A+ A A-

Kawałek pola, dwie sztuki nożyc do gałęzi i 50 nasion

Kwiecień 2007jak dotąd najcieplejszy, odkąd zaczęto rejestrować pogodę. Po dobrych zbiorach w roku poprzednim i wystarczającej ilości nasion z tamtych kwiatów (tak, jeden z kolegów nie zauważył jednego męskiego), postanowiliśmy zćksperymentować z nasionami z poprzedniego sezonu.
 
Były to Cyber Crystals od holenderskiego reproduktora KC Brains oraz Bubble Gum od Serious Seeds, które zebrałem z kwiatów w zeszłym roku, za każdym razem mamy zatem do czynienia z drugą generacją (F2). Każde jedno nasionko sprawdziliśmy, naciskając go delikatnie – jeśli okazało się być zbyt miękkie, rozpadało się, jeśli nie, wędrowało do doniczki. W większości przypadków faktycznie można było zobaczyć, które nasiona na coś się nadadzą, a które nie. Jasne i częściowo jeszcze zielone nasiona były w większości przypadków z góry skazane na śmierć. Koniec końców pozostaliśmy z własnymi 50 marmurkowymi i bardzo twardymi nasionami, które postanowiliśmy dalej wykorzystać. Jako że mieliśmy do dyspozycji aż tyle nasion, zrezygnowaliśmy z kiełkowania i wsadziliśmy na początek 30 do doniczek torfowych wypełnionych ziemią, pozostawiając je następnie własnemu losowi.

Po kilku dniach na powierzchni ziemi pokazały się pierwsze kiełki. Niektóre rosły z silnymi łodygami i dużymi liśćmi zarodkowymi. Ok. dwa tygodnie później mieliśmy 15 wyrośniętych zarodków, które były już gotowe do przeprowadzki do innych, większych naczyń. Zasadziliśmy kiełki do doniczek o pojemności 500ml i znów pozostawiliśmy je samym sobie. W międzyczasie znaleźliśmy odpowiednie miejsce dla naszych dziewczynek i przygotowaliśmy miejsce na nadchodzący sezon. Uzbrojeni w nożyce do gałęzi oraz łopaty postanowiliśmy okiełznać dziką wegetację, aby zaprowadzić trochę porządku w tej gęstwinie. Oczywiście postępowaliśmy bardzo starannie i zadbaliśmy o dobry kamuflaż. Ten kawałek ziemi był faktycznie perfekcyjnym miejscem na guerrilla growing. Od jednej strony tylko woda i gruby pas sitowia, z drugiej – gęstwina rodem z dżungli i pole jak okiem sięgnąć. Nasza tajna ścieżka była zupełnie zarośnięta wszelkiego rodzaju chwastami.

W połowie maja, gdy wreszcie skończyły się przymrozki, zdecydowaliśmy się umieścić w ich miejscu docelowym pozostałe 12 roślin, które zostały nam z 15. Do tego doszło jeszcze 20 nasion, których wcześniej nie wysialiśmy. Chcieliśmy zrobić z nimi eksperyment. Po przywiezieniu pewnego dnia łódką na miejsce kilku dodatkowych worków ziemi, wykopaliśmy 10 małych otworów i do każdego z nich wsadziliśmy po dwa nasiona, a następnie czekaliśmy, co się stanie. Niestety tą metodą wykiełkowały jedynie trzy z dwudziestu nasion, ale ponieważ i tak mieliśmy ich nadmiar, nie zmartwiliśmy się zbyt tą stratą.

Za substancję odżywczą miał służyć nam nawóz o długotrwałym działaniu, którego dodaliśmy do ziemi przy okazji przekopywania. Bardzo zbalansowany, ze zwiększoną zawartością azotu, o czym można było się przekonać patrząc na obfity wzrost kilka tygodni później. Na początku czerwca rośliny osiągnęły metr wysokości i utworzyły wiele rozgałęzień. Niektóre rośliny miały jednak kilka trudności, ponieważ przez pewien okres silnie padało przez co podniósł się poziom wody w pobliskim jeziorze i rośliny przez jakiś czas stały cały czas w wodzie. Staraliśmy się wybierać zalegającą wodę, jednak mimo to rośliny straciły kilka tygodni wzrostu i nie były już tak wspaniałe jak te, które rosły w miejscu położonym dalej od wody. Jednak prawdziwy guerilla grower nie może zrażać się niepowodzeniami, postanowiliśmy zatem dalej pozowolić rosnąć naszym roślinom i cieszyliśmy się ich widokiem.
Czas mijał, a w połowie lipca jakoś poradziliśmy sobie z nadmiarem wody. Pogoda była upalna i rośliny stojące już na suchej ziemi osiągnęły w tym czasie dobre dwa metry wysokości. Ukazały się pierwsze zalążki kwiatów, rośliny pokazały swoją płeć. Rośliny, które bardzo zmokły, pokazały pierwsze włókna wzgl. jajeczka na odgałęzieniach. Po bliższych oględzinach trzy rośliny okazały się być męskie, na początku sierpnia dołączyła do nich jeszcze jedna, co trochę mnie zdenerwowało, ponieważ była ona jednym z największych okazów. Oprócz nawozów o długotrwałym działaniu stosowaliśmy również nawóz Hesi Bloom Complex oraz Phosphor Plus, których co tydzień dodawaliśmy do wody do podlewania. W drugim tygodniu sierpnia czekała na nas wielka niespodzianka: cztery  rośliny okazały się być mocno fioletowe, tak bardzo, że zdawały się być niemalże czarne. Ich zapach podobny był to silnie cytrynowego środka czyszczącego. Nasza radość była ogromna, ponieważ nigdy w życiu nie widzieliśmy jeszcze żywej rośliny z gatunku purpurowych. Dało się również wyraźnie odgadnąć cechy dziedziczne niektórych roślin. Niektóre z nich rosły jak gęste krzaki, małe i ściśnięte, z krótkimi internodami, czego przyczyną były prawdopodobnie ich geny indica. Kwiaty były już naprawdę duże, z czym nigdy wcześniej nie spotkaliśmy się o tej porze. Również tu dało się zauważyć cytrusową nutę, która jednak nie była aż tak silna. Natomiast rośliny purpurowe miały bardzo duże odstępy między poszczególnymi gałęziami, były ogromne (ok. 2,5m) i wyglądały jak prosto z leksykonu. Często zostawaliśmy dłużej i rozkoszowaliśmy się tym jedynym w swoim rodzaju widokiem w tym miejscu, które było dla nas wprost idealne. W ciepłe dni dziewczynki wydzielały swój przyjemny zapach, tak że czuliśmy się troszkę jak w baśniach 1000 i jednej nocy.

Zwyciężyło jednak poczucie obowiązku, zdecydowaliśmy zatem, że raz w tygodniu trzeba przyjrzeć się naszym damom trochę bliżej. Rosły wyśmienicie i nawet te trzy rośliny, które wykiełkowały na miejscu, tworzyły wyraźne kwiaty, choć były one mniejsze, niż u innych. Wyprawa do kryjówki była za każdym razem wielkim wydarzeniem. Wykształcanie się kwiatów trwało w najlepsze. Pozostało nam jeszcze 12 dziewczynek z początkowo 50 nasion, które jednak spisywały się na medal. Może z wyjątkiem Bubble Gum, która powoli zaczynała nabierać cech obojnaczych. Tak więc co tydzień odcinaliśmy męskie kwiaty od żeńskich i czekaliśmy, co stanie się dalej. O innych roślinach wiedzieliśmy jedynie, że jest to odmiana Cyber Crystal, rozprzestrzeniły się jednak trzy fenotypy: jeden bardzo charakterystyczny dla odmiany sativa, purpurowy, podobny do wersji indica, a w tym wszystkim jeszcze jeden, nieokreślony. Nie rósł zbyt wysoko, miał jednak dość duże internody.  Cechy te miały jednak tylko dwie rośliny z dwunastu, które przy tym wydzielały zapach raczej zbliżony do haszyszu. Dobra pogoda utrzymała się, mimo jednego czy dwóch wyjątków we wrześniu. Aż do tego momentu nie zauważyliśmy żadnej pleśni i cieszyliśmy się na zbiory, które miały nastąpić za ok. dwa tygodnie, jeśli wierzyć naszym rachunkom. Dlatego jeszcze raz dosypaliśmy podwójną ilość nawozu. Wszystkie rośliny pokazały swoją wdzięczność tworząc obfite włoski, nawet Bubble Gum, która ciągle tworzyła pojedyncze kwiaty męskie, które usuwaliśmy tydzień w tydzień. Był to jedynie delikatny obojnak i nie zaprzątaliśmy sobie głowy myślami o ewentualnym dalszym zapyleniu. W końcu kwiaty w zeszłym roku też były zapylone, a mimo to przyniosły dobre plony.

Wrzesień

zbliżał się powoli do końca a my podawaliśmy naszym roślinom teraz już tylko czystą wodę z jeziora. Pogoda w dalszym ciągu była po naszej stronie i maleństwa wyglądały na bardzo szczęśliwe. Gdy na początku października pogoda zaczęła się pogarszać, zdecydowaliśmy się dobrać się roślinom nożycami do skóry. Odcinaliśmy gałąź po gałęzi od miejscami naprawdę grubych pni i pakowaliśmy je do niebieskich worków na śmieci, oddzieliwszy najpierw większe liście. Dalszą pracę zostawiliśmy sobie na później, gdy będziemy już w przytulnym, ciepłym pomieszczeniu. Po ryzykownym transporcie zbiorów, których zapach mimo zapakowania w kilka warstw nieprzezroczystego worka niósł się z wiatrem na kilka kilometrów, zdecydowaliśmy się najpierw na rozwieszenie każdej pojedynczej gałązki do wyschnięcia w dobrze wietrzonym miejscu. Dziękuję tu jeszcze raz dziadkowi mojego partnera, który oddał nam do dyspozycji stosowne pomieszczenie. Po dziesięciu dniach wstępnego suszenia zabraliśmy się za kwiaty. Były już wystarczająco suche, żeby przetestować ich smak i zapalić sobie jednego. Spróbowaliśmy najpierw purpurowy wariant Cyber Crystal. Smakował tak, jak pachniał, jak bardzo silny cytrynowy środek czyszczący, który kilkakrotnie przyprawił nas o kaszel. Działanie było luźne, a optyka wyraźna, zatem zajął miejsce gdzieś między odmianami Sativa a Indica. Wariant zielony nie różnił się pod względem działania. Dawał świetnego kopa, w sam raz na wolny wieczór, jednak na pewno nie do wypalenia w międzyczasie lub w ciągu dnia. Co się tyczy smaku i zapachu można było wyróżnić delikatny aromat cytrusowy z haszyszem w tle. Rozczarowani byliśmy jedynei Bubble Gum. Zbiór wyniósł ok. 18 g z jednej rośliny, a haj był bardzo delikatny lub prawie go nie było, mimo wielu włosków, które widoczne były na kwiatach.

Koniec końców mogę stwierdzić, że uprawa ta bardzo nam się udała, a pogoda zdecydowanie dopisała. Mój parner i ja byliśmy co najmniej do początku nowego roku bardzo zadowoleni z naszych zbiorów i dostaliśmy też dobry feedback od innych ludzi, którzy palili naszą trawę. Pozostaje nam mieć nadzieję, że niebawem poczyni się jakiś postęp jeśli chodzi o politykę w kwestii marihuany w Europie i wszystko to będziemy mogli robić legalnie.

Keep on growing.
Oceń ten artykuł
(4 głosów)