A+ A A-

Kreska dydaktyczna „NARKO” - Dana Łukasińska, Krzysztof Ostrowski

Mam z wydanym przez Krytykę Polityczną komiksem „Narko” spory problem. Bo z jednej strony - zarówno dotychczasowa wydawnicza działalność „KryPy” na polu polityki narkotykowej („Polityka narkotykowa. Przewodnik”, „Wojny Narkotykowe. Doniesienia z pola walki”, „Odczarowanie”, „Marihuana. Historia hipokryzji”), jak i zamieszczone w rysunkowej opowieści deklaracje sugerują podejście spokojne i wyważone, oparte na wiedzy i redukcji szkód, zamiast na zastraszaniu i penalizacji.

Z drugiej jednak strony - zapoznawszy się z zawartymi w tomiku trzema dokumentalnymi komiksami nie sposób uniknąć wrażenia nieznośnego dydaktyzmu, wrażenia wzmacnianego jeszcze przez świeża, ekspresjonistyczną kreskę Ostrowskiego kreślącą sugestywnie złe tripy młodocianych bohaterów. W efekcie szczytne intencje i nowoczesna forma gdzieś po drodze zmieniają się w boschowskie straszenie maluczkich narkotycznym piekłem.
„NARKO” - Dana Łukasińska, Krzysztof Ostrowski
Nie jest to jednak, na szczęście, pozycja pozbawiona pewnego zniuansowania. Wydany w grudniu ubiegłego roku efekt współpracy Dany Łukasińśkiej (scenarzystki, dramatopisarki, autorki słuchowisk) i Krzysztofa Ostrowskiego (muzyka, lidera CKoD, publicysty i rysownika komiksów) stawia sobie cel ambitny - trzy autentyczne relacje młodych Polaków stają się punktem wyjścia do edukacyjnej opowieści o używkach w ogóle. Forma komiksu non-fiction nie jest już u nas niczym nowym („Maus”, twórczość Guy’a Delislego, „Logikomiks”...) i wydaje się dobrze okrzepłą kanwą do łączenia relacji dokumentalnej z elementami fabuły, czy też - eseju graficznego. Pomińmy kwestię na ile wiernymi odbiciami swoich pierwowzorów są bohaterowie „NARKO” (szczególnie w przypadku ostatniego z nich możemy mieć spore wątpliwość...), w gruncie rzeczy nie jest to aż tak istotne, ich jednostkowe przypadki stają się tylko punktami wyjścia dla szerszej historii o wszechobecności wszelkiej maści dragów w kulturze młodzieżowej (i nie tylko). Problem z „NARKO” nie polega bynajmniej  na stopniu dokumentalnej wierności jednostkowym relacjom, ani też na pretensji do ogólności opartej na nich paraleli, problemem jest raczej wydźwięk całości - spod płaszczyka nowoczesnej, „miejskiej” opowieści o dragach zawiewa bowiem dobrze znanym stęchłym smrodkiem dydaktycznym.

Nie licząc migawkowego prologu i tekstu posłowia (poprawne know-how początkującego psychonauty) na komiks składają się trzy relacje młodych ludzi. Wszyscy chodzą do liceum, najwyraźniej wielkomiejskiego, pochodzą z przyzwoitych rodzin, nie doskwiera im bieda. Interesujące jest społeczne tło opowieści - z jednej strony dostrzegamy w nim nasycenie używkami niezależne od pozycji społecznej, z drugiej - jednak pewną klasową gradację preferowanych bzikotyków (wpływowy profesor, ojciec Kryspina raczy się drogim alkoholem i trawką, ziomeczki w bluzach Pro8l3mu - blantem i dopalaczami, koleżanka „z niższych sfer” - oldskulowo kira klej).
Swoista egalitarność problemów z używkami, umiejętnie kamuflowanych przez bardziej ich bardziej obytych amatorów jest zresztą jednym z najciekawszych wątków całej opowieści. Wspomnieni rodzice bohatera pierwszej opowieści stanowią zresztą bardzo ciekawy, idący nieco pod prąd liberalnej opowieści o narkotykach. Otóż ojciec Kryspina jest profesorem i dyżurnym telewizyjnym ekspertem do spraw - właśnie - narkotyków, charakteryzującym się dość luźnym podejściem do popalanych przez syna blantów. Równie spolegliwa jest matka, jak dowiadujemy się z umiejętnie przemycanych detali - prawdopodobnie zaawansowana lekomanka. Okazuje się jednak, że ani liberalne podejście rodziców, ani ich wysoki kapitał kulturowy nie uchroniły chłopaka przed wdepnięciem w dopalacze (do których doszedł - ciekawostka przez poczciwą ganję, stwierdziwszy, że legalne „fake canna” są tańsze i rzekomo bezpieczniejsze).
Sama historia Kryspina jest chyba najbardziej intrygującą i zniuansowaną z zebranych trzech, zwraca uwagę szczególnie prowokacyjny wątek z liberalnym ojcem - ekspertem od dragów. Problemów nastręcza jednak forma - schizy chłopaka narysowane są tyleż efektownie, co efekciarstwo, na granicy przeszarżowania. Jeżeli bawiły Was propagandowe materiały przestrzegające w latach sześćdziesiątych przez LSD, i tu będziecie mieli używanie. A szkoda - przegięty dydaktyczny wydźwięk zadziałał tu na szkodę wymowy całości i przesłonił całkiem interesujący wątek (ukrytej) eleganckiej narkomanii wyższych klas średnich.

Dwie pozostałe historie ujęte są w podobnym tonie - chronologiczne opowieści w których niewinne eksperymenty z używkami nieodmiennie znajdują ponury (czy wręcz - ostateczny) finał. Nie chodzi mi oczywiście o to, by zabawy z używkami wśród nieletnich promować, jednak  pesymistyczny i uogólniający wydźwięk historii rozpoczynających się od fraz w stylu „moja klasa to tablica Mendelejewa” może jednak odrzucać, w dodatku stoi w sprzeczności z deklaracjami wydawcy, który „nie ma zamiaru straszyć, tylko informować”.
Szkoda, że tak się stało tym bardziej, że rzeczywiście nie jest to pozycja pozbawiona walorów edukacyjnych. Interesująco prezentuje się chociażby spektrum wspominanych używek: oprócz „tradycyjnych” narkotyków (w tym podawanej IV amfetaminy - serio?), mamy całą gamę specyfików co najmniej równie niebezpiecznych: od poczciwego etanolu (i historii szesnastoletniego alkoholika), przez leki, aż po szeroki wachlarz dopalaczy. Bogata reprezentacja tych ostatnich paskudztw jest szczególnie cenna, tym bardziej, że obecnie - jak się zdaję - właśnie do mefedronowej młodzieży w pierwszej kolejności należałoby trafiać z sensowną redukcją szkód.

Misja edukacyjna realizowana jest jednak nie tylko w wymiarze reprezentacji świństw niepozornych i często pomijanych, ale i bardziej  bezpośrednio - za pomocą długich porcji tekstu, czy wykresów (swoją drogą: znam naprawdę sporo pozycji popularnonaukowych poświęconych psychofarmakologii mózgu, ale rolę jąder półleżących i brzusznych nakrywki w układzie dopaminowym wyjaśnia mi dopiero komiks, ciekawe, nie?). Są to informacje cenne i podane w sposób przystępny, choć może momentami nieco zbyt szczegółowe. Co ciekawe - pojawia się i mrugnięcie okiem w stronę konopnych nerdów (czyli Nas?): właściwie jedynymi postaciami które z powodu konsumpcji używek nie popadają w tarapaty jest trójka jaraczy-erudytów, którzy zatrzymani przez policję co prawda nic nie posiadają, ale potrafią wyrecytować z pamięci znaną wszystkim bywalcom Marszy ulotkę o prawach zatrzymanych.

„NARKO” nie jest pozycja niewartą uwagi. Poza wspomnianymi walorami edukacyjnymi, zniuansowanym portretem różnych modeli nadużywania, czy interesującymi detalami z drugiego planu przykuwa uwagę świetną kreską (ba-dum-tss!), dynamiczną narracją i eleganckim wydaniem. Szkoda jednak, że wszystkie te zalety mogą zblaknąć przysłonięte nieznośnie dydaktyczną wymową historii, tragicznymi finałami, nieznośnym straszeniem. Tego typu przeszarżowanie byłoby do przyjęcia, dajmy na to - w  portrecie wielkiego miasta, w którym dragi stanowiłyby tylko jeden z elementów tła, w pozycji jednak która stawia sobie za cel rzetelną i pozbawioną histerii edukację - po prostu zniechęca.

NARKO - D.Łukasińska, K. Ostrowski| Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2015 | 112 stron

Artykuł z #57 numeru Gazety Konopnej SPLIFF

 

Robert Kania

 

Oceń ten artykuł
(2 głosów)