A+ A A-

Koszmar zapachu nie musi być taki straszny

Kawenda nie tylko maskuje zapachem ale też doskonale odwraca uwagę. Kawenda nie tylko maskuje zapachem ale też doskonale odwraca uwagę.
Dla początkujących amatorów zielonych kwiatów komplikacje dotyczące własnej uprawy zaczynają się de facto i kończą na tym samym – zapachu, który często bywa po prostu demonizowany. Wszystkie inne kwestie, a profesjonalni i wprawieni w bojach hodowcy mogą potwierdzić, że jest ich naprawdę sporo (oświetlenie, walka z mszycami itd.), spychane są niejako na dalszy plan. Rzecz jasna, biorąc pod uwagę takie, a nie inne prawodawstwo w kraju nad Wisłą, musimy dokonać wszelkich starań, by nasze botaniczne działania raczej ukryć przed tymi szczególnie ciekawskimi, zwłaszcza, że ich ciekawość podsycana jest wyuczona od lat chęcią donosicielstwa.

Ale to zapach w głównej mierze stanowi naturalną barierę, jest determinantem naszego strachu. Bo ktoś poczuje i będzie boruta – myślimy najczęściej. I nawet jak przez miesiące przełamaliśmy się, by przez Internet kupić z trzy nasiona (strach związany z naszymi danymi – który występuje niezależnie od wprowadzonych standardów bezpieczeństwa przez tych sprzedawców), to koniec końców wizja zapachu dochodzącego do nozdrzy postronnych osób skutecznie nas wyhamowuje. Wtedy wracamy do osiedlowego znajomka. Kupujemy, nie wiedząc tak naprawdę co, często też ile. Stajemy się trybikiem, gdzie nie jest już najważniejsze odstresowanie, czy pozbycie się bólu, a pierwsze miejsce zajmuje wszechobecny i potężny zysk.

Tymczasem okazuje się, że demon nie musi być aż tak groźny. Owszem, często bywa, że jest naprawdę niebezpieczny i bilansując zyski i straty – lepiej jednak omijać go dosyć szerokim łukiem. Nie brakuje jednak przykładów, gdzie ów demon przypomina co najwyżej muskularnego wojownika – takiego, jakich wielu. Wszak nie tylko marihuana charakteryzuje się intensywnym zapachem. Co więcej, nie tylko zmienna jest sama właśnie intensywność, ale też – używając sformułowania kosmetycznego – sam bukiet. Wśród ponad 2000 odmian nasion znajdą się pewnie takie, które swym bukietem nie pozostawią nawet cienia wątpliwości choćby u niedzielnych palaczy. Ale w tej bogatej i bardzo reprezentatywnej grupie z pewnością nie brakuje również „zawodników”, którzy z kolei charakteryzują się zapachem nie odróżniającym się zbytnio od wszystkiego, co nas otacza. Trzeba tylko poszukać, poczytać (najlepiej jednak anglojęzyczne fora). Zrobić research.
Dla zachęty przedstawiamy Wam kilka wskazówek i udowodnimy przy okazji, że demon jest, ale niekiedy na glinianych nogach.

Zacznijmy od podstawowych założeń, determinowanych najzwyklejszą logiką. A więc jeżeli decydujemy się na zakup nasiona (przypominamy: handel nimi jest w Polsce jak najbardziej legalny), z którego wiemy od sprzedawcy, że urośnie nam blisko 2-metrowe drzewo, to siłą rzeczy musimy się spodziewać, że zapach będzie bardzo intensywny i nie tyle, że rozpoznawalny nawet przez przechodniów, co po prostu bardzo odmienny od tych, które czujemy na co dzień.

Jeżeli uważamy, że 2,5-metrowy krzak nie będzie nas zdradzać chociażby właśnie zapachem – nasze plany botaniczne odłóżmy lepiej, aż wróci do nas jednak rozsądek. Chcąc więc ośmieszyć demona zapachu wybieramy nasiona, z których wyrosną niezbyt duże rośliny, takie do 70 cm. Rzecz jasna to nie oznacza zniwelowania dalszych kłopotów. To tylko początek. Kolejną sprawą, jaką powinniśmy się zająć, tak naprawdę jeszcze przed wyborem pestek ze względu na późniejszych zapach, jest wygląd, a raczej konieczność jego zakamuflowania. W tym przypadku najlepiej chyba pokusić się o dwie pieczenie na jednym ogniu. Musimy się zaopatrzyć w inne rośliny ogrodowe, czy balkonowe. Takie które wyrosną, zakwitną, przysłonią co mają przysłonić i na dodatek wydadzą z siebie „bezpieczny” zapach. To właśnie jest ta druga pieczeń.

Tutaj mamy bogaty wybór. Możemy kupić na przykład lawendę, rumianek, czy miętę. Ostatnia występuje w podrodzajach: mięta cytrynowa, mięta jagodowa etc. Do dyspozycji domowi hodowcy mają też inne rośliny i warzywa, jak chociażby pomidorki koktajlowe, paprykę, czy ogórka.
Mother’s Finest
Odpowiednio przygotowani pod kątem botanicznym możemy rozpocząć właściwy wybór, pod kątem tak zapachu, jak i wielkości przyszłej rośliny. My zapytaliśmy fachowców.
– Przede wszystkim trzeba ustalić, że rośliny z autofloweringiem, które są niskie i tym samym lepsze do ukrycia, nie będą aż tak wyczuwalne – informują nas przedstawiciele jednego ze sklepów.

Nie oznacza to jednak, że wystarczy kupić jakiegoś niedużego „automata” i problem z głowy. Nic bardziej mylnego. Niektóre odmiany, mimo osiągania maksymalnej wysokości na poziomie ok. 50 cm, mają bardzo intensywny zapach, dorównując swoim zdecydowanie bardziej rosłym kolegom outdoorowym.

Trzeba więc analizować dalej. Tajemnica tkwi w genetyce. Teraz większość dostępnych nasion – to hybrydy, efekt krzyżówek, eksperymentów w laboratoriach. Właściwości zapachowych, wzrostowych, a także tych determinujących poziom samego THC – najlepiej więc szukać w modelu genetycznym danej odmiany. Wszystkie odmiany na genetyce Skunka są bardziej intensywne. Z kolei odmiany na genetyce Ruderalis pachną często owocowo-sosnowo więc są mniej wyczuwalne.

Wystarczy niespieszne przejrzenie kilku zagranicznych for i powyższa hipoteza jak najbardziej się uwiarygadnia. Są takie nasiona – także wśród „automatów”, z których powstała roślina nie dość, że nie daje intensywnego zapachu, to dodatkowo ów zapach można pomylić z wieloma innymi. Tym samym nasz demon w tej sytuacji mocno skarłowaciał, a ciekawscy zawistnicy mogą wytężać swoje nozdrza do woli. Pamiętajmy – trzymając jednak rozsądek cały czas na krótkiej smyczy – przy tej okazji, że zapach zwiększa swoją intensywność podczas samego kwitnienia.

Zagraniczni botanicy w ten sposób szczególnie sobie cenią takie odmiany jak: Mother’s Finest, Jack Herer, czy Silver Haze. W przypadku hodowli outdoorowej rośliny z tych nasion mają mieć jak najmniej wyczuwalny zapach (nie oznacza to jego całkowitego braku!). Odwrotnie niż takie odmiany jak chociażby: Marley’s Collie, Fruity Juice and Jack Flash.

Do dyspozycji mamy też wiele standardowych instrumentów, jak dezodoranty, zapachy samochodowe i inne. Oczywistym również jest (podobnie jak w przypadku samego wzrostu rośliny), że jeżeli zdecydujemy się na większą plantację, to nasze zwycięstwo z zapachem staje pod większym znakiem zapytania. I analogicznie jeżeli postanawiamy np. zasadzić jedno nasiono.

Najpewniejszą i najbezpieczniejszą metodą wyeliminowania zapachu jest bez wątpienia profesjonalny filtr węglowy, który połączony z odpowiednim systemem wentylacyjnym zlikwiduje problem nawet najbardziej intensywnie pachnących odmian.

Bezsprzecznym faktem jest (taką też odpowiedź uzyskaliśmy z innego sklepu internetowego z nasionami), iż decydując się na hodowlę (tak naprawdę w tym przypadku bez znaczenia, czy w domu, czy na zewnątrz), to rzeczywiście musimy pamiętać o zapachu. On – w różnej formie, intensywności etc. – zawsze jednak będzie występował. Wystarczy tylko lektura kilku rad, a już dojdziemy do jednego słusznego wniosku: owszem, diabeł jest straszny i trzeba mieć go na oku, ale nie aż tak bardzo, jak to się mogło jeszcze na początku wydawać.

Artykuł z 47 numeru Gazety Konopnej SPLIFF 


Barbara Grzeszcz

UWAGA
Powyższy tekst w żadnej mierze nie stanowi poradnika dla czynności zabronionych w polskim prawie. To jedynie analiza, także na podstawie informacji prasowych, obecnych na naszym rynku i sprzedawanych zgodnie z prawem nasion.

Oceń ten artykuł
(10 głosów)