A+ A A-

inspekt szklarniany: własnoręcznie

Wielkimi krokami nadchodzi sezon, sezon outdoor – uprawy na dworze. Jest ona w Polsce wciąż najpopularniejsza, mimo chłodnego klimatu i zwykle niższej jakości plonów, ze względu na to, że wielu growerów nie ma ani pieniędzy na koszty sztucznego oświetlenia, ani spokojnego miejsca w czterech ścianach.
 
Jest też prosta i zdecydowanie bezpieczniejsza [jeżeli znajdą przy tobie choć okruchy ziela, jesteś przestępcą bez względu na okoliczności i grozi ci min. do 3 lat więzienia, zawsze też przeszukają twój dom i lepiej, by nie było tam roślin; niestety zdarza się nawet, że jeden znajomy, byle tylko policja go puściła, donosi na drugiego].
 
Konopie sadzi się więc przeważnie w dzikich miejscach, na łąkach lub polanach w lasach; oczywiście nie na swoim terenie ani w ogrodach, mimo nieco surowych warunków typowe szklarnie nie wchodzą też w grę (kamuflaż).

Wiosną ogrodnicy uwijają się, by szybko przygotować z nasion, w ciepłym miejscu, sadzonki do przeniesienia na dwór. Tych z klonów raczej nie ma, a pestek ma się Inspekt cz 1przeważnie zbyt mało, by po prostu umieścić je bezpośrednio w ziemi, gdzie przetrwa jedna na ileś. Pomijając nieunikniony stres własny i młodych przy transporcie i wysadzaniu, robienie sadzonek u siebie stanowi kłopot. Choćby dlatego, że na parapecie, gdzie najczęściej się to odbywa, łodygi rosną cienkie i łamliwe z braku wiatru, co gorsza jest zbyt ciemno i liście oraz korzenie formują się pomału; my tymczasem chcemy jak najszybciej umieścić roślinki na słońcu, pozbywając się stwarzającego ryzyko skarbu z domu.

Jeżeli wyrzucimy małe przedwcześnie w świat, czy choćby na balkon/do ogrodu między kwiaty, często wiele z nich przemarznie na śmierć albo zjedzą je ślimaki. Na oknie co bardziej zdeterminowani mogą ustawiać obok przyszłych sadzonek prowizoryczne ekrany odblaskowe z białego kartonu, lampki na świetlówki energooszczędne (cykl świetlny jest i tak zaburzony w warunkach domowych, ale to szczegół na tym etapie), a także wentylatory, by rozwinęły się większe i mocniejsze, nieco wcześniej. Półśrodki i często połowiczne rezultaty. Z kolei wynoszenie po kolei doniczek na słońce i chowanie ich z powrotem na parapet na noc i w złą pogodę nawet świętego doprowadzi do szału. Na ogół więc ludzie godzą się, że krzaczki będą wątlejsze, część nie przeżyje, a wszystko trwa irytująco długo, np. do 2 tygodni i więcej od wykiełkowania (zależnie od zachmurzenia, wielkości okien, zacienienia, itd.).

Dobrym sposobem optymalizacji procesu szykowania sadzonek jest wykonanie małej szklarenki, czyli inspektu, właśnie na balkon/ogródek (zob. też http://pl.wikipedia.org/wiki/Inspekt). Można ją zrobić w wersji prostej i błyskawicznej albo lepszej i trudniejszej, a także własnej, dobierając lub rezygnując z pewnych komponentów i/lub materiałów – tekst przedstawia tylko pomysł i zarys konstrukcji. Inspekt chroni ziółko przed zdeptaniem, zniszczeniem i zjedzeniem przez ślimaki, krety i inne zwierzęta, promieniami UV, burzowym gradem... Pod przykryciem jest też ciepło, co szczególnie ważne dla podziemnych partii rośliny. Szok termiczny jest w pewnym stopniu złagodzony, może ona przyzwyczaić się stopniowo do zewnętrznych temperatur, późniejsza aklimatyzacja będzie łatwiejsza. Zależnie od parametrów szklarenki (możemy je badać przed zastosowaniem, termometrem) i obiektywnych czynników, na które nie mamy wpływu, umieszczamy w środku roślinki z pierwszymi kilkoma listkami. Najpierw jeszcze chowamy wszystko na noc, później nie trzeba, jeśli nie ma przymrozków. Przeniesienie nie jest dużym problemem, bo chwytamy wszystko za jednym razem i nie kursujemy w te i we wte z serią doniczek. Po osiągnięciu gotowości desantowej nie musimy też ich przeładowywać do np. kartonów, możemy zasłonić i zabrać cały mini-ogródek na poletko. W szklarence maleństwa dostają cały czas przynajmniej kilkukrotnie więcej światła, niż mogłyby mieć na parapecie nawet od południowej strony.

Najprostsze i najszybsze w wykonaniu jest plastikowe nakrycie na kilka małych doniczek z lejka i górnej części pięciolitrowej butli po wodzie mineralnej. Koszt równy zeru,Inspekt cz 2 czas produkcji jedna minuta. Zapewnia ciepło w dzień, na noc nie wystarcza. Chroni przed wichrem, gradem, ślimakami, UV, przypadkowym stratowaniem przez nas samych albo np. psa. Równie banalne jest wykorzystanie akwarium/terrarium (niezagrzybionego) i wieko z przezroczystego plastiku, szyby, ew. grubej i mocnej folii. Jest to jednak ciężkie, zwłaszcza przy dużych rozmiarach i wielu doniczkach z mokrą ziemią wewnątrz, istnieje też ryzyko, że rozbijemy je przy noszeniu. Termoizolacja, jaką daje szkło nie jest niestety zbyt duża. Błyszczy też w słońcu i może skupiać promienie w jeden punkt-hotspot jak soczewka. Klasyczną konstrukcję ogrodniczą, ze stelażu i folii z kilku łatwych do wyobrażenia praktycznych powodów uważam raczej za niewartą zachodu. Jeszcze inna możliwość to użycie gotowego plastikowego propagatora, jakie tanio sprzedają growshopy. Są co prawda małe, przeznaczone do pomieszczeń, do kiełkowania i klonowania, ich główna funkcja to trzymanie wilgoci, a nie ciepła, pokrywom brak trochę przezroczystości... ale można je łatwo zdobyć, niedrogo.

Aby mieć naprawdę dobrą szklarenkę, powinniśmy poszukać innych materiałów i poświęcić trochę czasu. Kombinacja: akwarium, a w środku dodatkowe przykrycie z butelki stworzy problem z wentylacją pomimo otworów, które i tak musimy wywiercić, w butelce wykłuć. Wymiana powietrza jest konieczna. W środku będzie parno, a w dobrą pogodę wręcz zbyt gorąco, grozi to m.in. pleśnią. Warunki cieplarni i jej zawartość będzie też ściągać ślimaki i insekty, w tym te groźne dla naszych maleństw (a nie wyobrażam sobie trzymania w środku mrówek czy innych owadożernych drapieżników, choć można umieścić tam truciznę, pułapkę piwną itp.). Na ślimaki starczy, żeby dziurki były nieduże, ale można też przytkać je watą, gęstym bandażem, rajstopą czy tkaniną, a nawet pokryć insektycydem je, ścianki w pobliżu i ich brzeg przy ziemi. Opisane warianty domku, oprócz dostarczania umiarkowanej ochrony przed chłodem, domagają się izolacji od podłoża. Jeśli na dworze jest 4 stopnie C, roślina wolno się rozwija, ale to groźba przygruntowego przymrozka spędza sen z powiek. Jeżeli ktoś ma duszę McGyvera, może chcieć zamontować matę grzewczą, wiatraczek albo nawet świetlówki (z timerem ustawionym na świecenie w trakcie naturalnego dnia, a nie po zmroku oczywiście), ale uważałbym to niepotrzebne komplikowanie. W warunkach outdoor nie poprawią wiele, pochłoną czas i robotę zużywając też dużo prądu, stworzą problem z izolacją od wody i gryzoni oraz będą rzucać się w oczy. Z drugiej strony, po wykorzystaniu naszego inspektu możemy i tak przerobić go na mikro-boks domowy.

Pod doniczkami proponuję umieścić materiał nieprzewodzący ciepła (w naszym przypadku: zimna od ziemi), niezawilgający, mógłby być też lekki (przenoszenie). Drewno będzie nienajlepsze, odpada wełna mineralna, bo doniczki będą się na niej chwiać. Proponuję jakiś plastik albo jeszcze lepiej styropian. Nie powinno to wszak odbijać dużej ilości światła ku spodom liści. Optymalnie byłoby pomalować tę podłogę na czarno/przykryć czarną folią np. z worka na śmieci – wtedy grzałaby się od słońca. Korzenie to najważniejsza część sadzonki, podobnie jak w przypadku klonów, dużo zdrowiej i szybciej rozwijają się w cieple.

Jako ściany i wieko najlepszy będzie pleksiglas. Nie posiada wad szkła. Nagrzewa się pomału, ale dobrze magazynuje ciepło, utrzymując je jakiś czas po zmroku. Jedyny minus, bardzo drobny, to spora podatność na zarysowania. Zdobywamy gotowe akwarium z tworzywa sztucznego, albo pleksi, które samodzielnie kleimy i skręcamy. Taka szklarenka jest lekka i poręczna, ma dobre właściwości. W razie potrzeby kamuflażu możemy np. narzucić na nią niezbyt gęstą zieloną firankę albo siatkę używaną przez budowlańców, czy też zrobić coś jeszcze innego. Wieko mocujemy lub obciążamy na tyle, by silny burzowy wiatr nie mógł go zrzucić.

Cytując popularną komedię o absurdach PRL, „niech te plusy nie przesłaniają nam minusów”. Zwróćmy uwagę na dwa potencjalne kłopoty tego rozwiązania. PierwszeInspekt cz 3 primo, ponieważ łodygi mogą być zbyt wątłe z braku wiatru, okresowo można wystawiać roślinki spod osłony, szczególnie większe, przed wysadzeniem, wtedy też obowiązkowo podeprzeć je np. patyczkami do grilla, czy nawet podwiązać, powiedzmy zapinkami ogrodniczymi. Ale i tak i tak do życia w przyrodzie będą stokroć lepiej przystosowane, niż domowe. Drugie primo, jeśli aura dopisuje, przy często wysokiej temperaturze w środku zużycie wody przez parowanie z liści będzie za duże w porównaniu do podaży z korzeni; mogą obeschnąć. Przeciwdziałamy robiąc odpowiednie otwory wentylacyjne, często podlewając i spryskując. Doniczki powinny być większe, niż potrzebowalibyśmy na parapet, i tak korzenie szybko je skolonizują. Jako medium stosujemy mieszankę ziemną, z dużą zawartością materiałów magazynujących wilgoć (oraz nadających pulchność, przepuszczających powietrze dla tych korzeni), czyli chociażby substratu z włókien kokosowych, perlitu bądź wermikulitu ze sklepu zoologicznego czy ogrodniczego, etc.

W początkowym okresie uważnie monitorujemy stan rzeczy. Wylewamy odcieki zgromadzone na podstawkach doniczek, są niezdrowe, w dodatku przewodzą zimno i mogą się w nich rozwijać jakieś szkodliwe organizmy. Podlewamy ciepłą wodą rano i w razie potrzeby wieczorem. W pierwszych dniach życia nie potrzeba wielu składników odżywczych, później możemy podać nawóz naturalny lub niewielką ilość sztucznego do kwitnienia (paradoks? do rozwoju korzeni też potrzeba bardziej fosforu niż azotu), ew. odrobinę azotowego do spryskiwania, ostrożnie, bo są delikatne. Na ogół nieobowiązkowe. Obsługa żywych roślin wymaga wyczucia, zwłaszcza, gdy mowa o młodych, w jakże zmiennych warunkach poza domem. Także różnorodność możliwych wariacji i parametrów konstrukcji uniemożliwia sformułowanie dokładnej instrukcji. Zaczynamy ostrożnie, po zasiedleniu w łagodną pogodę wystawiamy szklarenkę na dzień lub kilka godzin, nie zostawiamy na noc. Potem możemy je przyzwyczajać, ale sprawdzamy prognozy i nie ryzykujemy przy przymrozkach. Gdy podrosną, powinny już wytrzymywać -1-2 st.

Standardowy termin wylogowania roślinek do samodzielności to 10 kwietnia-20 maja, dla Warszawy. Większość lat nie przynosi mrozów lub najwyżej drobne, niezabójcze. Jeśli startujemy wczesną wiosną i dochowamy się sporych, ładnych i zdrowych krzewików, możemy korzystając z pierwszego raźnego ocieplenia wsadzić je w grunt, obronią się. W inspekcie zdążymy nawet zrobić nowy rzut lub dwa. W polskich warunkach wydłużenie sezonu wegetacyjnego ma duże znaczenie, a  jeden miesiąc rozrostu oznacza piękną różnicę w plonach.                                                 
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Więcej w tej kategorii: « Euforia z Dutch Passion Super Haze »