A+ A A-

Dilerem jest się do końca życia

Człowiek, z którym rozmawiamy, przez 9 lat zajmował się w Polsce handlem marihuaną. Nie jest jakimś wielkim, łysym gościem w skórze, czy dresie – szczupły, zwykły młody chłopak, niewyróżniający się z tłumu. Spotkaliśmy go w Amsterdamie podczas targów HighLife 2007. Umówiliśmy się w knajpce, gdzie – jak sam mówi – czuje się jak u siebie. Podszedł do lady, zaopatrzył się w kilka gramów Blueberry, po czym usiadł i zaczął skręcać jointa.

Jak sam wiesz, gdybym powiedział, że miło mi Cię poznać, moglibyśmy w kraju mieć z tego powodu problemy, więc przejdźmy do rzeczy: skąd jesteś i jak się nazywasz?

 

(śmiech)

OK, to było pytanie na rozluźnienie :-) Powiedz, dlaczego zgodziłeś się na ten wywiad? Temat jest śliski i właściwie wiele ryzykujesz siedząc tu i przyznając się do nielegalnej działalności...

 

Czy ja wiem... ryzyko wbrew pozorom nie jest takie duże – tak jak wam mówiłem, tutaj czuję się jak w domu i nie planuję powrotu do kraju. A na rozmowę chętnie przystałem, bo już dawno chciałem podzielić się swoimi przemyśleniami na temat tego, co robiłem.

 

Jesteś dilerem narkotyków?

Byłem, tak, można tak powiedzieć. Chociaż dilerem, tak jak np. alkoholikiem, jest się wg mnie do końca życia. Ale sprzedawałem tylko trawę, która tu traktowana jest jak papieros, czy kawa. Nigdy nie handlowałem innymi narkotykami, choć to właśnie na “twardych” jest największy zysk. Zadecydowały o tym dwie sprawy – ideały oraz własne bezpieczeństwo. Sprzedając narkotyki inne niż marihuana jesteś na większym przypale, policja szybciej się tobą interesuje i ma większe szanse na odkrycie twojej działalności. Poza tym klientela od “twardych” jest niepewna i często sypie. Jeśli chodzi o trawę, to robią tak tylko nieletni, którzy po prostu boją się rodziców, bądź grożących im policjantów.

 

Sprzedawałeś nieletnim?

 

Nie, choć o dowód nikogo nie pytałem. Oczywiście myślałem o ich zdrowiu, ale przede wszystkim o swoim bezpieczeństwie: jak sprzedajesz dorosłemu, to zaczynasz od zawiasów, jak nieletniemu – minimum 3 lata. Poza tym, jakkolwiek dziwnie by to brzmiało z ust dilera, wiem, że jak się zacznie palić za wcześnie, to może to prowadzić do problemów z nauką, rodzicami, prawem i w ogóle życiem. Znam to z autopsji, sam za wcześnie zacząłem eksperymentować z marihuaną i to od razu na całego, wtedy też zacząłem handlować. A wiadomo, co za dużo, to niezdrowo, zwłaszcza w takim wieku – trawa wymywa testosteron z organizmu, obniża poziom cukru, szkodzi na system oddechowy i pamięć – generalnie na zdrowie nie wychodzi. Nasila też wszystkie cechy charakteru, niestety również te negatywne, co młodemu człowiekowi może szczególnie zaszkodzić. Dlatego starałem się nie sprzedawać nieletnim, chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, że to walka z wiatrakami. Jak w co drugim monopolu sprzedadzą mu alkohol, to tym bardziej młody dostanie u dilera trawę, a może i przy okazji coś jeszcze...

 

Ukrywałeś swoją działalność przed rodzicami?

 

Ojciec do tej pory nie wie, czym się zajmowałem. Mama wiedziała, że palę, o sprzedawaniu powiedziałem jej później.

 

Dlaczego w ogóle zacząłeś palić, a w końcu sprzedawać? Jak wszedłeś w ten temat?

 

Zaczęło się od alkoholizmu ojca. Nie żebym pochodził z rodziny patologicznej, prędzej z tzw. inteligencji, choć nie bez problemów. W czasie dojrzewania, kiedy sporadycznie podpalałem, zacząłem się nad tym zastanawiać – ojciec mógłby sobie zapalić i nic by się nie działo. A tak leżał odurzony i rzygał, kiedy mi wyrzucano, że palę. Dla mnie to był absurd. Cała ta sytuacja sprawiła, że dla komfortu psychicznego dużo czasu spędzałem poza domem, na mieście – tylko tam nie czułem się dyskryminowany. Tam poznałem swoje pierwsze kontakty, tam też wpadłem na pomysł, aby nie wydawać na baczkę pieniędzy. To był zajebisty okres i wcale tego nie żałuję.

 

Mówiłeś wcześniej, że dilerem jest się do końca życia – dlaczego tak sądzisz?

 

Wszyscy, którzy cię znają, wiedzą, że nawet jak już nie sprzedajesz, to i tak wiesz skąd załatwić. W swoim środowisku na zawsze będziesz dilerem. Ludzie, z którymi robiłem interesy, potrafili odezwać się po dwóch latach z chęcią nawiązania ponownej współpracy.

 

Jako ex-diler, co możesz powiedzieć o lansowanej przez brukowce 'pierwszej działce za darmo'?

 

Ja się z tym osobiście nie spotkałem, ani nic takiego nie oferowałem swoim klientom. Gdybym każdemu musiał dać 'działkę' za darmo, to by mi nic na sprzedaż nie zostało, a pieniążki trzeba było zwracać regularnie... W każdym razie jeśli chodzi o trawę, to dla mnie to jest bujda, choć oczywiście takie przypadki mogły się zdarzać.

 

Dlaczego się wycofałeś z tego – bądź co bądź – dochodowego interesu?

 

Cóż, interes jest – owszem – dochodowy, ale dla hurtowników, którzy znają producentów i 'chłopaków z miasta'. A jak nie znasz 'chłopaka z miasta' i robisz to na lewo, to ryzykujesz podwójnie – przed policją i mafią. Jak jesteś dilerem ulicznym, to jesteś najbardziej narażony na zawinięcie. Wiecie, taka płotka, na najniższym szczeblu dużo nie zarabia, najczęściej starczy na to, żeby palić za darmo i jakoś żyć z dnia na dzień. Prawdziwe pieniądze trafiają do tych na górze. Poza tym wiadomo – szybko zarobiony pieniądz równie szybko się wydaje. Ja byłem na ulicy kilka lat i fortuny to mi to nie przyniosło – to, co z tego wyniosłem, to doświadczenie, bez którego w tym interesie nikt się nie utrzyma. Dilerka to naprawdę ciężka praca, fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Pracujesz na dobrą sprawę 24 na dobę. Przemieszczasz się z miasta do miasta ze sporymi ilościami, śpisz co rusz w innym miejscu, o różnych porach dnia i nocy, spotykasz z ludźmi, często prawdziwymi przestępcami, dla których handel trawą to tylko część 'działalności', do tego cały czas policja... Życie hurtownika nie może być, ze względów bezpieczeństwa, zorganizowane. Umawiasz się w jednym miejscu, a przychodzisz zupełnie gdzie indziej i o innej porze. W tym biznesie nic nie idzie jak po maśle, plany ciągle się zmieniają. Na dłuższą metę nie da się tak żyć, szczególnie gdy masz juz zasraną kartotekę. Skończyłem sprzedawać praktycznie w tym samym momencie, kiedy zacząłem porządnie zarabiać. Ktoś może powiedzieć, że te 9 lat poszło na marne. Nic bardziej błędnego. Od 18 roku życia sam zapewniałem sobie dach nad głową, studia, życie, podczas gdy niektórzy moi rówieśnicy dalej kryją się u mamy za piecem. Fakt – nabawiłem się od tego nerwicy, ale cóż – życie...

 

Co cię skłoniło do wyjazdu za granicę?

 

Kiedy jestem w Polsce, oglądam się za siebie za każdym razem, gdy słyszę nadjeżdżający samochód. Obracam się na ulicy już instynktownie, poszukując obserwujących mnie policjantów. Taka schiza to normalka, można powiedzieć – efekt uboczny dilerki. Nawet mocny psychicznie człowiek nie wytrzyma tego przez całe życie. Ostatni raz w kraju byłem po odbiór długu. Sprzedawanie na krechę to kolejna nieodłączna część handlu... Na szczeblu ulicznym każde głupie 100zł przekłada się w hurcie na grube tysiące. A co jeśli twój 'kontrahent' popłynie, albo wpadnie? Tych tysięcy łatwo i szybko nie odzyskasz i jesteś do tyłu. Oczywiście nie zdarza się to często, ale się zdarza. A kasę musisz oddać, albo przerzucić się na 'twarde', gdzie przebita jest większa.

 

Jakie były twoje relacje z ludźmi z branży?

 

Wszystko zależy od człowieka. Wiadomo – z jednym się zaprzyjaźnisz bardziej, z drugim mniej. Ja starałem się otaczać ludźmi, na których można było liczyć. Do tej pory utrzymuję z nimi kontakty, to wspaniali ludzie, choć i tak trzeba się mieć stale na baczności. Z gangsterami starałem się nie współpracować, a kiedy nie było wyjścia robiłem to na prostych zasadach. Brałem od niego jakąś skromną ilość, a bokiem puszczałem swoje. W ten sposób nie dość, że całkiem fajnie mi szło, to jeszcze miałem w razie czego plecy. Ale z takimi ludźmi się w interesy nie wchodzi. Dla większości z nich na wypadek kłopotów nic nie znaczysz.

 

Jakimi ilościami obracałeś?

 

Wyobraź sobie niewielkie miasto, koło 20 tyś. mieszkańców, do tego może okoliczne miejscowości i wioski. Chociaż nie byłem jedynym dostarczycielem, co tydzień sprzedawałem tam średnio kilogram, a w drugim, większym mieście, gdzie nie mogłem się za bardzo 'wychylać', drugi. Powiem wam szczerze, że na początku sam byłem zaskoczony skalą rynku. Można łatwo policzyć, jaka w tym jest kasa.

 

Czy miałeś kiedyś problemy z policją?

 

Nigdy nie byłem aresztowany – przez cały ten okres udawało mi sie jakoś unikać policji, co nie znaczy, że nie byli blisko (śmiech). Unikanie odpowiedzialności nie zmienia faktu, że z każdym dniem stajesz się ostrożniejszy, a twoja schizka wkracza na następny poziom. Myślisz o policji. Myślisz o ewentualnym nalocie, o konfidentach. Kiedy siedzisz w tym długo, nie jesteś w stanie kontrolować tego kto cię zna, kto o tobie wie. Gubisz się. Przychodzi myśl, że trzeba przestać, ale to jest jak uzależnienie. Bardzo trudno to rzucić i pójść na etat za marną pensję. To jest normalna praca, tyle że w podziemiu - im dłużej robisz, tym jesteś w tym lepszy i rozwijasz swoją działalność, ale z czasem tracisz kontrolę nad tym, co robisz.

 

Co zmieniłaby w Twoim życiu legalizacja konopi?

 

Gdyby rząd opodatkował i kontrolował rynek, podziemie w naturalny sposób uległoby skurczeniu. Państwo przejęłoby sporą część środków, które przepływają przez rozległe struktury świata przestępczego. A ja? Przypuszczam, że zająłbym się legalnym interesem związanym z konopiami.

 

(Wywiad przeprowadził Siou z Kelvinem)

Oceń ten artykuł
(27 głosów)