A+ A A-

Patrick the Pan - ...niczym, jak liśćmi

Piotr Madej to osoba, której warto się przyjrzeć, zapamiętać i obserwować – ponieważ najwyraźniej ma jeszcze wiele do powiedzenia. To muzyk samowystarczalny, produkujący już drugi dobry album praktycznie samemu, nakładający sam sobie kierunek i idący konsekwentnie w swoją stronę.

Cieszy  fakt, że w Polsce można znaleźć tak określonych artystów, którzy doskonale wiedzą jak wyglądać ma owoc ich pracy. Czuć inspiracje Radiohead, zespołami wywodzącymi się ze Skandynawii, usłyszeć można o podobieństwach do wokalu Artura Rojka. Jednak życie jest zbyt krótkie, aby przejmować się głupotami. Płyta „...niczym jak liśćmi” to o wiele bardziej dojrzały krążek, niż jego pierwszy album „Something Of An End” nie nudzi słuchacza aż tak, jak pierwsze wydawnictwo, czuć większą rozpiętość gatunkową, co wcale nie jest minusem. Znajdziemy tu świetne ballady The Ballad of an Elephant i trafne Pikselove a także utwory mocniejsze, zachaczające o zupełnie inne klimaty, jak pierwszy singiel Dare. W końcu Piotrek zaczął pisać więcej po polsku, wciąż chciałoby się, aby pisał coraz więcej, jednak jest to trudniejsza i bardziej wymagająca droga. Po pierwszym kontakcie z płytą zastanawiałem się, jak to wszystko będzie brzmiało na żywo. W utworach słychać wiele pracy włożonej w proces powstawania – dużo efektów, elektroniki, wiele ścieżek instrumentów i wokali. Na koncercie słychać było te mankamenty, chwilami czuć było braki. Jednak skupiając się na płycie – 11 utworów, które zaserwował słuchaczom Madej to przemyślane kompozycje, trzymające wysoki poziom od początku do końca. Znajdziemy dużo nieoczywistych momentów, ciekawych przejść i partii instrumentalnych, a także dobrych tekstów. Album otwiera skit Zdejmij. Wyłącz. Zobacz. przechodząc w Space, 1961 Pierwszy singiel z tego album, utwór Dare wypada dość mrocznie i mocno będąc trafnym manifestem ateisty. W podobnym wydźwięku wybrzmiewa utwór 52. Jeśli miałbym postawić tę płytę obok filmu, to album ...niczym jak liśćmi sprawdziłby się jako ścieżka dźwiękowa do filmu Interstellar Christophera Nolana. Czuć w nim pustkę samotności, zaborczą melancholię i strach spowodowany świadomością niektórych faktów. To piosenki człowieka przegranego, który porażkę traktuje jako racjonalne rozwiązanie. Rozczarowująco wypada utwór Lunatique, który Madej opublikował przy okazji poprzedniej płyty, jednak w wersji koncertowej. Czuć było szaleństwo i agresywną złość, która uwydatniona była w wersji live. Na drugim albumie w wersji studyjnej Lunatique wypada mnie wyraziście, brak mu tej dzikiej beznadzieji. Ale to zachęca tylko do wybrania się na koncert Patrick the Pan. Madej wraz ze swoim zespołem (na szczególną uwagę zasługuje kontrabasista – Justyn Małodobry) popełnił bardzo dojrzały album, który na dobre zagościł w historii polskiej muzyki.

Najlepsze utwory:
Space, 1961
Niedopowieści
52

3 albumy, które ujrzały światło dzienne w 2015 roku łączy kilka rzeczy. To polskie wydawnictwa, które wymagają od słuchacza chwili zatrzymania się wśród pędzących coraz szybciej chwil. To dziwna melancholia i triumf porażki umacniającej człowieka, w byciu świadomym swojej beznadziei. To piosenki mocno zapadające w pamięć.

Swiernal

Artykuł z #55 numeru Gazety Konopnej SPLIFF

Oceń ten artykuł
(1 głos)