A+ A A-

CZEGO JUŻ NIE WIEM I NIE PAMIĘTAM - autocytaty

Gdybym był słuchał starszych i mądrzejszych nie byłbym tutaj tym kim teraz jestem.Z moimi przodkami nie zgadzam się, to oczywiste. Ale jednocześnie nie mogę ich się wyprzeć
 
4 stycznia 1931 na ulicznej paradzie w Harlemie, wraz z Black Jews, jej uczestnicy uzyskali zgodę na przemarsz z portretami Cesarza i Garveya. Garvey, mimo iż czasami odwoływał się do kościelnej retoryki, nigdy się nie przedstawiał jako prorok ani duchowny. Trudno mu było być w roli nie własnej, lecz narzuconej przez wyznawców, podzielających zaledwie fragmenty jego poglądów. Jakkolwiek nieumyślnie, stał się ojcem rastafarianizmu; właściwie jednak był dziedzicem tradycji czarnego mistycyzmu, który rozkwitał na Jamajce i na całym świecie.

Podobnie ja, bezwolnie i mimowiednia, zostałem Ta–To Rege, aczkolwiek byłem też spadkobiercą nieprawdopodobnych historii, głoszonych na tematy, związane z inicjacją. Okazało się potem, że jest to termin zapożyczony przez psychologię z etnografii. Nawet socjologom nie był obcy i też się z czymś kojarzył.

Niektórzy ludzie żyją dla informacji. Niektórzy ludzie żyją dla kocepcji prawdy. A niektórzy żyją dla magii. Informacja opływa Cię wokół. Prawda idzie prosto na Ciebie. A magia... przenika Cię na wskroś. Nernelly, obeahman

Taka prosta definicja rege, że aż można ją samemu ułożyć. Lecz w tamtych czasach nikt jeszcze nie wiedział nic o rege, choć byli tacy, co ją słyszeli.

Duchowym pionierem ruchu powrotu czarnych do Afryki był Aleksander Bedward, jamajski uzdrowiciel i zielarz, który dokonywał cudów w Spanish Town na początku XX wieku , głosząc rychłe panowanie czarnych. Jak wielu innych kontrowersyjnych działaczy, w 1921 wylądował w psychiatryku, gdzie zmarł w 1933 roku. Psychuszka nie jest więc ruskim wynalazkiem. Jej tradycja to dalsze czasy.

Prawdziwą podstawą rastafarianizmu, aż do Kebra Negast, była Holy Piby. Słowo Piby to fonetyczna wersja i odpowiednik Bible/Biblia. Spisana w latach 1913 – 1917 przez Roberta Athylię Rogersa z Anguilli, wydana w 1924 roku.
Czytelników Holy Piby natychmiast dotknęły prześladowania ze stwony fundamentalistów, rewiwalistów i bardziej zachowawczych przywódców chrześcijańskich, którzy nie akceptowali ich związków z Biblią, określając je jako okultystyczne. Był to spór o princypia, czyli o to, czy Księga, jakkolwiek święta, może być osobą. Czy jest żywa, czy trzeba ją ożywiać stosownie do okoliczności, stosując odpowiednie techniki i środki. Taki trochę Golem, lecz nie do końca, momentami zombie. Jeśli w takiej postaci zjawi nam się Księga, to zaiste grozą wieje i trwogą.Pajbaj nie od razu przywodzi na myśl skojarzenie z Biblią.

Wielebny Charles F. Goodridge i Grace Jenkins Garrison musieli uciekać do położonej w środku dżunglii parafii St. Thomasa we wschodniej Jamajce. Tam właśnie zasiano pierwsze ziarna rastafarianizmu. Pierwsi przywódcy ruchu rasta docierali do ukrytych obozowisk, by czytać Holy Piby.

Był to tekst, złożony z pierwotnych fragmentów, pismo zbliżone do pierwszej Biblii, napisanej w amharskim języku, od którego pochodziły wszystkie inne święte języki i który był pierwszym ludzkim językiem, powszechnie znanym mieszkańcom ziemi. Był to zarazem język powszechnej komunikacji, umożliwiający ludziom kontakty z duszami, z duchami i innymi duchowymi istotami. Goodridge i Garrison utrzymywali, że za czasów pierwszych papieży, podczas tłumaczenia i wydawniczego procesu, biali duchowni badacze wypaczyli Amharską Biblię i czarnemu Bogu oraz jego prorokom przypisali kaukaskie pochodzenie. Holy Piby to typowy wytwór swoich czasów. Przykład oralnej literatury, znanej z okresów analfabetyzmu w różnych miejscach świata. Poszukiwacze Prawdy, skupieni wokół Georgiadesa, kolekcjonowali takie opowieści, umieszczając je w wypracowaniach, pisanych na różne tematy.

W treści Holy Piby istniał rozdział Mapa losów czarnego człowieka, objaśniający jego zawiłe i wzniosłe przeznaczenie, od czasów Stworzenia po Armagedon. Nasze czasy są początkiem Apokalipsy i wielu ulega przeczuciu, że nie zaszkodzi przynajmniej spróbować sprawić, by te czasy były również najlepszymi z możliwych.

Ponieważ nikt nie widział Holy Piby, zaczęto rozgłaszać, że to Niewidzialna Księga. Jako święta mogła sobie na to pozwolić. Ślady jej poszukiwaczy są w tak wielu miejscach na świecie, że trudno rozeznać, czy wciąż jeszcze chodzi o tę samą księgę. W nowej epoce jest nią Kebra Nagast, Księga Chwały Królów i Królew u Tronu Jah Rastafari! Selah!

I widzi człowiek, że nie za bardzo jest już na bieżąco z odkryciami nauk i tym sposobem powraca zabobon w swej oryginalnej i pierwotnej formie. Może to przegięcie, te tancerki w ludowych strojach na filmie Leni Riefenstall i zapewne nie są to stroje krakowskie ani śląskie, ale raczej góralskie, ze Schwarzwaldu lub jakoś tak. Nie o to chodzi, by przywoływać zawiłe genealogie, choć przykład Holy Piby przypomina nam o innych Poszukiwaczach. Georgiades to rówieśnik innych badaczy z tamtego czasu. Odkrycie przez niego dziewięcioramiennej gwiazdy, jako graficznej prezentacji niewidzialnych sił i mocy, zwanej eneagram od greckiego enea czyli dziewięć, odmieniło w sposób zdecydowany dotychczasową wiedzę i percepcję. Eneagram odwzorowany przy pomocy choreografii czyni przejrzystym system podziałów rytmicznych, obecnych w akompaniamencie. Rytm kroków parzystych i nieparzystych do dziś bywa problemem dla adeptów archaicznej muzy. Ale której? Nie jest to nigdzie powiedziane i są to tylko nasze mgliste sugestie.

Sama liczba muz budzi wątpliwości. Tym bardziej liczba muzyk. Problem nauczycielstwa jest taki, że każdy chce uczyć nie tylko najbliższych, ale i dalszych i nawet całkiem obcych. Ten owczy pęd za byciem nauczycielem i tłumaczem nic już nie znaczy. To właśnie tacy stanowili armatnie mięso. Tacy też byli jego zjadacze. Medycyna nie bada wegetarianizmu, uznając go za zjawisko społeczne. Socjologowie z kolei mówią o przemijających modach, nie widząc ich wpływu na kształtowanie uniwersalizmu o globalnym charakterze. Istnieje nawet pamięciowy portret globalisty i jego opozycji. Reagując na taki obraz nie zawsze udaje się sprostać zadaniu, postawionemu przed poznaniem. Do głosu dochodzi światopogląd już nie naukowy, lecz jakieś zabobony, gusła i przesądy. Zioła, przerobione na tabletki i ekstrakty mają inne działanie, niż wtedy, gdy są pite, palone i używane jako przyprawy. Nie bez znaczenia są też ich kompozycje. Moda na elementy czy inne, najmniejsze cząstki leczniczej substancji zakorzeniona jest głęboko w świecie duchowym, w świecie możności i potencji. Stąd przejście do świata esencji wydaje się łatwe i proste. Potrafią znaleźć miarowy i niemiarowy krok przez taniec, jako wspólny takiej samej frazie. Tempo dwa na trzy, czyli swing, trudno rozmieścić w dziesiętnym systemie. Zwykła sinusoida zmienia się w piramidy i schody. Kwadrat staje się ideałem dla koła. Tak ukształtowana jaźń inaczej odbiera muzykę, niż ta, rozedrgana obecnością, nie mającą liczbowej wartości.

Są dźwięki niesłyszalne, filtrowane przez media. Należą one do tego samego niewidzialnego świata, o jakim głoszą rozliczne mity i legendy. Można w nie wierzyć, lecz niekoniecznie. Prosta argumentacja wynika z defektów. Ślepemu jest za jedno świat widzialny i niewidzialny. Podobnie głuchemu w świecie dźwięków. Skoro muzyka jest językiem powszechnej komunikacji, to defekty nie powinny nam przeszkadzać. I faktycznie tak było, że gdy z teatrem graliśmy dla ociemniałych dzieci, po występie opowiadały one o fizycznych doznaniach kontaktu z dźwiękiem. Te wszystkie powiewy, dreszcze i ciary, albo podmuchy i powiewy, drgania. Dla nas samych był to powód poszerzenia własnej percepcji o podobne doznania i wrażenia.
Kochamy wszystkie nasze utwory. I te taneczne. I te spokojne. I te wokalne. I te bez tekstu. Kochamy każdy głos w tym chórze, gdy do wtóru brzmią nam słuchacze swą uwagą i aplauzem.
Fajne jest to, że jak coś robimy, czynimy to bliskim dla innych.

Wiara w duchy ma się nijak do rozlicznych wersji teizmu. Ostatecznie nawet ateista ma jakieś wyznanie, czy choćby przeświadczenie. Niejeden ma wizje, wielu popada w nawiedzenie i owładnięcie. Kończą potem w katatonii i w obłędzie.

Wiara w dusze i w duchy znana jest jako animizm. Od słowa – anime, oznaczającego tchnienie życia [por. animacja]. Trzeba wiedzieć, że istnieje dusza, by wierzyć w ducha. Szaman bardzo odlegle, w świecie abstrakcji, kojarzy się z duchownym, częściej z mnichem czy ascetą. Wyobraźmy sobie osobę duchową i porównajmy z naszym wyobrażeniem szamana. Animizm dla swej definicji potrzebuje szamana, jako dysponenta wiedzy na jego temat. Z tej pozycji szaman jest uosobieniem tradycji.
W nowej epoce animizm został uznany za religię, wyznawaną przez jedną trzecią ludzi na świecie. Dopiero dalej sytuują się historyczne religie, od których animizm jest wielokrotnie starszy. Wedle klasycznej definicji animizm nie jest religią. Jest to stan umysłu poprzedzający poznanie. Stan potencjalny bez determinacji. Można w nim pozostać, doskonaląc własny warsztat i narzędzia. I na tym to chyba polega.

Były i takie religie, które przedstawiano jako filozofie. Buddyzm dodatko był nauką, co znacznie ubogacało światopoglądową ofertę dla adeptów ateizmu. To taka najprostsza robocza hipoteza, pokazująca strukturę, której nie można opisać ani opowiedzieć o niej. Niewidzialne, niesłyszalne i nie do wypowidzenia jest naturalne piękno. By w nim partycypować nie trzeba percepcji. Na tym polega wielki paradoks animizmu. Jest praktyką poprzedzającą refleksję. Jak w tej bajce o małym uczniu wielkiego mistrza. Wysłali małego na lata całe. Wraca w innych czasach i pytają, co mu mistrz powiedział. A on na to, że nic i że wcale się nie odzywał. Mocno byli zawiedzeni, bo myśleli, że uczeń stał się chodzącą księgą wiedzy i wiary. Na pocieszenie powiedział im, że patrzył, starał się pilnie naśladować i powtarzać wybrane czynności. Na ich przekazanie potrzeba teraz tyle samo czasu, ile on poświęcił swojej nauce. Tym samym stał się mistrzem bez specjalizacji. Powiadają, że takie były początki Performera. Do dziś nie jest jasne, czy Sokrates był raczej Performerem, czy Szamanem.
Sytuacje dramatyczne, choć nie związane z wiarą i wyznaniem.
Pra–i–para–religijne czasami.
Powstawała moja kolejna nowa książka, gdy tymczasem mijały wieczory i ranki i lata całe. Co dawniej wzbudzało strach i grozę, teraz ledwo budzi uśmiech.

Jest taka stara profesjonalna zasada, że bierze się na scenę debiutanta. Jak to mówią, na szczęście i na powodzenie. Najczęściej przy premierze, ale też na otwartych próbach, przy improwizacjach i poszukiwaniach, tak rytmicznych jak i brzmieniowych. Chodzi o element zaskoczenia i nieprzewidywalności oraz jego skutki i efekty. Taki poniekąd test dla widowni. Gdy w roku 1997 graliśmy na festiwalu na Równicy jako Dub Orchestra, udział Józefa Brody w tym występie był niejako zwieńczeniem poczynań, zapoczątkowanych przy realizacji albumu Fala. Lat minęło od wtedy dwanaście z hakiem. Mimo to pozostaliśmy w roli debiutanta. Józek dodatkowo obawiał się występu przed publicznością w towarzystwie, jakie nie gościło nigdy przedtem w tych okolicach. Równica, stara góra w Beskidach, zniosłą to wszystko z właściwą sobie wyrozumiałością. Józek, by przezwyciężyć mentalne bariery, wcielał się też w rolę konferansjera, nawiązując kontakt i z zespołem i z widownią. Gdy myślę o tym, spoglądając wstecz, widzę całe to zdarzenie jako medialny eksperyment. Gdyby było inaczej to mielibyśmy więcej podobnych relacji. Poza naszą propozycją niewiele jednak z tego przeniknęło w przyszłość. Archiwalia tracą na wartości z powodu jakości nośnika informacji. Poza tym zmieniła się nam percepcja od wtedy i nowe technologie pomogły usprawnić doznania zmysłowe związane z muzyką. Dawniej nie mieło znaczenia, czy ton był wysoki czy niski. Ważne było, skąd się wydobywa. Tak doszliśmy do odkrycia techniki, znanej jako – grow. Jest to wtórowanie głosem do melodii granej przez instrument. Takie ćwiczenie, coraz rzadziej już demonstrowane na scenie. Co ciekawe, odzyskuje powoli społeczny rezonans coraz więcej prostych ćwiczeń. Coraz więcej dzieci nie miało gdzie i kiedy zaznajomić się z miarami czasu, różnicy i zmiany. Różnicowanie, jako fundament poznania, stało się nauką niedostępną praktyce. Gdy mój instrument nie stroi o jedną trzecią tonu, podczas gdy pozostałe też mają jakąś różnicę w stosunku do kamertonu, lecz zaledwie ćwierć czy pół–tonową. Dowiaduję się o tym w czasach, gdy nie ma to już żadnego znaczenia dla realizacji nagrania. Dawniej gdy bębniarz chciał nastroić bębny przed koncertem w filharmonii czy choćby w teatrze, pukano się w czoło w geście wyrozumiałości dla fanaberii oraz  ekstrawagancji artysty. Dziś już nikogo nie dziwi konieczność strojenia instrumentów, nawet jeśli są to bębny. Technika grow bywa w tym pomocna. Nie stanowi jednak konieczności dla każdego adepta. Jako przynależna sferze ezoterii należy do praktyk, jakich nie da się streścić w krótkim opisie zwięzłej definicji. Domena, jaką nazywamy niewidoczną i niewidzialną, zawładnęła umysłami tylko dlatego, że ze szkół wykluczono naukę elementów filozofii. Edukacja, zamiast rozjaśniać, komplikuje i zaciemnia proste pojęcia. Jak ktoś ma szczęście, to może na studiach się dowie, że Pitagoras był filozofem. Przedtem trzeba było wykluczyć matematykę z matury, by zapomniano o tym, że to właśnie on ją stworzył, wymyślił, wynalazł. Bez niego by jej nie było. Królowa nauk na wygnaniu.

Nie każdy musi umieć rachować, tak jak nie każdy potrafi różnicować doznania i wrażenia. Tekst przełożony na dramat nie zawsze trafia w upodobania.

Ledwo pamiętając o sobie łatwiej się umieścić w sobie tylko znanym kontekście i otoczeniu. Pozostając przy wierze przodków skazujemy się na ortodoksję, jaka może przybierać niespodziewane formy. Domena ezoterii może nas zaskoczyć swą nową obecnością. Powiadają bowiem, że można odkryć w sobie całą dotychczasową wiedzę, nawet tę, której nikt inny jeszcze nie posiadł. Ale głoszą też, że nie jest się cytatem z jakiejś innej historii. Choć o to najłatwiej, gdy dotyka się tematów wykluczonych z poprawności.
Oceń ten artykuł
(0 głosów)