A+ A A-

Dlaczego czuję, że żyję w Korei Północnej Europy?

Pisząc ten tekst próbuję sobie odpowiedzieć, co stało się z polskim społeczeństwem. Czasem wydaje mi się, że w ciągu kilkunastu lat po pierwszym wybuchu wolności, od kiedy nabieram rozeznania, cofnęliśmy się... nieraz myślę, że do czasów przedoświeceniowych. Samemu sobie wyglądam przemądrzale, moralizatorsko i zrzędliwie, wtedy patrzę jeszcze raz na ulice, media i instytucje i znowu wraca to uczucie, i znów desperacko potrzebuję jakoś wyjaśnić tę wszechobecną pustkę intelektualną. I duchową też. Bo to nie tylko rozsądek, lub jego brak, nami kieruje (dlaczego potrafimy się zachowywać altruistycznie? dlaczego słuchamy reklam? a dlaczego Ojciec Dyrektor jest dla tak wielu moralnym autorytetem?).
 
W czerwcu 2008 ludzkość, na początek w Hiszpanii (która poszła dalej niż Nowa Zelandia i Wlk. Brytania), zrobiła przełomowy krok świadczący o powolnym rozwoju świadomości zbiorowej naszego gatunku. Parlamentarna komisja oficjalnie poparła i skierowała do głosowania projekt uznający szympansy, goryle, bonobo i orangutany za osoby(!) i przyznający im kilka z najbardziej podstawowych praw „ludzkich” (dotychczas zarezerwowanych dla ludzi): niezbywalne prawo do życia, do wolności osobistej i do ochrony przed torturami i prześladowaniem. Przetrzymywanie ich w zamknięciu będzie dozwolone jedynie wyjątkowo w celu zachowania gatunku i wyłącznie w optymalnych warunkach. Również w 2008 r. w Krakowie pospiesznie umorzono śledztwo w sprawie tragicznej śmierci obywatela Rumunii Claudiu Crulica (styczeń ‘08) w wyniku blisko czteromiesięcznej głodówki za murami aresztu, którą prowadził domagając się wizyty konsula i włączenia do akt procesu o kradzież uporczywie ignorowanych dowodów, świadczących, że w dniu zdarzenia nie przebywał w ogóle w Polsce. Jego przyjaciółkę skazano; znalazła się też gazeta, która wbrew świadkom i wynikom dochodzenia innych dziennikarzy stanęła po stronie prokuratorów i więzienników –  nasz ulubiony „Wprost”. U nas ochrona życia ogranicza się do nieprzerywania ciąży nawet u zgwałconych nieletnich, zakazu eutanazji i dyskryminacji mniejszości seksualnych. Nawet ktoś taki jak biskup Pieronek jest wyzywany (sic) od liberałów, których nie odróżnia się od libertarian ani libertynów. Ktoś mógłby powiedzieć, że taka jest nasza narodowa tradycja, albo że niewielka część polskiej inteligencji przetrwała dwudziesty wiek. Ale Hiszpania to też historycznie szlachecko-rolniczo-robotniczy katolicki kraj, co prawda demokratyzowany i integrowany z resztą Europy kilkanaście lat dłużej, ale aż do tego czasu tak długo pogrążony w represyjnym, faszystowskim frankiźmie.

W ‘89 było w Polsce podobno milion osób zaangażowanych społecznie, a myśmy kojarzyli się innym z umiłowaniem wolności. Postkomuniści sprytnie zrzucają na dawnych opozycjonistów bolesne skutki reform, które sami zapoczątkowali i które po nich kontynuowali. Rozkwita kapitalizm zbliżony trochę do swej wersji xix-wiecznej. Większość krytyków wolnego rynku nie do końca rozumie, na czym on polega, a ci, którzy go wprowadzają, robią wrażenie, że również nie. Państwo zamiast konkurować z korporacjami aktywnie wspiera np. TP czy Microsoft, równocześnie reguluje tak prywatne aspekty życia obywateli, jak niedzielne zakupy, patriotyzm i religijność czy wreszcie upodobania do zmiany świadomości przy pomocy tych czy innych substancji. O dziwo, akurat zakaz posiadania każdej ilości „niepaństwowych” środków dla prywatnego użytku pod groźbą kilkuletniego więzienia nie był dziedzictwem totalitaryzmu, mimo zastosowania odpowiedzialności zbiorowej i zakwestionowania prawa jednostki do decydowania o tylko swoim losie na własny rachunek, do swobody przekonań i wolności osobistej. To akurat jest ewenementem na skalę paneuropejską: trudno znaleźć dziś kraj, który posunął by się do aż takiego absurdu jak Polska i milcząco trwał w nim; zdecydowana większość, na czele z „tradycjonalistyczną i konserwatywną” (przynajmniej do niedawna) Hiszpanią prowadzi dokładnie odwrotną politykę. Tymczasem spóźniona o dwie-trzy dekady powszechna rewolucja obyczajowa kończy się wcześniej, niż zaczęła i szybko ogranicza do klubów z ekstazą, spida oraz do browna na klatkach schodowych; większość rodaków poddaje się wzorcom mrówczej pracy i bezrefleksyjnej konsumpcji, zalewowi seriali i amerykańskiej tandety w kinach. Triumfy święcą komercyjny hip hop, bezideowy oi-punk; reggć, jak na swą popularność, jakoś się trzyma. W połowie lat dziewięćdziesiątych można jeszcze usłyszeć zawstydzone „no wieem, mam parę rzeczy Adidasa, ale, k., nie jestem żadnym dresiarzem!” (a propos – spróbujcie wytłumaczyć obcokrajowcowi, kto to jest dresiarz; albo mnie – jak dresiarstwo mogło tak szybko przerodzić się w standard?). Młodzież w imię kariery ślepo i masowo szturmuje wydziały prawa i zarządzania. Połowa dziewczyn studiujących ze mną na pewnym humanistycznym wydziale UW marzy o bogatym mężu, żyje markowymi ciuchami. Ludzie oburzają się na zakaz picia piwa w plenerze, ale z czasem rozkochują w lanserce w modnych knajpach z selekcją. Rozwojowi analfabetyzmu wtórnego i renesansowi populizmu towarzyszy tabloidyzacja mediów. Po doświadczeniach kaczyzmu i emigracji, PO, Tusk, „normalność”. Fajnie. Czy ma to być inspiracja „końcem historii”, czy może jednak modelem chińskim, rozwój ekonomiczny bez zmiany status quo? Nie do końca! Będzie przecież np. armia zawodowa. Ale wiele rzeczy się nie na normalniejsze nie zmienia. Za to pedofilów chcemy przymusowo kastrować, wyrok więzienia w zawieszeniu jednak ma być; są zatem zarazem niekontrolującymi się psychicznie chorymi ludźmi, jak i przestępcami. Może od razu stos? Z drugiej strony, nie każdy „uzależniony” od „śmiercionośnej trawki” może liczyć nawet na „leczenie” czy chociaż „zawiasy”... kto pomoże mi to wszystko ogarnąć, zapraszam, niech pisze: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript.
 
Co będzie z prawami użytkowników konopi (i innych „niepaństwowych” środków, zwanych potocznie narkotykami), będzie jednym z sygnałów, dokąd zmierzamy jako społeczeństwo i ile są dziś warte prawa obywatelskie. To też sprawdzian dla samych zainteresowanych, czy będą potrafili o nie powalczyć, czy pokażą decydentom, że są normalnymi, świadomymi ludźmi; czy wolą potulnie milczeć i pozwalać im traktować się na równi ze złodziejami i agresywnymi bandytami...

Oceń ten artykuł
(0 głosów)