A+ A A-

Narkomania i polska suwerenność

Wybitny artysta, wspominając dawne lata, w pewnym momencie powiedział mi nader uczenie – „Koronnym argumentem podnoszonym w toczących się dyskusjach związanych z polityką antynarkotykową jest szkodliwy wpływ substancji psychoaktywnych na zdrowie. Przeciwnicy narkotyków, również legalizacji marijuany, powołują się na mniej lub bardziej wiarygodne badania, których wyniki mają zaakcentować skalę zagrożeń wynikającą z zażywania środków zmieniających postrzeganie rzeczywistości”. Zastanawiam się, dlaczego to mówi?
 
Dodał: „Wiesz, w przypadku ustawodawstwa antynarkotykowego w Polsce na uwagę zasługuje fakt, iż u źródeł restrykcyjnej polityki antynarkotykowej <troskę> o zdrowie obywateli poprzedziły względy podyktowane także potrzebą podkreślenia suwerenności naszego kraju na arenie międzynarodowej”. On, tyleż razy poddający się urokowi odurzania, rzucił mi światło na nowy problem. I jak tu nie wierzyć Krzysztofowi Jasińskiemu, gdy apeluje: „Kochajmy artystów”.
 
 
Odurzenie i szaleństwo. Między pozytywizmem i Młodą Polska

 

Powtórzmy raz jeszcze, iż termin „narkomania” wywodzi się z języka greckiego: narke – odurzenie, mania – szaleństwo. Pięknie – odurzenie i szaleństwo. Któż nie chce się im poddać, choć oficjalnie każdy taką skłonność krytykuje. Podobnie było w realiach II Rzeczpospolitej. Już u jej zarania w scalanej z trzech zaborów Odrodzonej rozpoczęły się pierwsze działania formalno-prawne wobec narkomanii. Dla administracji ruchy słuszne, bo ograniczające „niebezpieczną falę”, a dla użytkowników działania restrykcyjne.
Wcześniej rozwiązywanie problemów narkomanii na naszych ziemiach było w gestii zaborców. Ci zaś podejmowali różne działania. I co tu kryć, owa skłonność ku narkotykom ogarniała niektóre polskie środowiska. Znajdowali się wśród nich przedstawiciele słynnych polskich rodów, arystokraci i pomniejsze, jak powiadano, indywidua, a nade wszystko artyści. Ileż to przykładów odnajdujemy w literaturze pięknej, w której co chwila napotykamy osoby uzależnione. Znamienny przykład to choćby Teofil Różyc, arystokrata, utracjusz i morfinista, jeden z bohaterów „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej [por. też: Tomasz Piątek, „Narkomańska czutka” na stronie Krytyki Politycznej – red.]. Postaci te w XIX wieku naznaczone były piętnem obcości, ale – nie ukrywajmy – wzbudzały jednak zainteresowanie. Plotkowano o nich, pisali o nich publicyści. Ale coraz częściej przestrzegali ich samych i otoczenie – lekarze. W dobie pozytywizmu owo zjawisko zaczęło coraz bardziej niepokoić nastawione pronarodowo polskie elity społeczne, z czasem i polityków. W realiach Prus, Rosji, czy Austro-Węgier polityka, a nadto prawodawstwo wobec narkomanii nie były restrykcyjne, zwłaszcza w przypadku Polaków. Zresztą był to również problem ich elit. Przykładem choćby słynny szef austriackiego wywiadu, zdrajca na rzecz Rosji, a też ponoć używający nartkotyków – płk. Alfred Redl. A w śpiącym Krakowie bohema popijając absynt i wrzeszcząc jak Stanisław Przybyszewski „Gdyby Chopin żył, to by także pił” – lubiła jednak również się odurzać, nie tylko alkoholem. Ile by o tym mogły opowiadać mury starego Wawelu.

 

Widma jak z obrazów Goyi

 

Aż wybuchła światowa wojna. To, co do tej pory było udziałem statystycznie nielicznych, stało się udziałem wielu. Nastąpił czas odurzania się. Narkotykami, nie ideologią. Ale i ten czas miał nadejść ze zwielokrotnioną siłą – jak w nazizmie – demagogii i narkotyków. Póki co, trwała wojna. Strach, ból, ustawicznie zagrożenie spowodowało, iż rodziła się potrzeba na choćby chwilowe ukojenie. I tak do okopów wkroczyła – jak mówiono – Ona, Pani Morfina. Tak oto spauperyzowała się, morfinistą mógł już być każdy, nie tylko natchniony muzyk, malarz czy nie znajdujący żadnej wartości wokół – arystokrata. Używał jej zatem i prosty chłop spod Nowego Sącza, i lekarz spod Sarajewa, i oficer ze sztabsgwardyjskiego pułku Petersburga. Dziwne to znaki i przypadki. Morfina, której nazwa pochodzi od greckiego boga Morfeusza, boga snu, na jakiś czas ów sen zapewniała, umożliwiała ucieczkę od dantejskich scen. Ale to nie wszystko. Dlaczego? Bo była również w czasie I wojny światowej masowo podawana rannym w szpitalach w celu uśmierzenia bólu. Obrazy wojny, walki i śmierci, jak u Goyi, tylko inna epoka.

 

Znak nowych czasów?

 

Sam wiek XX, czas totalitaryzmów to jednocześnie, jak powiada jeden z francuskich myślicieli, czas totalnej obecności i totalnej dostępności do narkotyków. Jakże więc symptomatyczne były działania polityków tuż przed wybuchem I wojny światowej. Wtedy to właśnie rządy krajów europejskich, zaniepokojone popularnością i rozpowszechnieniem substancji psychoaktywnych, 23 stycznia 1912 r. w Hadze zorganizowały Międzynarodową Konwencję Opiumową. Państwa, które podjęły starania wspólnej polityki, zobowiązały się do uchwalenia przepisów mających na celu kontrolowanie produkcji, obrót oraz kwestie związane z wywozem i wwozem opium.

 

Narodziny Polski i „szaleństwo odurzania”

 

Historycy podejmujący w badaniach zagadnienie ograniczania dostępu do narkotyków podkreślają, iż w pierwszych latach po odzyskaniu przez Polskę niepodległości „szaleństwo odurzania” uważane było jeszcze – mimo wojennych doświadczeń – za problem jednostek, które popadły w nałóg. W okresie międzywojennym polski rynek narkotyków zdominowany był przez kokainę i morfinę. Ot, takie czasy. Heroinę przyjmowano znacznie rzadziej. Rejestry sądowe wskazywały na pojedyncze przypadki stosowania haszyszu. I do znudzenia przypomnijmy raz jeszcze, że spożycia pejotlu, który tak zawładnął naszą wyobraźnią co do tamtych lat, nie odnotowano. To wszak tylko jedna postać zakopiańskiej bohemy, Witkacy, w kręgu którego były i takie postaci jak Zofia Stryjeńska, Grzegorz Fitelberg, Karol Szymanowski czy Jarosław Iwaszkiewicz. Artyści, ludzie wolni, a czy wolni – jak pytał przed laty antropolog Aleksander Lech Godlewski – od narkotyków? Pozostawmy to na uboczu. Można tu natomiast stwierdzić, iż jednak generalnie w pierwszych latach II Rzeczpospolitej zażywanie narkotyków nie wykraczało poza środowiska artystyczne i lekarskie; w przypadku pracowników szpitali i farmaceutów o popularności substancji psychoaktywnych zadecydowała łatwość dostępu.

 

Umocnienie suwerenności

 

Budowanie państwowości to nie tylko działania polityczne, ale i społeczne. I tak Polska po odzyskaniu niepodległości ratyfikowała postanowienia wspomnianej wcześniej Konwencji. To nie było zwykłe podpisanie międzynarodowego aktu prawnego. To coś więcej. Był to bowiem wiadomy i jednoznacznie kategoryczny dowód suwerenności państwa polskiego w przestrzeni polityki międzynarodowej. Decyzja rządu polskiego wskazywała też wyraźnie, że poprzez walkę z narkomanią zaznacza ona walkę o zdrowie i tężyznę własnego społeczeństwa, i to wielonarodowego. Podczas kolejnej Konwencji Opiumowej – gdy 10 lutego 1925 r. po raz pierwszy na światową skalę ograniczano używanie „indyjskiego ziela”, jak wówczas nazywano marijuanę – delegacja polska mogła przedstawić pierwsze akty prawne, które miały za zadanie ograniczyć dystrybucję narkotyków.

Jakie były te prawa – chronologicznie rzecz ujmując? Intryguje zwłaszcza to z dnia 13 grudnia 1920 r. Wtedy to minister skarbu wydał rozporządzenie o postępowaniu celnym, w którym § 5, punkt 4 stanowił: „Zabrania się przywozu do obszaru celnego – opium surowego, opium leczniczego, opium do palenia i jego odpadków (dross itp.), haszyszu, morfiny, kokainy, heroiny, wszelkich ich soli i przetworów”. Dokument był więc przejawem dążeń II Rzeczpospolitej do spełnienia postulatu uchwalonego przez Ligę Narodów, mającego ograniczyć obrót dragami. Ale to nie tylko to, to również decyzja chroniąca polski obszar od negatywnych pod względem zdrowotnym wpływu narkotyków. Musimy mieć świadomość, iż część młodej polskiej administracji zetknęła się z tym zjawiskiem w swoim otoczeniu zarówno przed wojną, jak w czasie jej trwania. Z tego właśnie powodu zwróciliśmy uwagę na historyczny kontekst narkomanii na ziemiach polskich. A właśnie nowe ideały Polaka, i to Polaka nowych czasów – nie chodzi tu o jakąkolwiek ideologizację w rozumieniu Romana Dmowskiego – pozostawały w ostrej opozycji wobec zagrożeń narkomanii. Znane też były niepokojące zjawiska z tym związane, docierające drogami dyplomatycznymi z Republiki Weimarskiej. Któż z ówczesnej elity tego państwa – pytano coraz częściej – nie ulegał narkomanii? A ci, którzy z nią walczyli, już w czasach Adolfa Hitlera też byli uzależnieni.

Znamienne jest, że problem był ustawicznie – używając współczesnego języka – monitorowany. Podejmowano działania przeciwdziałające. I tak dnia 22 czerwca 1923 r. ustanowiono akt prawny, który stał się zaczątkiem dzisiejszych. Ustawa „W przedmiocie substancji i przetworów odurzających” była kolejnym następstwem przystąpienia Polski do Międzynarodowej Konwencji Opiumowej. Artykuł pierwszy dokumentu zabraniał wszystkiego tego, co wspomniane rozporządzenie z 1920 r. Ponieważ badania nad środkami odurzającymi były w Polsce w fazie wstępnej, ustawodawca pozostawił pole do rozszerzenia zakazu na substancje im pochodne „które na podstawie badań naukowych w drodze rozporządzenia ministra zdrowia publicznego będą uznane za wywołujące szkodliwe skutki dla zdrowia”. Postanowiono, iż wymienione w ustawie substancje mogą być sprzedawane w aptekach wyłącznie dla celów leczniczych. Ustawa określała też stosunek Polski do międzynarodowych postanowień dotyczących środków odurzających. Dzięki temu miało wzrosnąć znaczenie Polski na arenie międzynarodowej i podkreślać, że Polska jest krajem suwerennym.

Dopiero sześć lat później na mocy rozporządzenia ministra spraw wewnętrznych z 22 lutego 1928 r. do listy substancji zakazanych dodane zostały eter etylowy i jego mieszaniny. Natomiast rozporządzenie z 20 maja 1929 r. „o detalicznej sprzedaży substancyj i przetworów odurzających” określało, iż środki odurzające mogą być sprzedawane wyłącznie w aptekach na podstawie recept. Aptekarzy zobowiązano do prowadzenia ksiąg obrotu narkotykami. To bardzo istotna decyzja. Umożliwiała bowiem śledzenie – poprzez dokumentację –  dróg, którymi krążyły owe substancje. Mogło to być pomocne zwłaszcza organom władzy wykonawczej. Ale zwróćmy uwagę na jeden szczegół. Otóż do 1936 r., do konferencji poświęconej eteromanii, zorganizowanej przez Polski Komitet do spraw Narkotyków i Zapobiegania Narkomanii eter nie budził większego zainteresowania lekarzy. Sytuacja dojrzewała do zmiany jednak już od początkiem lat 30-tych, gdy w procesy definiowania narkomanii jako problemu społecznego zaczęli się angażować przedstawiciele profesji medycznych, którzy zdominowali rozwijającą się dyskusję. Proponowane przez nich sposoby rozwiązania problemu zmierzały m.in. w kierunku zwiększenia kontroli medycznej nad narkomanami oraz nad podażą narkotyków za pośrednictwem aptek.

 

Narodziny czarnego rynku

 

Legalny obrót substancjami odurzającymi został praktycznie zmonopolizowany przez szwajcarską firmę farmaceutyczną Roche. Zakaz sprzedaży narkotyków w krótkim czasie spowodował powstanie nielegalnego handlu. Międzywojenne kroniki policyjne donoszą, iż w pierwszych latach dochodziło do łamania prawa przez aptekarzy, którzy prowadzili sprzedaż morfiny i kokainy bez recept. Organa ścigania otrzymywały również zgłoszenia o przywłaszczaniu i fałszowaniu recept oraz okradaniu aptek.

Rozpoczął się przemyt. Największym eksporterem narkotyków do Polski były Niemcy. Szlak kontrabandy prowadził również z krajów bałkańskich, Związku Radzieckiego i Czechosłowacji. Media informowały o sukcesach policji w walce ze szmuglerami. Jednym z największych udaremnionych prób przerzutu narkotyków do Polski był wychwycony przez celników transport dwóch kilogramów morfiny na przejściu granicznym w Cieszynie. Autor opracowania dotyczącego nielegalnego obrotu narkotykami z 1933 r. donosił: „Szmugiel 1 kg kokainy o cenie rynkowej ok. 1500 zł rozsprzedanej w dawkach 20-miligramowych w ilości 50000, licząc dawkę tylko po 50 g, da szmuglerowi kwotę 25000, a wiemy, iż za taką dawkę płaci się i 50–60 razy więcej”. W latach 30-tych cena 1 grama morfiny na czarnym rynku wynosiła ok. 20 zł, co stanowiło równowartość średnich tygodniowych zarobków robotnika zatrudnionego w przemyśle ciężkim. Tak wysoka cena spowodowała, że na narkotyki nie stać było większości osób, stąd też stały się one przywilejem ludzi bogatych. Zażywający tworzyli elitarną grupę, w skład której wchodzili arystokraci i artyści.

Popularnym środkiem odurzającym w okresie międzywojennym był wspomniany eter etylowy. Z terenów Polski pochodziła tylko drobna część, gros przemycane było z niemieckich fabryk. Skala zjawiska była tak duża, iż tamtejsze zakłady zajmowały się jego produkcją tylko na użytek Polski. Spowodowało to interwencję polskiego ministra spraw zagranicznych (na wniosek ministra opieki społecznej) w niemieckim rządzie. Oprócz Niemiec dostawcą eteru była także Czechosłowacja. Na zachodnich i południowych granicach skonfiskowano w 1934 r. 1614 kg eteru, rok później 2250 kg środka. Tamtejsi producenci eteru tworzyli wytwórnie jak najbliżej, by zmniejszyć cenę transportu. Z tego względu, wedle badań, największe spożycie miało miejsce w powiatach nadgranicznych, gdzie używało go nawet do 75% ludności. Był stosowany jako substytut alkoholu i środków uspokajających. Zaskakujące było też zjawisko spożywania eteru przez dzieci, w jednej ze szkół Górnego Śląska zażywało go ok. 90% uczniów. O ile badania wskazywały dziesiątki tysięcy osób przyjmujących eter, o tyle jedynie 300 osób rocznie było leczonych.

 

Medyczne sprawozdania

 

Zarówno opium, jak ekstrakt z liści coca były importowane. Dopiero w połowie lat 30-tych XX w. powstało pierwsze legalnie działające przedsiębiorstwo wytwarzające morfinę z rodzimej słomy makowej. Ratyfikując postanowienia międzynarodowej Konwencji z 1925 r. Polska zobowiązała się do przedstawiania corocznych sprawozdań Opiumowej Komisji Doradczej Ligi Narodów o ilości legalnie sprzedawanych narkotyków. W ciągu pięciu lat ponad dwukrotnie obniżyła się ilość morfiny, kokainy jeszcze bardziej diametralnie: 1929 rok – morfina 3,91, kokaina 1,38; 1930 rok – morfina 2,99, kokaina 1,82; 1931 rok – morfina 1,87, kokaina 1,31; 1932 rok – morfina 2,49, kokaina 1,24; 1933 rok – morfina 1,84, kokaina 0,40.

Sprawozdania zakładów psychiatrycznych wskazywały wzrostową tendencję w liczbie uzależnionych pacjentów. Niejaki Łuniewski podawał, że w 1928 roku leczonych było 85 osób. Tymczasem analogiczne badania w innych krajach wskazywały: Niemcy – 7 tysięcy, Stany Zjednoczone – 3,5 tysiąca, Austria – 163 osoby, Węgry – 284 osoby. W kolejnych latach w Polsce liczba stopniowo się zwiększała: w 1929 r. – 109 osób, w 1930 r. – 131 uzależnionych, w 1931 r. – 129. We wszystkich zakładach psychiatrycznych w 1930 roku leczono 172 osoby uznane za narkomanów, w 1931 roku – 162 osoby, w 1932 – 187, a w 1933 – 295.

Tak więc w latach 30-tych na milion mieszkańców jedynie 3 osoby trafiały do szpitala z objawami uzależnienia od narkotyków. Są to jednak dane oficjalne, można przypuszczać, iż w rzeczywistości liczby te były o wiele większe. Część badaczy wskazywała, iż na jednego leczonego pacjenta przypada nawet sto osób uzależnionych, które nie są objęte hospitalizacją.

 

Komitet do walki z narkomanią

 

Kolejnym – jakże znaczącym – krokiem w działaniach antynarkotykowych było powołanie w 1931 r. Polskiego Komitetu ds. Narkotyków i Zapobiegania Narkomanii. Członkowie Komitetu, w większości lekarze i farmaceuci mieli za zadanie doradzać i opiniować ministrowi opieki społecznej kwestie dotyczące środków odurzających. Rok później w Polskim Towarzystwie Lekarskim zorganizowano pierwszą w kraju konferencję dotyczącą narkotyków i zwalczania narkomanii. W 1935 r. prokurator Julian Firstenberg opublikował pierwszą polską rozprawę prawniczą poświęconą narkomanii: „Walka z narkomanią i handlem narkotykami na terenie sądowym”. Autor apelował do ministra spraw wewnętrznych, by ze względu na coraz częstsze sporządzanie fałszywek pieczątek i druków recept receptariusze i pieczątki lekarzy wydawać tylko za okazaniem dowodu osobistego.

Można więc jednoznacznie powiedzieć, że początki przeciwdziałania narkomanii w Polsce miały swe źródło w chęci okazania powagi, z jaką Polska respektuje uczestnictwo w Lidze Narodów; podpisanie ustawy z 1923 r. miało znaczenie polityczne. Nie omawiano kwestii profilaktyki, a posiadanie zakazanych substancji zagrożone było tylko ich konfiskatą. W zasadzie do połowy lat 30-tych jedyną grupą przeciwdziałającą narkomanii byli politycy, dopiero w późniejszym okresie zagadnienie zainteresowało mocniej środowiska medyczne.

Ówczesne źródła tak charakteryzowały zażywających: „Według poczynionych przez nas obserwacji istnieje dość znaczna różnica pomiędzy przeciętnym typem morfinisty i kokainisty. W większości przypadków morfinista to przede wszystkim nieszczęśliwy wykolejeniec życiowy, człowiek przeważnie niezamożny, który nabawił się swego nałogu przypadkiem w czasie choroby i następnie nałóg ten ciągnie za sobą przez szereg lat, nie mogąc się go pozbyć. Kokainiści natomiast to najczęściej ludzie dobrze sytuowani, którzy zwykle z narkotykiem zetknęli się po raz pierwszy dobrowolnie pragnąc zaznać nieznanych wrażeń, pomiędzy kokainistami zdarza się dość dużo rozmaitych zboczeń”. Patrząc z dzisiejszej perspektywy na powyższy opis można odnieść wrażenie, iż w pewnych kwestiach podejście do zażywających substancje psychoaktywne nie uległo większej zmianie.
Oceń ten artykuł
(2 głosów)