A+ A A-

Wojny narkotykowe: Doniesienia z pola walki

Wojny narkotykowe. Doniesienia z pola walki Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Seria publicystyczna Warszawa 2011 Wojny narkotykowe. Doniesienia z pola walki Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Seria publicystyczna Warszawa 2011
W czerwcu niesławnej nixonowskiej ‘wojnie z narkotykami’ stuknęła czterdziestka. Chociaż mimo średniego wieku wigoru żółtodzioba wciąż jej nie brakuje, to jednak nikt nie kwapił się do hucznego świętowania rocznicy jej zadeklarowania. Nie ma się  co dziwić – zrodzony przed czterema dekadami polityczno - militarny kolos, choć pożera coraz większe sumy, chwieje się na swoich glinianych nóżkach na tyle wyraźnie, by zaczęły to zauważać nawet media głównego nurtu, a intelektualiści i politycy od Vargasa Llosy do Zygmunta Baumana zaczęli przebąkiwać o konieczności skrócenia jego agonii.
 
Przedśmiertne podrygi monstrum mogą jednak potrwać długo, ponieważ jego istnienie się po prostu opłaca. I to nie tylko tym, którzy go stworzyli – administracyjno/ wojskowo / przestępczy moloch sam generuje podtrzymujących go beneficjentów, rozrastając się zgodnie z logiką nowotworu. Na przestrzeni minionych czterech dekad jego złośliwe przerzuty zaatakowały niemal wszystkie rejony świata, niektóre organizmy państwowe przeżerając w całości. Nie sposób ogarnąć całości wszystkich tych powiązań, ani spisać kompletnej historii choroby, by mieć jednak pewne wyobrażenie o jej zaawansowaniu, warto przyjrzeć się chociaż kilku próbkom wyciętym z tej złośliwej narośli.

Taki przekrój otrzymujemy wraz z setnym już z kolei, a trzecim poświęconym narkotykom (po ‘Polityce narkotykowej – Przewodniku’ i ‘Odczarowaniu’) wydawnictwie Krytyki Politycznej. To, że pozbierane wycinki stanowią fragmenty większej całości, systemu, kierującego się swoją pokręconą logiką, dedykujemy sami, w toku lektury, a czego nie wyczytamy,musimy dośpiewać sobie sami. Czytelnik bez słowa wstępu rzucony jest od razu na głębokie wody, czy raczej – w sam środek dżungli – teksty w zbiorku pogrupowane są bowiem według klucza geograficznego, a zaczynamy   od bodaj najbardziej charakterystcznych i rozpoznawalnych pól bitwy światowej wojny z narkotykami – od Ameryki Łacińskiej. Następne teksty wiodą nas kolejno przez Azję, Afrykę, Europę wschodnią, by zakończyć podróż swojskimi akcentami polskiej narkopolityki. Sam wybór opisywanych miejsc mówi więc już wiele – chociaż źródeł Wojny z narkotykami należałoby szukać w państwach nowoczesnego Zachodu, ze Stanami Zjednoczonymi na czele, to najboleśniej i najwymowniej uderza ona w peryferia. Nic nowego?

Otwierające zbiorek cztery teksty poświęcone sytuacji w Ameryce Południowej stanowią najwymowniejsze świadectwo brutalności systemu opartego na niepozornym fakcie kryminalizacji narkotyków. W najciekawszym fragmencie tej sekcji, w długim wywiadzie Artur Domosławski usiłuje choć trochę rozwikłać skomplikowaną sieć powiązań kolumbijskiej lewicowej partyzantki, prawicowych paramilitares i wojska z intrantnym, bo nielegalanmy biznesem kokainowym. Ale, choć pieniądze z handlu są paliwem napędzającym niemal stuletnią wojnę domową, to nie kokainie poświęca Domosławski najwięcej miejsca, a zbudowanemu dzięki niej skomplikowanemu układowi sięgającemu od ubogich rolników po głowy państw. Na przykładzie Ameryki Łacińskiej widać też najwyraźniej, w jaki sposób Wojna z narkotykami deprawuje własnych “żołnierzy”– czy to zamieszanych w aferę falsos positivos policjantów i wojskowych kolumbijskich, czy stróżów prawa w Meksyku (25 tysięcy ofiar, mordowanych także przez policję!), który niedawno zaproponował w końcu dekryminalizację.

Wraz ze szlakiem przerzutu narkotyków przekraczamy Atlantyk. Jeżeli przykłady z poludniowej części kontynentu amerykańskiego szokują, to sytuacja w Afryce przekracza granice wyobraźni, za którą zmienia się w groteskową anegdotę. Jak chociażby ta o wieśniakach z Gwinei Bissau, którzy znalazlszy na plaży swojej wysepki skrzynie z białym proszkiem, nie umiejąc znaleźć jego zastosowania wysypywali nim linie miejscowego boiska, zanim oczywiście po zaginiony transport kokainy nie stawili się przemytnicy. Historia tego maleńkiego państwa, które miało pecha leżeć na najdogodniejszej dla kolumbijskich karteli trasie przerzutu jest wymownym świadectwem potęgi wyrosłych dzięki „wojnie z narkotykami” mafii narkotykowych – będąc jednym z najbiedniejszych krajów na świecie, została praktycznie kupiona – wraz z rdzewiejącą łodzią patrolową i bezradną policją, której nie stać nawet na benzynę.

Zebrane reportaże zdają się często powtarzać tą samą historię w różnych wariacjach – okazuje się, że zorganizowany narkobiznes w wielu rejonach świata dociera tam, gdzie nie dociera pomoc humanitarna, zapewniając  źródło utrzymania kolumbijskim producentom koki, afgańskim hodowcom maku i konopi, czy tajskim producentom opium. Często jest to zresztą źródło jedyne, bądź najbardziej opłacalne, które z racji ogromnych generowanych zysków nie wysycha nawet podczas wojny, jak dobitnie pokazuje znakomity tekst Wojciecha Jagielskiego mogący stanowić świetny krótki bryk z historii wojen w Afganistanie i ich związków z nomen-omen kwitnącym biznesem hodowców maku.

Oprócz szczegółowych i odkrywczych, ale jednak nieco abstrakcyjnych analiz skutków „Wojny z narkotykami” w skali makro, sporą część publikacji wypełniają teksty, skupiające się na jej bliższych aspektach, także w sensie geograficznym. Poczytać możemy o egzotycznym zagadnieniu redukcji szkód w Wenezueli czy RPA, ale także tuż za miedzą – we współczesnej Rosji. Bardzo ciekawie tamtejszą sytuację przybliża w rozmowie z Michałem Sutowskim Aleksander Ciechanowisz – twórca pierwszego rosyjskiego programu harm reduction. Okazuje się, że zarówno uzależnieni, jak i użytkownicy okazjonalni, mieli się znacznie lepiej przed upadkiem ZSRR i w pierwszych latach po transformacji, gdyż zarówno organy ścigania, jak i odpowiedzialni za zdrowie publiczne urzędnicy po prostu nie wiedzieli, od której strony ugryźć problem narkotyków. Znacznie gorzej zaczęło jednak dziać się za Putina, wraz z eskalacją działań FSKN, czegoś w rodzaju rosyjskiego odpowiednika DEA.

Ostatecznie dochodzimy do refleksów globalnej wojny narkotykowej na naszym rodzimym podwórku. Świetną ściągawką z historii zaostrzania kar w polskim prawodastwie jest rzeczowa analiza Jana Smoleńskiego, której ujmujący tytuł „Legalny populizm na ziemiach Piastów” wiele wyjaśnia już na wstępie. Najciekawiej jednak wypada wywiad z profesorem Osiatyńskim, w którym obok  wspomnienia o wiele poważniejszego, specyficznie naszego problemu alkoholizmu, czy paru  słów o niejednoznacznej roli MONAR-u,  pojawia się gorzkie pytanie o ideały praw człowieka, wciągane chętnie na sztandary przez dysydentów sprzed transformacji ustrojowej, w co bardziej jednak drażliwych sprawach, jak prawa osób uzależnionych, pragmatycznie odstawiane do kąta. Ten ciekawy wątek pojawia się niejako mimochodem, podsunięty przez przepytującego Jana Smoleńskiego, nie jest jednak niestety, szczególnie rozwinięty.

Przy okazji stawianej przez Smoleńskiego prowokacyjnej kwesti, musi pojawić się nie do uniknięcia chyba w przypadku publikacji KP (vide: głośna dyskusja o “Kinie Polskim. Historii Krytycznej”) pytanie o obecność z góry założonej przez autorów wykładni ideologicznej. W przypadku “Wojen narkotykowych” na szczęście ten problem nie pojawia się w dużym stopniu. Oczywiście – zainicjowana przez Stany Zjednoczone globalna wojna z narkotykami łatwo staje się pretekstem do krytykowania ich imperializmu, a problem gigantycznej konsumpcji narkotyków wśród czarnej biedoty, owocuje szybką diagnozą o klasowym podłożu tego stanu rzeczy, ale w tych akurat kwestiach ciężko się z rozmówcami redaktorów KP nie zgadzać.

Ponad dwieście stron poważnych analiz mikro- i makro-polityki narkotykowej, mogłoby wydawać się nieco przyciężkawą lekturą, ale nie jest tak – głównie z powodu zróżnicowanych form  (wywiady, eseje, reportaż) i dobrania kilku naprawdę znaczących nazwisk. Ciekawym zabiegiem wydaje się też okraszenie zbiorku trzema tekstami lżejszego kalibru – błyskotliwym stwierdzeniem kompletnej alienacji ukraińskiej klasy politycznej u Serhija Żadana (mój osobisty faworyt, sprawdźcie wszystko, co ten gość napisał!), równie zabawną Bajką o ministrach Dmytry Hajduka, i zamykającym zbiorem kuriozum – opowiadankiem o jednym dniu z życia krakowskiego dilera pióra Tomasza Pułki. Wspomniane Białe serduszka są o tyle ciekawe, że pomimo pewnej nieporadności, przedstawiają praktykę czarnego rynku narkotykowego od strony drobnego handlarza / użytkownika, czyli jak najdalszej od abstrakcyjnej figury producenta, ale opowiadanko pozostaje tylko ciekawostką.

To właśnie jedna z nielicznych słabości tej, skądinąd bardzo udanej, publikacji – tytułowe “doniesienia z pola walki” zdają się dotyczyć głównie walki w wielkiej skali. Zapewnia to oczywiście trafiające do wyobraźni spektakularne przykłady, podparte ogromnymi liczbami, ale poza wspomnieniem niegodnego pozazdroszczenia losu pozbawionych programów redukcji szkód uzależnionych, brakuje pokazania  niewesołych konsekwencji Wojny z narkotykami dla najzwyklejszych użytkowników – pechowców łapanych z przysłowiowym jednym jointem, czy tabletką ecstasy. Problem z idiotyczną kryminalizacją narkotyków polega właśnie na tym, że uderza ona w tak wiele najróżniejszych środowisk, a fronty Wojny z narkotykami przebiegają tak samo w kolumbijskiej dżungli, jak i na podkrakowskich osiedlach.

Drugi z problemów publikacji KP polega właśnie na tym braku ostatecznej syntezy. Świetnie, że zadbano o przykłady z czterech różnych kontynentów i z przeróżnych środowisk, zabrakło jednak zarówno wstępu, chociażby pobieżnie przybliżającego kulisy historii kryminalizacji narkotyków, jak i zbierającego wniosku i podsumowującego światowy bilans walki z narkotykami zakończenia. Przynajmniej jednak jedna konkluzja wydaje się oczywista– dekryminalizacja!
 
Wojny narkotykowe.
Doniesienia z pola walki
Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Seria publicystyczna
Warszawa 2011
Oceń ten artykuł
(0 głosów)