A+ A A-

Rządowy podstęp?

„Marihuana do aptek” w Czechach – najsłuszniejsza słuszność, a jednak wielu konopnych działaczy ma wątpliwości. Część zwie to „rządowym podstępem i zbrodnią”. W d. im się poprzewracało? Mało im zdrowia i szczęścia, żeby wybrzydzać? W ramach odtruwania zniewolonej mentalności przyjrzyjmy się dylematom bardziej rozwiniętego kraju.

Największe polskie media, również prawicowe, bez większych emocji podały informację o zalegalizowaniu marihuany leczniczej w Republice Czeskiej. Sprawa miała olbrzymie poparcie społeczne, szczególnie wśród lekarzy, politycy od konserwy po komunistów masowo i bez ociągania opowiedzieli się „za”. Polscy sympatycy radują się. Marek Balicki, anestezjolog i psychiatra, były minister zdrowia i dyrektor szpitala: „Czesi podeszli poważnie do sprawy zapewnienia pacjentom wszelkiej możliwej pomocy zdrowotnej. W Polsce taki zapis mamy w konstytucji. Państwo powinno ją zapewnić każdymi możliwymi sposobami – naturalnymi i syntetycznymi”. Wszystko prawda, z naszego punktu widzenia...

Wśród Czechów ustawa budzi kontrowersje. Postaram się odrobinę zreferować i zaprezentować Czytelnikom wypowiedzi, które wzbudziły moje zainteresowanie. Warto wiedzieć więcej i o tym kraju oraz jego realiach, o meandrach konopnej polityki w ogóle (uczmy się na przyszłość), o tym, jaką mają świadomość... coś, co u nas jest marzeniem ściętej głowy i jeszcze niedawno zostałoby przemilczane lub wywołało moralną panikę, za Sudetami bywa zwane „rządowym podstępem”, czasem nawet „zbrodnią”. Oczywiście, dopuszczenie terapii kannabidoidowych w Polsce to byłby ogromny postęp i radość jest uzasadniona. Moim zdaniem jedną z dróg do tego jest jednak szerzenie wiedzy o sytuacji w świecie, przełamywanie politycznie i religijnie uzasadnionej izolacji informacyjnej. Wieść, że Czesi wpuszczają trawkę do aptek ma inny przekaz niż pogłębiony opis, że pod wieloma względami można to postrzegać jako krok do tyłu.

Konopí je lék to organizacja zajmująca się edukacją, badaniami, uprawą konopi, pomocą chorym oraz pacjentom z problemami prawnymi z powodu używania Cannabis. W swoim czasie odznaczona nagrodą czeskiego rządu i premiera za popularyzację wiedzy o leczeniu marihuaną. Jej przewodniczący Dušan Dvořák, opozycjonista, psychoterapeuta i terapeuta uzależnień od dwudziestu kilku lat, współzałożyciel wielu organizacji pozarządowych w proteście przeciw ustawie wystąpił nawet w Dzień Praw Człowieka z Czeskiego Towarzystwa Medycznego. Konopí je lék w liście otwartym do parlamentarnej Komisji Zdrowia i najwyższych władz utrzymuje, że nowe prawo „zablokuje badania nad leczniczym działaniem konopi, mające wielkie perspektywy, a rozpoczęte przez Uniwersytet Palackiego w latach 50-tych jako pierwsze na świecie, zablokuje rozwój uzdrowisk, rolnictwa, wsi i co najgorsze: spowoduje niezmierne cierpienia chorych i niedostępność pilnego leczenia i terapii paliatywnych konopiami dla większości obywateli”. Do tego zmniejszy szacunek dla prawa i skryminalizuje niewinnych ludzi. Dodają, że drogie Bedrocan, Bedrobinol czy Bediol, jak i nie tańszy Sativex (według organizacji to wydatek 600-1500 EUR miesięcznie!) nie są konopiami leczniczymi, a nie THC jest najważniejszą substancją aktywną, zaś CBD. Nieprawda też, że umowy ONZ zabraniają obywatelom uprawy Cannabis na cele terapeutyczne albo nakazują sygnatariuszom tworzenie państwowych agend kontrolujących lecznictwo konopne.

Wiele szczegółowych danych przynosi obszerny tekst z magazynu Konoptikum „Naprawdę musimy się inspirować systemem izraelskim?” podpisany „Morbiferor”. Tytuł wiele wyjaśnia. Izrael ma doświadczenie i specjalistów, dość przypomnieć, że to u nich wyizolowano THC po raz pierwszy w 1964 r. W pracach legislacyjnych wzięły udział obie ambasady, izraelsko-czeska izba handlowa i przemysłowa, a także, podobno w tajemniczy i nietransparentny sposób, szef Israel Medical Cannabis Association i jeden z pierwszych tamtejszych pacjentów Gil Luxenbourg (który zyskał medialną sławę przylatując z małą skrzyneczką i paląc jointa przed praskim lotniskiem). Tekst jest w dużej części polemiką z twierdzeniami zwolennika modelu z Izraela, przewodniczącego wspólnej izby handlowej obu krajów Pavla Smutnego z wywiadu dla Ekonomisty. Postaram się odfiltrować szczegóły mniej interesujące dla naszych Czytelników/-czek). Wiemy już, że „podstawą systemu jest drobiazgowa kontrola całego procesu”, czyli m.in. lekarz, licencjonowane prywatne firmy itd. „Obecnie pacjent może wybierać, czy nie chce konopi sadzić sobie sam [...] istnieje prawo, w myśl którego posiadacz zezwolenia na uprawę nie może jednocześnie kupować od państwa. Jeśli nie uda się zebrać plonu, traci lekarstwo. Podobno takich samodzielnych jest bardzo niewielu, właśnie dzięki owemu zapisowi, choć nie tajemnica, że własne zaopatrzenie jest zdecydowanie tańsze. Argument, że izraelscy pacjenci tego nie chcą, padł już z ust wspomnianego G. Luxenbourga, skądinąd wyjątku, hodowcy. Nie ma powodu nie wierzyć, lecz w dyskusji powinniśmy uwzględnić fakt, że Czesi zawsze byli majsterkowiczami i wyznają motto »zrób to sam«. [...] Własne uprawy już są rozpowszechnione. [...] Seniorzy, pacjenci onkologiczni czy inni bardzo poważnie chorzy na pewno by się cieszyli, gdyby nie musieli się o swój lek martwić i byłby im dostarczany jak najprostszą drogą. Ale przecież nie wszyscy. [...] Istnieje możliwość, by np. skazani plantatorzy wielkopowierzchniowi w ramach odbywania części kary zadbali właśnie o konopie” (dla chorych – przyp. L.).

Następnie autor przytacza dane statystyczne i finansowe z Izraela, np. za dr. Yehudą Baruchem. 10 tys. osób używa konopi leczniczo pod kuratelą państwa. Każdy płaci miesięcznie równowartość ok. 75 EUR, niezależnie od spożycia („na ile to sprawiedliwe, niech każdy sobie odpowie sam wedle swojego sumienia”). To wynosi średnio ok. 100 g. Jak to możliwe? Tu entuzjasta z izby handlowej, szacując koszt produkcji 100 g na ok. 300 EUR tłumaczy cisnącą się na wargi kwestię „państwo wspiera tę terapię dotacjami”. Mamy więc ok. 27 mln euro subwencji rocznie (tuczących kilka wybranych firm), w kryzysie i z niedofinansowaną jak chyba wszędzie na świecie służbą zdrowia. Według tego, co pisało Konoptikum wcześniej, w Izraelu palącym problemem jest też niedobór lekarstwa wobec dużego zapotrzebowania. Wiadomo jednak, że czeskie władze planują pozyskiwanie towaru m.in. właśnie stamtąd (oprócz tego z Holandii oraz, według publikowanych w Polsce informacji, od 2014 r. z rodzimych plantacji).
Konopí je lék
„Pomimo, że inicjatywę można postrzegać jako przełom wobec dotychczasowego bezsensownego ignorowania konopi jako leku, pytania i obawy pozostają”. Przewodniczący Komisji Zdrowia Boris Šťastný (pl. szczęśliwy;-)), wróg papierosów i alkoholu, przypominał, że można łatwo i tanio wyprodukować sobie lek z pięciu prywatnych roślin, ale to jednak na granicy prawa (eufemizm, właściwie jest to bowiem zabronione, zresztą wtedy grozi nie tylko grzywna, ale i przepadek, co dla chorego może być wyrokiem śmierci – przyp. L.). I tu słychać było o wątpliwościach co do przeciążania budżetu. Dowiadujemy się też, że w Izraelu użytkownicy rekreacyjni są narażeni na surowe kary nawet za posiadanie np... fajek wodnych, nie mówiąc o samym sadzeniu; oraz, że wprowadzenie konopi do aptek może iść w parze z zaostrzeniem represji dla niezarejestrowanych konsumentów.

Pozwolę sobie podzielić się pokrótce kilkoma refleksjami. I nas dziwi uparte kopiowanie rozwiązań z Izraela, podczas gdy rodzima czeska tradycja własnych upraw i dość swobodnych badań naukowych się sprawdza i dobrze rokuje. Izrael ma inne warunki społeczne, jest krajem konserwatywnym, zmilitaryzowanym i żyjącym obsesją terroru, odmienne są również warunki rolnicze (mało ziemi, dramatyczny niedobór wody). Pomysł wysokich dotacji z budżetu, choć być może pięknie brzmiący, na pewno był „zbyt piękny, aby był prawdziwy” i szybko zostałby uwalony... oh wait, właściwie w polskich mediach już podawano, że resort zdrowia ma w przyszłości skupować od plantatorów za ponad 11 do niecałych 13 zł za gram, więc prawdopodobnie pacjent będzie płacić standardowe ceny. Może i nieźle, ale cóż to może oznaczać np. dla emeryta potrzebującego 100 g miesięcznie? Nic nie wiadomo, żeby w końcu można było samemu sadzić legalnie i owszem, ustawa może być „podstępem” – wstępem do ścigania domowych upraw (producentom i importerom konopi leczniczych uciekają pieniądze). Ograniczenia i ścisła kontrola może i zmniejszą skalę ew. nadużyć, typu przepisywanie konopi zdrowym ludziom, ale... każdy kij ma dwa końce. Wielu potrzebujących będzie cierpieć, nie będą mieć dostępu do lekarstwa i szczególnie dotknie to niezamożnych, mieszkających daleko od lekarza i apteki, ograniczonych ruchowo. Z drugiej strony bezpieczeństwo zbytnio się nie zwiększy, z prostego powodu, że konopie są wyjątkowo bezpiecznym specyfikiem, w dodatku i tak niezwykle łatwo dostępnym, czy masz receptę, czy nie. Warto w imię tego szczędzić chorym leku? P. Smutný przyznaje zresztą, mimo restrykcji i wyjątkowych środków również oficjalne uprawy i dystrybucja są nieszczelne. (Jak zauważa Konoptikum, jego wzmianka o 15 tonach strat co roku musi być nieporozumieniem, bo tyle może co najwyżej wynosić produkcja wobec szacowanego spożycia ok. 12 ton rocznie, ale ubytki raczej są znaczne).

Chyba tylko czas może pokazać, czy obawy o żwawe tropienie samodzielnych pięcioroślinnych upraw są słuszne. To tylko wykroczenie i świeża, ważna zdobycz cywilizacyjna polskich sąsiadów; zgaduję, że w Czechach właściwych władza bałaby się, a pewnie nawet nie chciała, nie widziała potrzeby ścigania drobnych hodowców... ale może w katolickich regionach na prowincji? Najmocniejszym argumentem Konopí je lék jest chyba to, że skuteczna terapia wymaga dobrania właściwej odmiany o odpowiednich w danym schorzeniu proporcjach synergistycznie działających (wzmacniających się wzajemnie) kannabinoidów, przy czym najważniejszym jest CBD. Nawiasem mówiąc, nieatrakcyjne dla większości konsumentów „rozrywkowych”. Przyjęcie ustawy w obecnym kształcie, pomimo oczywistych korzyści, może opóźnić powstanie dobrego prawa (i, co może ważniejsze, wobec formalnych zobowiązań wobec ONZ – dobrych praktyk), podobnego do niektórych amerykańskich, gdzie posiadanie suszu ani uprawa kilku roślin na własny użytek nie jest zagrożona niewielką grzywną ani szczególnie konfiskatą leku.

Artykuł z 45 numeru Gazety Konopnej SPLIFF


(Lutek)

Oceń ten artykuł
(1 głos)