A+ A A-

Gen Autodestrukcji: Wywiad z Tomaszem Piątkiem

UZALEŻNIENIE TO NIE WADA NABYTA, LECZ WRODZONA Od zarania dziejów ludzie kochają się odurzać. Jedyną zmianą, jaką przyniósł bieg czasu są odmienne preferencje w stosunku do środków, za pomocą których uzyskujemy odmienne stany świadomości. Epidemia uzależnień to konsekwencja tych upodobań; jest problemem globalnym.

 

Mówi się, że wystarczy spróbować jakiegoś narkotyku, by z łatwością wpaść w szpony uzależnienia, ale czy tak jest w rzeczywistości? Medycyna rozpoznaje uzależnienie jako chorobę, na którą zapada ok. 10% osób. O uzależnieniu jako chorobie rozmawiamy z Tomaszem Piątkiem: pisarzem, dziennikarzem, a przede wszystkim człowiekiem, który na uzależnienie zaczął się leczyć.

Spliff: Porównując europejską scenę polityczną, jaki paradygmat polityki narkotykowej wydaje się Panu bardziej destrukcyjny dla społeczeństwa: liberalny – holenderski, czy jednak rygorystyczny – polski?

Tomasz Piątek: Zdecydowanie polski. Jeżeli uzależnionych, czyli około dziesięć procent każdego społeczeństwa, wsadza się do więzienia, czy pozwala się im zdychać na ulicy, to jest to niszczące nie tylko dla tych dziesięciu procent, ale i dla całej reszty. Ludzie zepchnięci do takiego stanu popełniają przestępstwa, czego ewidentnym skutkiem jest znaczący wzrost wskaźnika przestępczości. Na domiar złego struktury mafijne zyskują na tym ogromne ilości pieniędzy, co jest bezpośrednim efektem prohibicji narkotykowej.


Jak odnosi się Pan do metod leczenia narkomanów w Polsce? Pytając o to, mam na myśli ogół terapii stosowanych w instytucjach takich jak Monar czy Karan, bo z tego, co się orientuję, ich polityka jest zbliżona.

Wielu ludzi, którzy wzorują się na Marku Kotańskim, zupełnie nie rozumie tego, co chciał robić. Kotański starał się ożywić tych ludzi i zmusić do pewnego wysiłku, poprzez specjalny rodzaj terapii prowokatywnej. Obecnie w wielu ośrodkach represjonuje się ludzi, tylko po to, aby ich represjonować. Zmusza się do wyczerpującej pracy, przez dwadzieścia godzin na dobę. W niektórych ośrodkach upokarza się ich, żeby zniszczyć ich osobowość i zbudować nową.
Moje doświadczenia w tej materii, na szczęście, związane są z ośrodkiem w Toruniu. Jest to bardzo dobry ośrodek. Może się pochwalić trzydziestoprocentową skutecznością zaleczeń. Mówiąc prościej, te trzydzieści procent uzależnionych już nigdy nie wraca do brania. Jest to ogromny sukces, bo zwykle te liczby są o wiele niższe. Stosuje się tam zasadę, według której tworzą się społeczności, [gdzie uczestnicy] niszczą nawzajem swoją pychę. Chorzy angażują się nie tylko w pracę, ale także w sport. Personel ogromnie dba o relację. Najważniejsze jest, żeby nie ranić się nawzajem.
Można było zdobyć tam szeroką wiedzę dotyczącą uzależnień. Ludzie dowiadywali się, że ich uzależnienie to choroba, która nie jest skutkiem ich braku odpowiedzialności i to było dobre, bo obarczanie siebie winą przynosi złe skutki. Jeżeli ktoś mówi mi, że się uzależniłem, to naturalne myślenie jest takie, że skoro sobie coś takiego zrobiłem, to mogę to odwrócić, czyli zażywać narkotyki w sposób kontrolowany. W efekcie wszyscy się na tym przejeżdżają. Jeśli natomiast powie mi się, że od początku mojego życia jestem niezdolny do przyjmowania narkotyków oraz, że zniszczy mi to życie, to zaczynam myśleć, jak swoje życie od tego wyzwolić. Nie próbuję już walczyć z tym przeciwnikiem, bo wiem, że wynik tej walki jest przesądzony z góry. Uciekam więc od niego. To znacznie ułatwia zaleczenie. Taką terapię stosują anonimowi alkoholicy, anonimowi narkomani i inne ruchy wywodzące się od AA.


Czy Pański stosunek do tzw. miękkich i twardych narkotyków jest taki sam? Zastanawia mnie fakt, czy marijuana lub haszysz rzeczywiście zasługują na miano „narkotyku”, bo uzależnień od tych substancji raczej się nie stwierdza.

Mówi się, że w przypadku konopi nie stwierdza się „uzależnienia fizycznego”, ale jest to złe określenie. Nie ma czegoś takiego jak „uzależnienie fizyczne”. Uzależnienie to wrodzona psychofizyczna wada genetyczna, którą człowiek ma lub nie. Natomiast to, że organizm przyzwyczaja się do pewnych substancji, a człowiek po ich odstawieniu cierpi, to zupełnie inna kwestia. Tak samo cierpiałby uzależniony, jak i nieuzależniony, jeśliby podawać mu przez dwa tygodnie heroinę, a potem nagle odebrać. To nie jest uzależnienie. To jest tzw. „zespół odstawienny”, „kryzys abstynencji”, który występuje przy odstawieniu substancji, którą systematycznie zażywało się przez jakiś czas. Dotyczy to nie tylko narkotyków, ale także wielu innych substancji. Jeśli chodzi o uzależnienie, to trzeba wiedzieć, że dla człowieka uzależnionego, czyli takiego, który rodzi się z taką wadą, każda przyjemność jest niebezpieczna. Zarówno alkohol, jak i marihuana, czy heroina jest dla niego tak samo brzemienna w skutkach. Taki człowiek zawsze będzie brał, coraz większe dawki i coraz silniejsze środki, żeby się zniszczyć. Dla nieuzależnionego te same środki są o wiele mniej groźne.
Marijuana stymuluje uzależnienie w sposób mniejszy niż heroina i alkohol. Jest to wynik ustaleń francuskich naukowców. Jest więc prawdopodobne, że dla człowieka nieuzależnionego jest jeszcze mniej niebezpieczna niż alkohol. Słyszałem, że pod wpływem marijuany mogą wystąpić psychozy. Ja się jednak na tym nie znam.  Zakładam, że występuje to tylko u ludzi, którzy palą codziennie, bez przerwy, ale ktoś, kto pali dzień w dzień jest uzależniony. Jeśli nie uda mu się zdobyć marijuany, to odurzy się alkoholem lub czymś innym. Uważam, że moim zadaniem nie jest mówienie, na co mogą sobie pozwolić ludzie nieuzależnieni. Ja się na nich nie znam. Być może mogą oni w sposób względnie bezpieczny zażywać marijuanę, a nawet heroinę, ale to powinna być decyzja, którą oni podejmą sami.
Problem, jak mają zabawiać się ludzie nieuzależnieni, powinien być oddzielony od problemu uzależnienia. Ja wiem, że jako uzależniony nie mogę brać narkotyków i tego się trzymam. Uważam, że należy redukować szkody, wydając ściśle określone na recepcie dawki ludziom, którzy w danej chwili nie mogą (lub nie mają siły) się leczyć.


Co takim bądź razie sądzi Pan o dopalaczach, które sukcesywnie zyskują nowych zwolenników?

Z tego, co czytam, są to zwykłe narkotyki. Nie interesuje mnie to jednak. Mam swoje problemy. Chciałbym jeszcze raz podkreślić, że należy oddzielić problemy: jak mają bawić się ludzie nieuzależnieni, od tego, jak leczyć i redukować szkody w przypadku ludzi uzależnionych. To dwa zupełnie różne rodzaje człowieka.


W takim razie, jaka jest Pańska koncepcja na oddzielenie tych ludzi od siebie? Którędy powinna biec granica, dzieląca ich problemy?

Nie chciałbym oddzielać ludzi. Chciałbym, abyśmy wszyscy byli wspólnotą. Nie chcę nikogo wykluczać. Uzależnienie rozwija się coraz szybciej. Widać to u coraz młodszych ludzi i w tej chwili na terapie trafiają ludzie zaledwie kilkunastoletni. Nie należy wykluczać czy oddzielać, ale nauczyć, że ich choroba to bardzo ciężki problem, oddzielny od tego, w jaki sposób inni mogą się bawić, a oni nie. Należy też uczyć ludzi nieuzależnionych, jak postępować z ludźmi uzależnionymi, czyli nie proponować wspólnej zabawy, nie narażać ich na widok narkotyku czy alkoholu etc.


Należy Pan do wąskiego grona osób, które nie boją się jawnie przedstawiać swoich poglądów względem tzw. narkotyków na łamach mediów. Proszę powiedzieć, jak odnosi się Pan do ruchów, walczących o legalizację marijuany?

Czego miałbym się bać?


Krytyki i napiętnowania społecznego?

I tak wszyscy wiedzą, że jestem narkomanem, wiec mnie już nie da się napiętnować. Jeśli chodzi o walkę zwolenników legalizacji marijuany, rozumiem, skąd się to bierze i rozumiem, że jest to roszczenie uzasadnione, tym bardziej, że wiele badań wskazuje na to, ze alkohol szkodzi o wiele bardziej. Należy walczyć o to, aby uzależnieni nie byli prześladowani i należy walczyć o to, aby nieuzależnieni mogli robić ze swoim życiem, co chcą. Znacznie zbliżymy się do tego, jeśli zniesiemy kary za posiadanie wszystkich narkotyków.


W takim razie depenalizacja czy legalizacja narkotyków?

Uważam, że powinna powstać nie tyle legalizacja i nie tyle depenalizacja, co ich medykalizacja. Przede wszystkim narkotyki powinny być dostępne dla ludzi chorych, którzy potrzebują minimalnej dawki, żeby nie zacząć kraść. Powinny być dostępne dla nich na receptę. Jeśli chodzi o resztę, to uważam, że nieuzależnieni powinni sami zadecydować, czym chcą się bawić. Pamiętajmy, bo o tym zwykle się zapomina: to ludzie nieuzależnieni bawią się narkotykami. Uzależnieni cierpią, cierpią potwornie.


Paradoksalne jest to, że narkotyki zdaniem większości naszego społeczeństwa to czyste zło, z którym nikt nie chce mieć do czynienia, a filmy oraz literatura, w których są motywem przewodnim (przykładem może być napisana przez Pana „Heroina”) cieszą się niesamowitym powodzeniem.

Jest to efekt zakazanego owocu. Temat zyskał rangę tabu. Zamiast mówić ludziom, że uzależnienie to wyniszczająca choroba, z narkotyków zrobiono ponętnego szatana, który może pochwycić każdego z nas. Jest to temat, który ma podniecać. Równie dobrze tak samo można by potraktować temat raka.

Na swojej stronie umieścił Pan informację, że został pan okrzyknięty przez jednego z biskupów...

…odwiecznym wrogiem Kościoła.


Mając taką etykietę, jak odniósłby się pan do cytatu „Gdyby Jezus zamienił słomę w trawkę, zamiast wody w wino, pewnie wszyscy byśmy palili”?

Jestem chrześcijaninem, ewangelikiem reformowanym. W przeszłości wino w kulturze palestyńskiej było symbolem radości, dlatego Jezus zamienił wodę w wino i dlatego uczynił je znakiem swojej krwi. Rozumiem to, ale Ewangelia mówi, że byli też tacy ludzie, wybrani przez Boga, którzy powstrzymywali się od picia wina. Wierzę w to, że ludzie uzależnieni powołani są do trzeźwości przez Boga. Proces trzeźwienia dał mi bardzo dużo siły, która pozwoliła mi zrozumieć wiele rzeczy. Pozwoliło mi to docenić życie i ujrzeć siły, jakie tkwią we mnie. Człowiek nieuzależniony, mający trzeźwość, na co dzień nie jest w stanie tego docenić. Dlatego odnoszę się z szacunkiem do symbolu wina. Jednocześnie jestem świadomy, że stworzyło to kulturę, w której dzięki temu alkohol jest automatycznie akceptowany, a ludzie są przyzwyczajeni do tego. Pomaga to uwierzyć, że w tej kulturze alkohol jest czymś innym niż pozostałe narkotyki, pomimo tego, że alkohol ma potencjał przyspieszania rozwoju uzależnienia, prawdopodobnie tak samo silny jak heroina.


Znalezienie arystotelesowskiego „złotego środka” na rozgraniczenie narkotykowych problemów ludzi uzależnionych i nieuzależnionych graniczy z cudem, Pańska propozycja?

Każdy w swojej głowie musi odpowiedzieć sobie na pytanie „Czy jestem uzależniony?”. Nie może narzucać mu tego społeczeństwo. Terapia zaczyna się od tego, że uzależniony przyznaje się sam przed sobą. Nie można oczywiście tworzyć wydzielonych gett, naszywać kolorowych emblematów na ubrania czy zakładać opaski z literą „U”. Społeczeństwo natomiast powinno pomagać ludziom z tym problemem.


W takim bądź razie zostaje nam mieć nadzieję, że uzależnieni zdobędą się na to, żeby przyznać się samemu przed sobą i rozpocząć leczenie, które będzie możliwe w naszym kraju, bo sam spotkałem przypadki, w których ludzie wykazywali się pełną determinacją do leczenia, jednak nikt nie chciał dać im takiej możliwości.

Właśnie. Póki co niewiele jest możliwości skutecznego leczenia. Wszystkim, którzy chcieliby się tego podjąć polecam ośrodek w Toruniu, w którym sam byłem na dziewięciomiesięcznej kuracji. Stosuje się tam metody terapii, które mogłyby pomóc nawet ludziom nieuzależnionym, bo tam ludzie uczą się przeżywać swoje emocje oraz myśleć szczerze i prawdziwie o otaczającym ich świecie.

Oceń ten artykuł
(3 głosów)