A+ A A-

PIERWSZY GRANDFESTIWAL RÓBREGE (1983)

W sposób naturalny to, co stanowiło poszukiwania teatru, funkcjonowało poza teatrem, na tworzącej się rege scenie Róbrege festiwalu. Grandfestiwal miał miejsce w Hybrydach.

W naszej małej sali zrobić dużą imprezę, to jest duża sztuka, tak myślę – zapowiadał konferansjer i miał rację. Na ulicy przed klubem zgromadził się tłum tych, którzy nie zmieścili się we wnętrzu podziemia. Cyrkowy namiot nawiązujący do tradycji wędrownych grup artystycznych jako sytuacja para-teatralna zahaczał o związki z awangardą. Pierwszego dnia Grandfestiwalu Róbrege pojawiły się na scenie formacje takie jak 12RaEl, C.O.C.X. Tomasza Stańki, Miki Mausoleum, Święta Racja, Casus i Bakszysz, aktualny laureat festiwalu w Jarocinie. Izrael specjalnie na tę okazję przygotował nowy program i coś w rodzaju fanfary, swego rodzaju muzyczne logo festiwalu. Mimo kilkukrotnego powtórzenia imprezy w cyrkowym namiocie, nigdy nie powstał znak graficzny jako symbol festiwalu. Z fanfarą było podobnie. Z pamięci wrażeń pozostaje brzmienie, zupełnie nieprawdopodobne w tle dominującej fonosfery. Nawet teraz stanowi przejmujący dokument minionej epoki. Dub, który jest tu obecny od pierwszych taktów, pierwszych dźwięków, sprawia wrażenie, jakby zaraz miał eksplodować jakąś nieznaną pierwej energią. Ten rodzaj komunikacji, jaki udało się zarejestrować na scenie Grandfestiwalu Róbrege, zawsze był marzeniem w teatrze. Wśród utopii sytuowała się też empatia i telepatia.

Poszukiwanie pozakonwencjonalnych sposobów porozumienia jest potrzebą nie mniej istotną niż potrzeba natchnienia, niemniej w hierarchii potrzeb potrafi być niewidzialna i niewidoczna, lecz nie do końca. W ten sposób wywiera niezauważalny i anonimowy wpływ na akcydentalia. W czasach, o których mowa, nawet jazz był nowością na klubowej i rockowej scenie. Uczymy się, że najpierw jest coś a potem co innego, gdy tymczasem jest to jednocześnie w tym samym momencie. Eksplozja rocka, punka i rege przywiodła też na scenę nie tylko jazz i awangardę, ale i performance i inne, nowe techniki, technologie i metody absorbowania uwagi publiczności, zupełnie nieprzygotowanej do uczestnictwa w medialnej sytuacji. Grandfestiwal Róbrege miał wśród swych założeń multi–medialność, jak to teraz powiadają, całego przedsięwzięcia. Tamte wyobrażenia bazowały na fikcyjnej literaturze, podczas gdy dzisiejsze opierają się na bezpośrednim doświadczeniu, choćby organizatora koncertów. Choć bywają podobne i analogiczne. Wedle socjologii Grandfestiwal Róbrege był alternatywą dla plebejskiego Jarocina. Sam namiot kojarzył się z misją i miał tę możliwość, żeby zawitać gdzieś niespodzianie. Na tamtym poziomie cywilizacji nie było jeszcze tego potencjału, jakim dysponuje nowa epoka. Pomysł został więc zaniechany. Podkreślając związek Róbrege z tradycją performance mogli organizatorzy Grandfestiwalu pozwolić sobie na różnego rodzaju fanaberie, jak zaproszenie jakiejś gwiazdy spod znaku nowej fali.
PIERWSZY GRANDFESTIWAL RÓBREGE (1983)
Improwizacja, dawniej znana jako fragment i element większej całości, zaczęła funkcjonować autonomicznie. Zapomniał konferansjer dodać, że specjalnie na tę okazję przygotowany nowy program jest improwizowany. Obok spotkania dubu to kolejny szok poznawczy. Niewiele jest zachowanych z tamtych czasów fragmentów improwizacji. Czasem mi się wydaje, że improwizacja to forma, jeśli nie zakazana, to chociaż nie polecana uwadze w pierwszym etapie edukacji. Bo czy z klocków Lego można ułożyć coś innego, niż jest narysowane? Jak można improwizować, pierwej nie umiejąc grać? Mickiewicz, gdyby żył w naszych czasach, mógłby robić za Rastamana. Improwizował w obcych i nieznanych językach do niesłyszanych przedtem melodii. Musiał połączyć w sobie rolę poety z rolą performera i nie popaść przy tym w schizję z herezją. Powiadają, że buchał energią podczas poetyckich seansów, improwizując na zadane tematu do popularnych melodii, zyskując respekt u młodzieżowej widowni, samej niezdolnej wykrzesać z siebie odrobiny tego entuzjazmu, jakim Wieszcz dysponował w nadmiarze. Definiując slam jako połączenie poezji i performance możemy odkryć, że wśród poprzedników i przodków dzisiejszego slamu mamy poetów tej miary, co Mickiewicz. Czy nawet Słowacki, czytający z kartek odpowiednie fragmenty. Responsorialny styl dialogu ustąpić musi miejsca wspólnocie wizji. Rola muzyki pozostać musi tajemnicą. Podobnie jak rola tradycji, w którą wpisują się wzory i przykłady. Ze zmorą improwizacji zmagał się Stachura grając, śpiewając, poetyzując w różnych językach różną mową. Improwizacja sama w sobie może nam się jawić jako performance. Ginsberg stukający enuickimi patyczkami nie do rytmu nawet. Głosy Yoko Ono i Patti Smith. Odległe i egzotyczne skojarzenia do niedawna jeszcze miał dla mnie slam w lokalnej wersji. Tak samo hip–hop i rap, rege i dub. Improwizacja. Nie wywołuje slam skojarzeń z tańcem. Jeśli pominiemy Romantyzm to odpadnie nam salonowe wirowanie jako metoda przywołania natchnienia dla improwizacji. Dziś już raczej nikt tak nie robi. Ruchy i poruszenia odbywają się raczej na płaszczyźnie niż w przestrzeni. Każdy jest performer. Wszystko jest performance. Dowolny moment tworzy miarę zmiany. Dość na tym, że możemy sobie wyobrazić spotkanie slamu z sound–systemem i nikomu to nie będzie wadzić, aż do czasu gdy dla slamu nie znajdziemy nowej pary. Dla mnie w sposób naturalny sytuuje się slam obok toastu i rapu. Wspólnym tematem jest improwizacja. W tamtych czasach, za sprawą jazzu, słowo to kojarzono głównie z muzyką. Teraz improwizować można wszystko. Nawet dub nosi znamiona improwizacji. Takie też wrażenie sprawiała organizacja Grandfestiwalu, przynajmniej u początku. Jakby wszystko było na swoim miejscu i tworzyło rzeczywistość Róbrege współpracując z organizacją i znajdując sojuszników. Problem polega tylko na tym, że czasem się myli żywioł z rutyną. Nie zawsze też chcą one ze sobą współpracować. Wytłumacz to swoim ludziom. Widzę to jako synchroniczność. Co można pokazać w jednym momencie. Jak improwizować czytanie? Kwestie poniekąd paradoksalne. Slam jako spuścizna gotyku? Czy alternatywa? A może nowy cywilizacyjny folklor?
To pierwsza (próbna) edycja ROBREGE i mój ostatni koncert z Izraelem – wspomina Paweł Kelner w swej powieści – Gram, jak to ładnie ktoś określił – gościnnie.

Gram to słowo takie dość ogólne, częściej już chyba kojarzone z muzyką niż z aktorem. Aktorzy przestali się chwalić, że grają, słysząc pytanie – na czym?
Z takich kwestii narodził się performer, używający ciała jako instrumentu. Ilustracją takiej sytuacji jest wspominek Kelnera: – Co wy gracie za muzykę, chłopcy?!... – Punk? Aha... ale, Paweł, czemu ty wisisz na tym statywie...? Poczekajcie... poczekajcie! – Jak to tam leciało...? No, zagrajcie... Paweł, patrz! Trochę choreografii musisz wprowadzić...! – i zaczyna z kapelą śpiewać: „Wielka katastrofa!!! Nuklearna zagłada!!!”, akcentując ruchami rąk i całego ciała, znanymi z telewizyjnych występów zespołów folklorystycznych, każdą sylabę tekstu. Wyglądało to jak kujawiak zmechanizowany. Ja nie jestem zmechanizowanym kujawiakiem, chcę być sobą, wisieć na statywie do mikrofonu, bo to wyraża mój stosunek do rzeczywistości. Rola performera godzi ze sobą różne i odmienne punkty widzenia. Ale w tamtych czasach nikt jeszcze nie wiedział co to performance. Performuję, jako czasownik, kojarzyło się raczej z perforacją, tak jak ontologia z onkologią i tak dalej. Czasem używano też określeń happening albo akcja. Słowo gra nabrało cech uniwersalnych. Gdyby zainscenizować sytuację opisaną przez Pawła, mogłoby się okazać, że to gotowa metoda performansu, choć z dystansu wygląda raczej na kabaret. Mentalny asemblaż. Kolaż doznań i wrażeń. Dawniej mniemano, że możliwy tylko w teatrze. Teraz, gdy Grot usunął muzykę z teatru, musiała powstać scena, zdolna ją przygarnąć. Jej potencjał wygląda tak w opisie Kelnera: Przyjechali z całej Polski i są ich setki. Przyjeżdża milicja we wzmocnionym składzie, z przekonaniem, że będą walczyć z nielegalnym zgomadzeniem. Bez paniki, to tylko muzyka! […] Już wiadomo, że w przyszłym roku festiwal ROBREGE będzie potrzebował miejsca na kilka tysięcy osób. Niektóre sytuacje sprawiają wrażenie przewidywalnych. Tym bardziej, im mocniej wierzymy w mentalną komunikacją. Odkąd narzędziem telepatii stały się obrazy w komie [by na koniec trafić do galerii], projekt każdej drogi wydaje się prosty i łatwy. Dość zgromadzić odpowiednią liczbę artefaktów, by zadziałały siłą faktu. Można na to zareagować w sposób naturalny, ale nie ma takiej presji, by jej ulegać. Bycie ignorantem jest swego rodzaju rolą, wyznaczoną w ramach pozytywizmu. Niepodobna reagować na wszystko, co najlepsze. Jako naturalna pojawia się potrzeba selekcji. Wspominam ten Grandfestiwal Robrege jako ewenement i fenomen, próbując wyobrazić sobie jego formułę, przeniesioną w nową epokę. Czy na jego scenie jest miejsce dla nowych propozycji, takich właśnie jak slam i rap, techno i ambient? Albo żeby wszystko działo się w internecie na żywo... Festiwal uniwersaliów, jakimi były kolejne edycje festiwalu, nijak nie wpisuje się w historię teatru. A własnej historii, póki co, nie posiada, stąd konieczność posiłkowania się przykładami i cytatami.

Artykuł z 40 numeru Gazety Konopnej SPLIFF 

@udioMara

Oceń ten artykuł
(1 głos)