A+ A A-

Wyznania Angielskiego Opiumisty

Oto panaceum na wszelkie ludzkie cierpienia, oto odkryta w jednej chwili tajemnica szczęścia, na której temat przez tyle wieków rozprawiali filozofowie; szczęście można było teraz kupić za pensy i nosić w kieszonce kamizelki, łatwo przenośne ekstazy dawały się zakorkować w półkwartowej butelce, a pogodę ducha można było rozsyłać w galonach za pośrednictwem dyliżansu pocztowego Thomas De Quincey, Wyznania angielskiego opiumisty
 
We wrześniu i październiku 1821 r. na łamach prestiżowego periodyku „London Magazin” romantyczny literat Thomas De Quincey opublikował pierwsze fragmenty „Wyznań angielskiego opiumisty”. Dzieło na ówczesne lata przełomowe i to zarówno ze względu na treść, jak i formę. Obszerne opisy doświadczeń związanych z zażywaniem opium, przeplatane fragmentami biografii pisarza oraz wątkami obrazującymi rzeczywistość społeczno-kulturalną Anglii z początków XIX wieku stały się klasycznym przykładem twórczości eseistycznej, a ich autor został uznany za mistrza gatunku.

Kluczowym tematem „Wyznań…” są doświadczenia związane z zażywaniem narkotyku, który w XIX wieku w Europie cieszył się względną popularnością, przede wszystkim wśród wyższych warstw społecznych. Pomimo jednak, że opium pozostaje centralnym punktem narracji, nie ono jest głównym bohaterem eseju De Quincey’a. Jest nim bez wątpienia sam autor. Narkotyk w tej narracji jest zaś jedynie substancją, która wydobywa na powierzchnię i czyni bardziej wyrazistym, intensywniejszym i łatwiejszym w opisie skomplikowany świat wewnętrzny przeżyć romantycznego pisarza.

Jak pisze w wstępie do polskiego wydania Wanda Rulewicz, która nazywa go jedną z największych indywidualności literackich XIX w., Anglik był jednym z pierwszych, którzy odważyli się przedstawić tak szczerze, w tak oryginalnej postaci świat własnych przeżyć, wizji i namiętności.

De Quincey wykorzystywał esej jako formę wypowiedzi, w adekwatny sposób prezentującą wyniki poznania. Stąd też nazywał ten gatunek „literaturą wiedzy”.  Był on autorem wielu form eseistycznych, które w zależności od ciężaru i tematyki zjawisk będących przedmiotem wypowiedzi odpowiednio kategoryzował. W przypadku „Wyznań…” była to „literatura siły”. W tej kategorii znalazły się również „Suspiria de Profundis” czy „Angielski dyliżans pocztowy”.

Dzieło otwiera rozdział zatytułowany „Wyznania wstępne”. Autor kreśli w nim opowieść o latach swojej młodości, które, jak pisze, stały się podłożem jego późniejszego nałogu narkomanii. Jest to jednocześnie próba odpowiedzi na pytanie – „Jak rozumna istota ludzka mogła oddać siebie w tak nieszczęsne jarzmo i popaść dobrowolnie w tak służalczą niewolę, oraz z całą świadomością zakuć się sama po siedmiokroć w taki łańcuch”.

Pisarz, jak twierdzi, zaczął zażywać opium w postaci popularnego ówcześnie laudanum, aby uśmierzyć ból wywołany schorzeniem żołądka. Po raz pierwszy sięga po nie w wieku 28 lat. Wówczas to bóle, które ujawniły się dziesięć lat wcześniej, stały się tak natarczywe, że nie mógł ich uśmierzyć żaden inny znany ówczesnej medycynie środek. Autor „Wyznań…” nie zaprzecza przy tym, że „od czasu do czasu” brał również opium dla przyjemności.

Wkrótce narkotyk stał się jego nieodłącznym towarzyszem. Opium w eseju De Quincey’a to środek, dzięki któremu autor dzieli się z czytelnikiem skomplikowanym i pełnym mrocznych elementów życiem wewnętrznym, a także potężny, demoniczny symbol zniewolenia. Tym wyraźniej w takim kontekście rysuje się potęga siły, która zdolna jest odrzucić to jarzmo – czyli ludzka wola. Zwycięstwo nad nałogiem rekompensuje wszelki grzech.

Jeśli prawdą jest, że zażywanie opium to przyjemność zmysłowa oraz jeśli muszę przyznać się, że uległem jej w nienotowanym jak dotąd przez nikogo stopniu, nie mniejszą prawdą jest, że ze świętą żarliwością buntowałem się przeciw temu fascynującemu ujarzmieniu i osiągnąłem w rezultacie to, o czym nigdy nie słyszałem, żeby było przypisywane jakiemuś innemu człowiekowi – otóż niemal bez reszty wyzwoliłem się ze skuwającego mnie przeklętego łańcucha1 . Takie zwycięstwo nad samym sobą może z powodzeniem stanowić przeciwwagę dla wszelkiego rodzaju czy stopnia ulegania własnym zachciankom.

A ulegała tym zachciankom wedle relacji De Quincey’a pokaźna cześć społeczeństwa XIX-wiecznej Anglii. Gustowali w tym zarówno intelektualiści, bogaci mieszczanie i arystokracja, jak i przedstawiciele klasy robotniczej. Ci ostatni stłoczeni w dusznych dzielnicach zindustrializowanego Manchesteru sięgali po opium ze względu na jego stosunkowo przystępną cenę. „Niskie płace nie pozwalają ludziom pociągnąć sobie angielskiego piwa czy wódki i należało oczekiwać, że wraz ze wzrostem płac praktyki sięgania po opium ustaną, ale ponieważ nie jestem skłonny uwierzyć, żeby ktokolwiek, spróbowawszy raz boskiej rozkoszy tego narkotyku, zniżył się później do ordynarnych i przyziemnych upojeń alkoholem, przeto uważam za pewnik, że teraz biorą tacy, którzy przedtem nie brali; a jeszcze więcej biorą właśnie ci, co zawsze próbowali” – czytamy.

Narkotyk ma w twórczości De Quinceya – podobnie jak u innych pisarzy czyniących go przedmiotem narracji – charakter ambiwalentny. To klucz do boskiego oglądu świata, a jednocześnie przepustka do piekła. Marzenia wywołane działaniem opium pomagają mu lepiej poznać świat wewnętrznych przeżyć. Pisarz podkreśla przy tym, że nie każdemu nałogowcowi jest to dane. „Jeśli zostałby opiumistą ktoś, »kogo rozmowa jest o cielętach«, wszelkie prawdopodobieństwo przemawia za tym (pod warunkiem że nie jest on za bardzo otępiały, żeby w ogóle snuł marzenia), że marzenia jego będą o cielętach” – wskazuje.

W rozdziale traktującym o przyjemnościach płynących z zażywania opium, pisze o swoich wizytach w operze. Narkotyk stymulował aktywność jego umysłu, dzięki czemu z surowego materiału dźwiękowego potrafił skonstruować skomplikowaną przyjemność intelektualną. Pisarz rozkoszował się również sobotnimi wędrówkami po przedmieściach Londynu, gdzie pod wpływem opium przyglądał się codzienności miejskiej biedoty. Pisząc o tych wędrówkach De Quincey polemizuje jednocześnie z poglądem, że otępia ono i powoduje brak aktywności. Nie była to jednak jego ulubiona forma spędzania czasu w transie. Z prawdziwą potęgą opium obcował samotnie.

Wizje, jakich wówczas doświadczał sprawiły, że napisał:

O, prawdziwe, dobrze sproszkowane i potężnie działające opium! Które zsyłasz uśmierzający balsam zarówno sercom biedaków, jak i możnym, ranom nigdy nie gojącym się i mękom, które prowokują ducha do buntu – o przemożne opium! Które za pomocą swej potężnej retoryki przenikasz niepostrzeżenie zamysły gniewu bożego i grzesznikowi choćby tylko na jedną noc przywracasz nadzieję jego młodości i obmyte z krwi ręce, a człowiekowi dumnemu dajesz zapomnieć na krótko o winach nie do naprawienia i o zniewagach nie do pomszczenia (…)

Później zostaje już tylko cierpienie przez opium wywołane. Koszmarne sny i wizje odciskające piętno, z którym umysł nie potrafi sobie poradzić. Narzucone jarzmo powoduje, że pisarz przestaje być zdolny do pracy intelektualnej. „Żyłem zaczarowany przez opium jak przez Kirke” – pisał. Jak podkreśla, istotą tej niemocy nie był brak ambicji. Opiumista jego zdaniem nadal stawia sobie cele i chce je urzeczywistniać. Jednakże jego pojmowanie tego, co jest osiągalne, ustawicznie przekracza nie tylko możliwość spełnienia, lecz również zdolność podjęcia wysiłku.

Opiumista leży pod ciężarem demona i zmory, leży patrząc na wszystko, czego by chętnie dokonał, akurat tak jak przez śmiertelną ociężałość ustępującej choroby przykuty siłą do łoża człowiek, którego zmusza się, aby był świadkiem, jak jakiemuś obiektowi jego najczulszego uczucia wyrządza się krzywdę lub zadaje gwałt (…)

Narkotyk w twórczości De Quniceya jest narządziem, które pomaga poznać rzeczywistość – wskazuje obszary niedostępne zmysłom niebędącym pod jego wpływem. U angielskiego pisarza widać jednocześnie inną cechę, charakteryzującą artystów tworzących pod wpływem środków zmieniających świadomość. Dość powszechnie spotyka się wśród nich pogląd, że są oni predysponowani do „boskiego” oglądu rzeczywistości. Widzą to, czego mieszczanin, bądź jak tutaj, barbarzyńca, nigdy nie zobaczy. Ich odurzanie służy wyższym celom, niż narkomania wśród pospólstwa. Być może, ale w dłuższej perspektywie skutek jest ten sam.

1  To zabieg retoryczny. De Qunicey nigdy nie porzucił ostatecznie opium. 
Oceń ten artykuł
(0 głosów)