rozpoznawanym. Wiele zależy od stylu jaki masz. Możesz być popierdolonym rock n rollowcem skaczącym z dachów z glebami, które bolą od samego patrzenia, a i tak będziesz bardziej znany niż koleś co wykręci czysto potrójne salto na mega rampie. Liczy się całokształt i to co sobą wnosisz do tego świata.

Co poleciłbyś początkującym bmx-owcom?

Nie jarajcie przed jeżdżeniem. W ogóle za dużo nie jarajcie. To tylko dodatek do życia, a życie bez pasji to nuda ;) więc pasja przede wszystkim. A jak już coś robisz, to rób to dobrze.
Go big Or go Home!

 

 

 

Oceń ten artykuł
(1 głos)