A+ A A-

Targowisko wolności

Dochodzi godzina osiemnasta. Słychać już dzwony z pobliskiego kościoła Matki Boskiej Bolesnej, wzywające wiernych na wieczorne nabożeństwo.  Telefonowałem przed kwadransem – Pięć minut –  rzucił wtedy głos w słuchawce, po czym rozłączył się natychmiast. Czekam dalej. Marznący deszcz ze śniegiem zacina ostro tworząc trudną do przebicia okiem kurtynę z wody i brudu. – Po jaką cholerę on tu stoi? – zdają się pytać twarze zmierzających na mszę seniorów.
 
– Napaść chce kogoś?! – nieoświetlony róg ulicy wywołuje jednoznaczne, choć mylne skojarzenia. Bowiem prawdziwa odpowiedź wyłania się właśnie zza długiego, ceglanego budynku i szybkim krokiem idzie w moją stronę.
    Młody, słusznej postury, ubrany jak menedżer średniego szczebla mężczyzna wyciąga na przywitanie dłoń:
– Siemanko. Chodź, idziemy pogadać do ciepłego, nie ma co tu tak stać na przypale. 
 
Pan Te.
Imię i nazwisko: Damian Te. – „teraz... nie mogę powiedzieć”
Wiek: 20 lat
Miejsce zamieszkania: Gdańsk
Wykształcenie: podstawowe
Zainteresowania: książki, film, muzyka, polityka, ekonomia
Zawód wyuczony: brak

– Zawód wykonywany? – Biznesmen… (śmiech). Robię w największej, nieregulowanej prawem (poza prawem karnym oczywiście) branży. Sprzedaję narkotyki ludziom, którzy tego chcą. Jeśli ja bym tego nie robił, robiłby to kto inny. A dlaczego ja mam tego nie robić, skoro daje to dobre pieniądze… obarczone, co prawda, pewnym ryzykiem..? Ale przy tym jest to zajęcie dużo łatwiejsze i dużo ciekawsze, niż normalna praca, choć trzeba się w to mega zaangażować…

Trening
– Pierwszy kontakt z narkotykami? Hmmm, miałem wtedy 13 lat. Jeden ze starszych kolegów zaproponował mi kaczkę (przyrząd do palenia, z plastikowej butelki). Zajarałem, śmiałem się bardzo długo. Spodobało mi się, ale byłem jeszcze troszeczkę zbyt smarkaty, żeby kupować samemu, nie miałem dojścia. Jednak z wiekiem narkotyki stawały się coraz bardziej dostępne. Miałem 16 lat, gdy dopadła mnie zmora polskich osiedli – ścierwo, czyli amfetamina. Zawsze byłem ciekawski, żyłka odkrywcy kazała mi spróbować po jumbie czegoś nowego. To był zły okres, bardzo zły okres w moim życiu. ćpałem tak przez jakieś pół roku, spałem chyba łącznie z 24 godziny (śmiech)… Płynąłem z siankiem, wpadałem w drobne konflikty z prawem, ale nieodkrywane przez organy ścigania. Niejedna dziesiona (rozbój) i niejeden pionek (radio)… Wstyd mówić.
– Rodzice reagowali?  
– Ojca nie pamiętam prawie w ogóle. Raz w życiu go widziałem. Z daleka. Na pogrzebie dziadka, jego teścia, pracowali podobno razem. Ale też do końca nie wiem. Ojciec był tematem tabu. Mnie to nie interesowało, bo wiedziałem, że i tak nie wróci, a dla mamy to chyba nadal jest bolesna sprawa… Tylko babcia czasem coś potrafi dogadać. Wychowałem się w babińcu – dwie starsze kobiety i małoletnia siostra. Czułem się panem domu. Bywało, że nie wracałem przez trzy noce z rzędu. Matka bała się o mnie, ale bała się też tego, co mogłem zrobić. Dlatego nie dzwoniła na policję. Miałem dużo szczęścia, że wtedy mi się nic nie stało.
***
– U nich zawsze było spokojnie – mówi pani Irena, sąsiadka Damiana – Dorotka (matka Damiana  – R.B.) taka zalatana, ale dzieciaki ułożone, kłaniają się zawsze i jak trzeba, to coś pomogą. Kiedyś, dawno, złapałam Damiana, jak bazgrał po klatce. Powiedziałam Kazi (babcia) i na drugi dzień cała lamperia była wypucowana. – Nie rozrabia już? – pytam – Nie. Nie widziałam. Ani żeby z piwem stał w parku, ani żeby butelki tłukł, a czasem tu aż strach wyjść. Miły chłopak, mówił mi, że trenuje karate. Często do niego przyjeżdżają samochodami koledzy. Na treningi chyba razem jeżdżą.

Oferta nie do odrzucenia
– Jak się skończyła zabawa w białe szaleństwo? – Łepek, który z tym biegał, powalił się. Dzisiaj go nie ma. To ogromny wstyd być ćpunem z przeżartym nosem, zaczęły się też problemy w szkole. Miałem dość. Przestałem po prostu. Udało mi się nieźle napisać test gimnazjalny i dostałem się do nienajgorszego liceum. Późną jesienią ‘05 r. otrzymałem propozycję od starszego koleżki: „Czy nie chcę pohandlować?”. Pomyślałem, że to nobilitacja i zgodziłem się od razu.
– Nie bałeś się?
– Wtedy? Nie. Nie rozmyślałem nad tym, refleksja przyszła dużo później. Chciałem mieć pieniądze, trafiłem na szalony okres „połowinek” i „osiemnastek” – każdy chciał mieć piłeczkę (ecstasy). Znały mnie wszystkie bramki, biegałem z tym jak głupi nie zwracając uwagi na ryzyko i ewentualne konsekwencje.
– Twoi przełożeni ufali ci?
– Przełożeni? Hmmm, miałem kontakt z jedną osobą, u której się zaopatrywałem. Wiedział, że jestem normalny, grywaliśmy razem w piłkę. Dał mi parę zakazów i nakazów. Rozmowa trwała pół godziny, w jego mieszkaniu, gdzie wszyscy byli zakonspirowani. Jak go nie było w domu,  to przychodziłem do jego ojca i mówiłem: „Cześć Włodek, masz coś dla mnie?”. A on zapraszał mnie do kuchni i dzielił temat na lodówce.
– Jakich wskazówek udzielił ci starszy kolega?
– „Jak cię złapią, to mnie nie znasz, bo jak mnie poznasz, to nie na długo. Zarobek jest twój, ale ryzyko też jest twoje.” Kazał mi nie obnosić się z pieniędzmi, żeby w domu się nie połapali, że kręcę coś na lewo. Dlatego początkowo większość utargu przeznaczałem na melanże: alkohol, ziółko, dziewczyny.
– Jaki to był dochód?
– Trudno powiedzieć, pieniądze inaczej płyną, szybciej i więcej, ale udawało się wyciągać do dwóch tysięcy miesięcznie. Dla chłopaka takiego, jak ja były to sumy niewyobrażalne. W domu nigdy mi niczego nie brakowało. Zawsze było co do garnka włożyć, zawsze miałem się w co ubrać, ale chciałem więcej. Chciałem butów za 400 zł, nie za stówę, chciałem pić Żywca, a nie tanie wina jak te małoletnie żuliki, chciałem palić, kiedy chcę. Poza tym wiadomo, że fajne panny lecą na fajnie ubranych panów.
***
– Damianek? Zaczynaliśmy razem – mówi Łysy, kumpel Damiana – Dobry ziomek, znam go od piaskownicy. Farta ma. Mi się szybko trafił przypał z posiadaniem małej ilości.
– Przypał się nie trafia, sam sobie go naruchałeś, świrowaniem – wtrąca Babol, kolega Damiana z gimnazjum.
– Młodość. Złożyłem o samoukaranie, dali mi rok na trzy i teraz muszę być cichutko. Ale buszka sobie nigdy nie odmówię.
– Chodzicie do Damiana?
– Proste, że tak. Ziomek to ziomek i tyle.
– Ja nie ćpam niczego. Jestem sportowcem. – odpowiada Babol, który istotnie wygląda na entuzjastę siłowni – Czasem Damian ogarnie mi jakieś mocniejsze „odżywki” i wszystko.
– Ech, teraz nie jest tak, jak kiedyś. Wiaderko (do palenia) w krzakach, browarek pod blokiem – wspomina Łysy – Pieniądze pojebały mu w główce. Gada, że sianko nie jest najważniejsze, a z domu do koleżków nie wyjdzie.
– A z kim melanżowałeś całe wakacje, he? – oburza się Babol – Wszystkim stawiał, hajs pożyczał i nie obrażał się, nie ścigał, jak terminów nie dotrzymywali!
– Chciał się do nas wkupić z powrotem…

Kto handluje, ten żyje
– Z każdym dniem wchodziłem w to głębiej. Trzymałem się dobrze, ponad rok bez przypału i cały czas do przodu. Poznawałem nowych ludzi. Starszych, stojących wyżej w hierarchii. Ja miałem lat 17, oni po 35. Na upartego mogliby być moimi rodzicami. Imponowali mi. Nie tyle pieniędzmi, co stylem życia, lekkością bycia, tak wtedy myślałem. Fascynowało mnie to. Patrzyłem i mówiłem sobie: To JA, albo To JA za kilka lat, gówniarski pociąg do rzeczy, które dla gówniarzy przeznaczone nie są. Z drugiej strony, ci ludzie nie wyglądali na pospolitych przestępców. A mnie też nigdy nie pociągały kryminalne klimaty. Chciałem… Nadal chcę trafić do biurowca, a nie na puchę.
– Robiłeś coś w tym kierunku?
– Chodzi ci o szkołę? Pierwszą klasę liceum zdałem. Było parę kłopotów, głównie z frekwencją, ale głupi nie jestem, dałem radę. Później jakoś się poluzowało, wakacje przedłużyły się do połowy października. Po nowym roku przestałem uczęszczać na zajęcia. W kwietniu, kilka dni po moich hucznie wyprawianych osiemnastych urodzinach, dostałem propozycję… tę z kategorii superciężkich. (Cisza.)
– Handel herubinkiem. I... zgodziłem się. Chciałem pokazać, że jestem silny, że dam radę. To trochę tak, jakby ktoś zaoferował ci walkę z Tysonem, możesz zarobić krocie, ale możesz też przypłacić to życiem. Ja podjąłem rękawicę. To były czasy mojej największej prosperity: co dzień telefony komórkowe, co dzień nowe ubrania wynoszone z markowych sklepów przez wychudzonych władców dworców. Z czasem zacząłem chodzić w rejony słynące z towarzystwa, które lubi wstrzykiwać. Później to oni za mną chodzili, sami mnie znajdowali. Musiałem wynająć mieszkanie.
– Wyprowadziłeś się z domu?
– Nie mieszkałem tam. To była ukrywka, biuro, wynajmowane na inną osobę, czym zajęli się moi zwierzchnicy. Przez moment myślałem, że chwyciłem Pana Boga za nogi. Pieniądze płynęły szerokim strumieniem. Dwa tysiące, trzy tysiące, cztery tysiące tygodniowo. Ale co po tych pieniądzach, skoro tak naprawdę nic nie miałem. Kokaina, modne sopockie kluby, płatny seks, wszystko w wieku 18 lat. Odszedłem od kolegów z dzielnicy, od najbliższych, od rodziny. Stałem się wyobcowany, przez kokainę nerwowy. Byłem chodzącą bombą zegarową. Bałem się, zacząłem podejrzewać wszystkich o konszachty z policją. Pytałem się mojej mamy, czy nie ma podsłuchu, gdy chciała wiedzieć, dlaczego o to pytam, szybko zmieniałem temat. Chciała wierzyć w to, że jest normalnie. Nie dawała po sobie poznać, że może coś podejrzewać. Bała się o mnie i bała się mnie. Problem pojawił się wtedy, gdy ktoś powiedział mojej siostrze. Jest trzy lata młodsza, wiedziała już o co chodzi…
***
– O tym, że mam brata dilera, dowiedziałam się od koleżanek – mówi Asia, 17 lat. Początkowo nie chciałam i nie mogłam uwierzyć. Widziałam, że się zmienił, był jakiś agresywny, wybuchał bez powodu, miał lepsze ubrania, ale nigdy nie dostał nawet mandatu za picie w miejscu publicznym, za cokolwiek. To do niego kompletnie nie pasowało, tak myślałam. Zapytałam go o to w końcu. Przyznał się od razu, powiedział, że mam nic nie mówić mamie i przestać zadawać się z tymi „małoletnimi kurewkami, ścierwojadkami”, które go przede mną zdradziły. Byłam głupia. Kupił mi empetrójkę i jakieś inne prezenciki, żebym siedziała cicho. Cieszyłam się. Dzisiaj się boję. Głównie tego, że go zamkną, o mamę też się martwię, że tego nie wytrzyma. Widziałam, jak płacze.
***
– Coś mi się nie chce wierzyć, że obracając takimi sumami i ilościami towaru, nie miałeś problemów z policją – podpuszczam rozmówcę.
– O dziwo. Byłem ostrożny, uważny i miałem po prostu szczęście. W pewnym momencie miałem 5 telefonów, prawie jak Andrzej Lepper (śmiech). Bywało gorąco, głównie przez klientelę, która się u mnie zaopatrywała. Przekonałem się, że z hermanami nie ma co się bawić. Ich zachowania… przybieganie z gorącym towarem do mnie do biura, najścia i telefony w środku nocy. Chodził za tym większy przypał, mogli mnie przecież pociągnąć za paserstwo. Nie dawałem już sobie z tym rady. Zrezygnowałem. Po siedmiu miesiącach, siedmiu najbardziej popieprzonych w moim życiu.
– Przełożeni, jak zareagowali?
– Byli o tym święcie przekonani. Zadowoleni, że trwało to tak długo. Niektórzy wpadali po miesiącu.

Dzień świra
– Żyłem w strachu. Przed ludźmi stojącymi wyżej, przed policją, przed matką, przed siostrą, przed byłymi klientami, przed zawistnymi, knującymi współpracownikami. Któregoś dnia dostałem wezwanie na komisariat, celem złożenia wyjaśnień. Nie mogłem spać, chciałem kupić bilet i uciec do Irlandii. Przemogłem się. Gdy wchodziłem do budynku, miałem serce w gardle. Okazało się, że mam być gdzieś świadkiem, nic a propos. Potrzebowałem odpoczynku bardziej, niż Adam Miauczyński. Pozbyłem się wszystkiego, co łączyło mnie z narkobiznesem. W rok ‘09 wszedłem czysty jak łza. Miałem odłożone pieniądze, mogłem się za nie sam utrzymywać, ale zostałem w domu. Dwa miesiące praktycznie nie wychodziłem. Dużo czytałem, oglądałem filmy, planowałem powrót do szkoły. Gdy zrobiło się cieplej, wróciłem na dzielnicę. To było swego rodzaju zadośćuczynienie chłopakom. Melanże, wódeczka, styl na hojnego wujka. Zaczęły się pożyczki, nie miałem serca odmawiać, nie miałem też serca egzekwować długów. Łatwo przyszło, łatwo poszło. Kiedy mi zaczęło brakować, grono znajomków w mgnieniu oka się skurczyło. Dostałem ofertę wyjazdu zarobkowego do Anglii, ale nie przyjąłem. Nie chciałem być Polaczkiem, obcym. Legalnie też nie chciałem. Trudno byłoby mi zrezygnować z pewnego standardu życia, który zapewniał mi handel. Dlatego któregoś sierpniowego dnia wystukałem dobrze znany mi numer.
– Choć nie przyjęli mnie z otwartymi rękami, bo na jedno zwolnione miejsce czeka trzech chętnych, to dali nadzieję na powrót. Odczekałem swoje. Jeden chłopak się powalił, drugi się rozpruł, a ja byłem sprawdzony, wróciłem. Zaznaczyłem tylko: „żadnej heroiny, żadnego ścierwa”, bo te rzeczy sprowadzają przypał, a ja nie chcę już żyć w strachu. Niech gówno handluje gównem. Ja przez pewien czas byłem gównem, dopiero teraz sobie to uświadamiam.

Niewidzialna ręka rynku
Damian patrzy na wyświetlający się numer i odbiera.
– Za 20 minut w stałym miejscu.
– Główny powód, jak już mówiłem, to dobre pieniądze. Sam widzisz, dzwonią, znaczy popyt jest. Ja zapewniam po prostu podaż, rynek dąży do równowagi. Dla mnie to działalność gospodarcza jak każda inna, tyle, że obłożona wieloma restrykcjami. Jaki inny biznes daje takie dochody w tak krótkim czasie, w jakim innym biznesie można tak szybko urosnąć? Maksymalizacja zarobku i płynności. To jest mały rynek Forex. Dlatego przyciąga ludzi. Potencjalnie prawie każdego. Są chłopcy, którzy biegają za 2 złote od sztuki na przypał po dzielnicy. Są też studenci, którzy handlują w akademikach, po to, żeby w nich nie mieszkać. Są całe rodziny, przeważnie z nizin społecznych, dla których to jest drugi zawód. Ojciec, matka, nawet babcia wiedzą, o co chodzi. Zarobek kusi.
– A ci wyżej?
– Dobre samochody, kulturalna rozmowa, spotkania w drogich kawiarniach…(cisza) Człowiek nie robi tego dlatego, że jest zły. Chce tylko pieniędzy, chce być wyżej, a to jest łatwa winda na wyższy poziom.
– Za cenę?
– O więzieniu staram się nie myśleć…
– Mówię o cenie, jaką płacą inni.
– Od 25 zł wzwyż (śmiech). A poważnie, klienci przychodzą sami. Handlarz nie zmusza, nie namawia, bo z tym wiąże się przypał. Biorą ze wszystkich ludzkich powodów; od nienawiści po miłość. By uciec, by się pochwalić, ze zwykłej ciekawości. Jak wiadomo, ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Tym piekłem mogą być narkotyki, ale nie muszą nim być. Wszystko zależy od jednostki. To wyraz wolności wyboru, wolności w ogóle. Od tysięcy lat człowiek używa substancji psychoaktywnych. Według mnie to całkowicie normalne. Człowiek lubi doznawać nowych rzeczy, odkrywać, a narkotyki są bardzo łatwym sposobem na odkrycia. Racja, może niebezpiecznym, ale noże też są niebezpieczne, przecież można nimi kogoś pociąć. Wkurwia mnie ta hipokryzja… Opinia publiczna widzi tylko brudnych, osranych heroinistów. Zapominają o panach w garniturach z zegarkami o wartości dwóch lat pracy mojej matki. Mających rodziny, dzieci na studiach i kilkunastoletnie doświadczenie w koksie. Dzwonią do mnie ludzie wykształceni, ale też ludzie bez szkoły. Wszelkie grupy społeczne…
– A dzieci?
– Zawsze byłem tym najmłodszym, więc nigdy nie poganiałem młodszym od siebie. Są też dużo starsi klienci, artyści, ex-hipisi, politycy i zwykli ludzie, po pięćdziesiątce, po sześćdziesiątce nawet. Cały przekrój społeczeństwa, jak na dłoni. Większość rozumie ryzyko związane ze spożyciem, reszta poddawana jest selekcji naturalnej.
NIE-Legalne
– Chciałbyś, żeby zalegalizowano narkotyki, chociażby miękkie?
– Ja nigdy. To może być równoznaczne z zamknięciem interesu. Legalizacja jest dobra dla konsumentów, dla biznesmenów będzie oznaczała gwałtowny spadek dochodów.

Stałe miejsce
Plany na przyszłość?
Szczerze? Nie wiem. Jestem dużo ostrożniejszy, niż byłem. Wiem, jak działać, żeby minimalizować ryzyko i maksymalizować zysk, ale nie chcę tego robić do końca swoich dni, mam dosyć życia na oriencie. Na pewno wrócę do szkoły, później chcę iść na studia. Mam prawie cztery lata w plecy, ale jestem jeszcze młody. Mam nadzieję, że zdążę (śmiech).  
– Boisz się czegoś?
– To nie jest strach, panika, jak kiedyś. Liczę się ze wszystkim. Czytałeś „Sycylijczyka”? Tam na końcu przyjaciel przyjaciela odpierdolił.

Wracam. Mijam róg długiego, ceglanego budynku. Stoją dwie osoby. Czekają.

Niektóre imiona i ksywy zostały zmienione.
Oceń ten artykuł
(3 głosów)