A+ A A-

Nowe wybory szansą dla coffe shopów

Bardzo mało czasu będzie miał nowy rząd Holandii na ewentualne wycofanie się z pomysłów swoich poprzedników, które od 1 stycznia 2013 r. mają wprowadzić na terenie całego kraju znaczne ograniczenie w handlu marihuaną.

Zwłaszcza dla cudzoziemców. Czy będzie nowe otwarcie w tej sprawie? Wszystko okaże się 12 września podczas przedterminowych wyborów parlamentarnych w Kraju Tulipanów.

Przypomnijmy: poprzedni gabinet Marka Rutte, centroprawicowego przywódcy, w porozumieniu ze swoim głównym koalicjantem – antymuzułmańską Partią Wolności (jej szefem jest charyzmatyczny Geert Wilders, jeden z autorów nowej polityki antynarkotykowej w Holandii) wprowadził w życie prawo, na podstawie którego w coffee shopach tzw. miękkie narkotyki będą mogli kupować jedynie Holendrzy. A i tak nie wszyscy. Same coffe shopy powinny przekształcić się i zmienić charakter na bardziej zamknięty – ich członkowie powinni mieć karty stałego klienta; w sumie nie powinno być ich więcej jak 2000, skupionych wokół jednego coffee shopu.

Na tym nie koniec. Zmienić się ma obowiązująca od 1976 r. reguła mówiąca o sprzedaży jednego dnia maksymalnie 5 gramów. Teraz będą góra 3 gramy. A jeżeli zawartość THC przekroczy 15 procent, będzie to potraktowane jako handel twardymi narkotykami. Od stycznia 2014 r. z kolei ma obowiązywać zasada mówiąca o odległości co najmniej 350 metrów coffee shopu od szkoły. To nic innego jak konsekwencja podjętych przez laty działań. To właśnie jest ich zasługą, że w zaledwie 15 lat liczba coffee shopów w Holandii spadła o ponad połowę: z 1400 do ok. 670.

Decyzja rządu Rutte powodowana była z jednej strony populizmem Geerta Wildersa, z drugiej naciskami tutejszych władz lokalnych, a także z sąsiednich krajów. Kolejnym argumentem była… turystyka. Zwolennicy zaostrzenia liberalnej polityki wobec marihuany powtarzali, że co z tego, iż do Amsterdamu (w wiadomych wszak celach) przyjeżdża ok. 7 mln turystów?

– Gdyby u nas nie było w ogóle narkotyków, tych turystów byłoby jeszcze więcej – grzmiał w kampanii wyborczej Wilders.

O tym, że takie liberalne podejście do tematu de facto działa lekko prewencyjnie, prawicowi fanatycy już nie mówili. Bo – jak powtarzają niczym mantrę psycholodzy – nic tak nie nęci jak zakazany owoc, który bardzo traci na swojej atrakcyjności im bardziej jest legalny.

Wystarczy spojrzeć na badania, z których dowiemy się, że o ile np. we Włoszech 20 proc. młodych ludzi sięga co najmniej raz w miesiącu po marihuanę, w Czechach 19,3 proc., w Hiszpanii – 18,8 proc., to w Holandii ów odsetek wynosi znacznie mniej: 9,5 proc.

Na nic (przynajmniej na razie) zdały się protesty podnoszone przez liberalne środowiska, a także przez właścicieli samych coffee shopów, dla których często nowe przepisy oznaczają zwijanie interesu.
Niestety, 27 kwietnia br. holenderski sąd nie znalazł w proponowanych rozwiązaniach uchybień. Dzięki temu przepisy zaczęły już obowiązywać w trzech przygranicznych rejonach: Limburgii, Brabancji Północnej i Zelandii. Od 1 stycznia 2013 r. nowe prawo ma stanowić na terenie całej Holandii.

Tymczasem jest jeszcze szansa, by ultraprawicowe idee nie weszły w życie. Wszystko w sumie za sprawą autora całego zamieszania – szefa antymuzułmańskiej Partii Wolności, który w ostatnim momencie wycofał się z rozmów koalicyjnych i w efekcie premier Mark Rutte musiał złożyć dymisję na  ręce królowej Beatrix.

Negocjacje zaś tyczyły się kluczowej dla holenderskiej gospodarki sprawy – ograniczenia deficytu. Szybko bowiem prawicowy rząd stanął przed dylematem: skąd wziąć jak najszybciej 15 mld euro oszczędności? Tylko bowiem taka suma cięć budżetowych pozwoli realnie oddalić niebezpieczeństwo tegorocznego deficytu na poziomie nawet 4,7 proc. PKB, a więc sporo ponad 3-procentowym progiem. Geert Wilders miał dopiero na samym końcu zmienić zdanie i zerwać pertraktacje. Wielu obserwatorów tamtejszej sceny politycznej uważa, że uczynił to celowo, widząc swoją szansę w przedterminowych wyborach. Te królowa Beatrix ustanowiła na 12 września. I tak naprawdę dopiero po tych rozstrzygnięciach będzie można jednoznacznie stwierdzić, czy Holandia rzeczywiście zaostrzy swoją politykę antynarkotykową, czy może odejdzie od tych rozwiązań i będzie wierna swojej tradycji.

Zwolennicy pozostawienia status quo nie są wcale bez szans. Od początku przeciwnikiem wprowadzenia zmian był burmistrz Amsterdamu Eberhard van der Laan, który też ma swoje wpływy. Z prawicowymi propozycjami absolutnie nie utożsamia się inny gracz sceny politycznej – Emile Roemer, lider socjalistów, także wymieniany przez ekspertów w roli przyszłego premiera.

Teraz najlepiej czekać na wole wyborców i być dobrej myśli, tak jak Maciej Truszkowski, właściciel jednego z amsterdamskich coffee shopów – Sevilla.
– Tak czy inaczej interes kręcił się będzie dalej – mówi.

Artykuł z 40 numeru Gazety Konopnej SPLIFF


Barbara Fisz

Oceń ten artykuł
(0 głosów)