A+ A A-

Nowelizacja ustawy o (...tzw...) przeciwdziałaniu

Nadzieje na zniesienie nową ustawą kar więzienia za używanie niepaństwowych środków zmieniających świadomość przeminęły wraz ze zmianą na stanowisku ministra sprawiedliwości oraz nastaniem nagonki na tzw. dopalacze. Niedawno „doczekaliśmy się” nowelizacji i wejścia w życie ustawy „o przeciwdziałaniu”. Konkretnie – na liście w Załączniku nr 2 do tejże ustawy znalazło się kilkanaście nowych substancji i roślin.

„Dopalacze” to eponim stworzony z nazwy pewnego sprzedawcy, firmy dopalacze.com ,polska nazwa na „smarty”, smart drugs (ang. smart – elegancki lub bystry albo sprytny), czyli substancje psychoaktywne, które są legalne, bo prawo ich nie zakazuje. Owe dwa kryteria przysłaniają wszelkie inne aspekty, określa się tak zbiorczo związki chemiczne (tzw. RC – research chemicals), preparaty roślinne, rośliny, dobrze znane lub tajemnicze i słabo zbadane, część z nich ma działanie uspokajające, część pobudzające, część halucynogenne, niektóre są bardzo mocne, niektóre to niezwykle cenne leki, inne nadają się wyłącznie na używki, niektóre są znacznie słabsze niż herbata albo melisa. Podobnie jak „narkotyki”. Prawie wszystkie media i politycy rozumieją to jako właśnie legalne „narkotyki”. „Dopalacze” podobno miały początkowo kojarzyć się z napojami energetycznymi typu Bad Rule czy też Red Bull, była nawet pogłoska o planach budowy fabryki napojów.

W świecie i u nas smarty obecne były od bardzo dawna, głównie dla wtajemniczonych. Przeważająca większość to prastare etnobotaniki, środki roślinne używane przez szamanów itp. do celów rytualnych, a także w postnowoczesnych społeczeństwach przez współczesnych mistyków, osoby poszukujące z różnych powodów niezwykłych wrażeń, również czasem przez osoby z problemami psychicznymi, często młode. W Holandii sztandarowym przysmakiem są grzyby halucynogenne, dostępne w smart shopach. Dodajmy, że znanych smartów celowo nie objęły nawet zbrodnicze konwencje narkotykowe ONZ. Delegalizują one np. meskalinę i psylocybinę, znane enteogeny, ale oficjalna(!) wykładnia podaje wyraźnie, że nie dotyczy to samych roślin i grzybów je zawierających. Wie o tym mało kto tak spośród polskich krzyżowców, jak i podróżników*.

Problem zaczął się w momencie, gdy w 2008 r. dopalacze.com otworzyły sieć sklepów stacjonarnych w centrach wielkich miast, inwestując grube pieniądze w agresywną kampanię marketingową. Produkty kolekcjonerskie lub przeznaczone do obrzędów religijnych reklamowano jako alternatywę dla narkotyków. W ofercie dominowały tabletki i pigułki, dobrze sprzedawały się też mocna szałwia i tzw. herbal blends, mieszanki „ziołowe”, o działaniu zbliżonym do cannabis. Podobno, bo firma konsekwentnie unikała jakichkolwiek bezpośrednich informacji, ze względów bezpieczeństwa; klienci palili te „kadzidła” na własne ryzyko. Nie sprzedawano nieletnim. Media, w tym TVN ze swoim programem „Uwaga” błyskawicznie zwietrzyły krew. Takiej propagandy nie było nawet za PRLu. Co ciekawe, bardzo nieliczne wyjątki to nie tylko Przekrój, np. Newsweek Polska akurat napisał coś względnie do rzeczy. Rozgłos był wielki. Popyt wielokrotnie przewyższył podaż, a PRL-owskie bywały i kolejki. Reklama i oferta przypadły do gustu tłumom. Chętnie kupowali w dopalaczach także pracownicy Policji. Zyski olbrzymie. W dzwony uderzyła też oczywiście władza. Nie było żadnej dyskusji, pospiesznie opracowywano i wdrażano nową ustawę, a tymczasem firmę nękano przeróżnymi administracyjnymi i innymi, legalnymi i nielegalnymi sposobami, szukano haków, paragrafów, kłód pod nogi; bogata firma używała możliwości prawników. Interes wciąż kręcił się świetnie, brakowało towaru. Co oczywiste, zarabiali tak właśnie na prohibicji, konopi oraz innych „narkotyków”.

W międzyczasie świat dowiedział się, co kryje się pod nazwą mieszanek (jednymi z lepiej znanych były serie Spice, Smoke). Jak się okazało, ich działanie nie było synergią, efektem połączenia wpływu różnych naprawdę łagodnych ziół. Te roślinki maskowały obecność sztucznych kanabinoidów, którymi były nasączane; najważniejszy składnik (lub kilka) nie był jawny. Mnóstwo osób strasznie się wściekło. Inni mówili, że producent nie miał wyjścia, jak to zataić, żeby nie zdelegalizowali od razu, albo, że „kumaci” nie powinni wierzyć w magiczne działanie kilku delikatnych ziółek. Właściwy „zastępnik” został wyjęty spod prawa w kilku krajach, a wraz z nową ustawą także u nas.

W internecie i wśród ludzi wrzały dyskusje wokół dopalaczowej afery i jej legislacyjnych konsekwencji. Jedyna chyba wątpliwość, która zaistniała szerzej wśród dziennikarzy, to niezgodność nowej wersji ustawy z prawem europejskim. Większość środków jest dopuszczona do sprzedaży w UE, a prawo wspólnotowe ma pierwszeństwo. Przedsiębiorcy ponoszący straty w związku ze złamaniem prawa przez Rzeczpospolitą Polską mogą walczyć o odszkodowania. [Taką sytuację trudno sobie jednak wyobrazić, a i nasi posłowie podeszli do stanowionego aktu instrumentalnie i w sposób mało cywilizowany.] Nie dotyczy to jednak np. Szałwii Wieszczej czyli Boskiej, czy BZP, gdzieniegdzie zakazanych. Przypominająca amfetaminę, choć słabsza i bardziej niezdrowa, wielce popularna N-benzylopiperazyna miała z początku być jedyną ofiarą ustawodawców.

Czasami też słychać było, że substancje chemiczne zastąpione zostaną nowymi, o podobnym działaniu. Tak zresztą mówiła sama firma. Rośliny trudniej zastąpić, ale wiele z nich ma swoje odpowiedniki. No, ale mało kto się tym przejmował. Prof. Vetulani rzekł też m.in., że dzięki BZP spadła sprzedaż amfetaminy. Dzięki Krajowemu Biuru ds. Przeciwdziałaniu Narkomanii stworzono witrynę dopalaczeinfo.pl która przestrzegała przed „dopalaczami”, nawet dość rzetelnie.

Pojawił się też szereg innych kwestii. Wielu zgadza się, że produkt sklepowy jest czystszy i zdrowszy niż proszki od dilerów. Część roślin występuje w legalnych produktach kosmetycznych. Ustawa delegalizując rośliny, nie czyni tego wobec ich aktywnych składników (niektóre zresztą nie są znane), więc można je posiadać i sprzedawać. Na większość z nich prawdopodobnie nie przeprowadzi testów żadne laboratorium. Tym bardziej nie wyobrażam sobie, żeby za ciężkie pieniądze wyszkolić sto tysięcy policjantów w rozpoznawaniu tych roślinek i uzależnić od nich psy, by za nimi węszyły (nie mówiąc o tym, że naprawdę ciężko o uzależnienie od czegoś o mocy melisy).

Klątwa padła na: Argyreia Nervosa – powój hawajski, Rivea Corymbosa – powój ololiuqui, Peganum Harmala – ruta stepowa (stary halucynogen czarownic), Banisteriopsis Caapi – Ayahuasca, Mimosa Tenuiflora – Ayahuasca, Psychotria Viridis – Ayahuasca (halucynogeny), Mitragyna Speciosa – kratom, Salvia Divinorum – szałwia wieszcza (szczególny halucynogen), Echinopsis Pachanoi – kaktus, Trichocereus Peruvianus – kaktus (halucynogeny, zawierają meskalinę),  Calea Zacatechichi – Dream herb (podobno poprawia jakość snu), Kava kava, Leonotis Leonurus – wild dagga, Nymhća Cćrulea – blue lotus (niezwykle łagodne zioła, szkoda; ich winą było, że występowały w mieszankach „ziołowych”), Tabernanthe Iboga – ibogaina (halucynogen i lek stosowany od niedawna w terapii uzależnień dzięki swojemu specyficznemu działaniu; być może budzi wrogość wśród niektórych tradycyjnych terapeutów)**. „Wybacz im, Panie, bo nie wiedzą, co czynią”. Właściwie Blue lotus, niebieska lilia, jest bezpieczny – w załączniku do ustawy znalazła się literówka, przez co zdelegalizowano niestniejącą roślinę.

Cóż można o tym wszystkim sądzić? Najważniejszy, tragiczny skutek jest taki, że przy okazji krucjaty znów zapłonęła nienawiść do „tych wszystkich ćpunów”. Można się było też przekonać, kto jaką rolę obrał w tej grze. Kolejne cenne rośliny otrzymały ekskomunikę i znikły z handlu. Konkurenci wspomnianej kompanii, nieraz bardzo dobre, uczciwe i etyczne firmy sprzedające zioła, kadzidła, koraliki, olejki itp., bardzo poważnie ucierpiały. Dopalacze zbiły kokosy i wciąż zarabiają na jeszcze nowszych środkach, wprowadzonych po wejściu w życie ustawy. Pojawiły się też plany, aby dodawać nowe rzeczy na czarną listę rozporządzeniem, bez procesu legislacyjnego; mamy wątpliwości, co na to prawnicy, ale brzmi złowrogo. Firma jako taka, mimo, że oferuje coś dla masy ludzi wartościowego, w ewidentny sposób profituje z prohibicji i w jej interesie leży, aby Wojna z Narkotykami trwała. Świadomie lub nie weszła z hukiem właśnie wtedy, kiedy pojawiła się skromna szansa na odwilżową ustawę, która to szansa oczywiście się zdematerializowała.

Ustawę „zawdzięczamy” przede wszystkim Platformie i minister zdrowia Ewie Kopacz i posłom z sejmowej Komisji Zdrowia. W Wysokiej Izbie „przeciw” głosowali Marek Balicki, Andrzej Celiński, Izabella Sierakowska (wszyscy z Koła Poselskiego Socjaldemokracja Polska – Nowa Lewica) oraz Marian Filar i Bogdan Lis z Demokratycznego Koła Poselskiego. Od głosowania wstrzymali się były marszałek Marek Borowski, obecnie poseł SDPl-NL oraz Paweł Zalewski (poseł niezależny). „Za” bez wyjątku opowiedziały się PiS, PO, PSL, Klub Poselski Lewica oraz Polska XXI. W Senacie zatwierdzono ustawę całkowicie jednomyślnie.

Aż dziwne, że do europarlamentu kandydowało aż tylu ludzi o odmiennym nastawieniu do prohibicji i penalizacji. To głównie sprawa pokoleniowa, widocznie historii nie da się zatrzymać. Patrz też: przewodnik wyborczy na stronie www.spliff.pl
                                                                                                                 

* Polska ustawa wzoruje się na konwencjach ONZ, a grzyby nie są nią objęte(!). Mimo to ludzie dają się skazywać za ich posiadanie, chociaż grzyb ani roślina to NIE to samo, co substancja psylocyna czy psylocybina, nawet w świetle światłego prawa. Potwierdza ten fakt obecność w załącznikach osobno opiatów i maku, osobno kanabinoidów i konopi o precyzyjnie zdefiniowanym procentażu THC. Gdyby roślina czy grzyb były tym samym co substancje, niezależnie od zawartości, można by skazywać producentów żyta za posiadanie śladowych ilości LSD dzięki grzybowi sporyszowi na kłosach czy posiadaczy produktów z włókien konopnych za śladowe ilości THC.

** Zanim świat ogarnęła narkotykowa histeria, halucynogeny były przedmiotem zainteresowania nie tylko służb specjalnych, ale i psychologów, psychiatrów, z których liczni wiązali z nimi nadzieje. Stanislav Grof z Czech był dość znany. LSD zażywał także genialny polski psychiatra i filozof Antoni Kępiński, w książkach którego widać bardzo głębokie zrozumienie ludzkiego wnętrza, tak człowieka chorego, jak i zdrowego. [Na marginesie – Terrence McKenna całkiem przekonująco dowodzi, że z epoki kamienia łupanego wyszliśmy w dużym stopniu dzięki grzybkom. Wiadomo zresztą o tym, że intensywne bodźce rozwijają mózg i właśnie taka jest biologiczna funkcja zabawy u młodych ssaków.]


Oceń ten artykuł
(0 głosów)