A+ A A-

ZZIAJANI PORYWACZE MAKOWCÓW

Jako że jestem ignorantem kultury i sztuki, dodatkowo nie z własnej woli i winy pozbawionym pamięci, jawi mi się ten album czymś zgoła niebezpiecznym nie tylko dla świadomości ale i dla percepcji.

W perspektywie trochę innej, niż mogło być to kiedyś, słyszę dźwięki odległe od tego, do czego jestem przyzwyczajony. Wiem skądinąd, że wymagania popularnej i masowej kultury odbiegają nieco od indywidualnych gustów i upodobań, niemniej gdybym chciał przyporządkować dokonania tajemniczej formacji z Olkusza do jakiegoś istniejącego nurtu, byłbym skazany na improwizację.

Trzydzieści siedem kawałków utrzymanych w różnorodnej stylistyce pozwala wyobrazić sobie selektora układającego ścieżkę dźwiękową do Przygód Dobrego Wojaka Szwejka przeniesionych w epokę Gwiezdnych Wojen. Ten sektor Matrixa nie został jeszcze odkryty ani spenetrowany, ale gdy pozwolimy sobie na postawienie znaku myślowej negacji przed porządkiem chronologii, odkryjemy świat nieistniejący, poniekąd nowy i po trochu powiązany z koncepcją istnienia wielu światów w jednej rzeczywistości. Samo znaczenie liczby 37 jako ilości utworów to minimalny trop, wiodący w stronę opowieści Henryka Wańka z tomu Pitagoras na Trawie. Pozornie tylko jest to wszystko chaotyczne, dowolne i ubrane w stroje postmoderny z pominięciem epok i okresów przejściowych. Nowa Młoda Polska bez awangardy i modernizmu wydaje się niemożliwa, tak jak niemożliwy może się wydać świat bez radia, telewizji, książek i obrazów, czyli tego, co jeszcze do niedawna kojarzyło się z pojęciem kultury i cywilizacji. Choć coraz łatwiej nam sobie wyobrazić fana jakiegoś artysty, który zaraża swe najbliższe otoczenie jego dokonaniami.

Przykładem mogą służyć kręgi słuchaczy Franka Zappy, Plastic People of the Uniwerse czy Rodrigueza, który wydał album Cold Fact, bardzo popularny swego czasu w RPA, podpalił się na scenie i spłonął żywcem przed publicznością i było to prawdopodobnie najbardziej groteskowe samobójstwo w historii rocka. Warto też dodać, że  sam jestem obdarzony przypadłością, dzięki której nie rozumiem tekstu dopóki go nie przeczytam, przez co mogę słuchać piosenek w rożnych językach albo refrenów o znaczeniu odległym od ich treści, jak w sławnym przeboju Perfectu. Tego rodzaju defekt ma nawet specjalistyczną nazwę i przyznam szczerze, że gdybym miał Psycho–Gąbkę... bez ścieżki wokalowej byłoby mi łatwiej ułożyć jakiegoś slamowego seta. A tak mam słuchowisko, porównywalne z dokonaniami Franka Zappy. Gdybym miał choć trochę tej pamięci, jaką miałem kiedyś, mógłbym przytoczyć z niej cytaty, jakich można by użyć przy recenzji tego albumu. Nikt tak nie robi jednak i schemat na to nie pozwala. Nawet gdyby użyć określenia teatr czy ewentualnie kabaret.

Psycho – Gą... Bka – Folk
Genital Sector Music 2o13

Artykuł z 50 numeru Gazety Konopnej SPLIFF

 

(@udioMara)

Oceń ten artykuł
(1 głos)