A+ A A-

REMEDIUM I TERAPIA

Jak zareagował Pan na informację o chorobie? W relacjach świadków zesztywniałem, zbladłem, straciłem oddech i oczy mi wyszły na wierzch. Pojawiło się bowiem pytanie, czy można było temu zapobiec? Gdyby zostało rozpoznane – to czemu nie. Ale gdy padaczkowy napad utraty świadomości jest identyfikowany jako maksymalne nawalenie, to taka możliwość nie istnieje.
 
Nawet potencjalnie, choć może teoretycznie. Tumor przyszedł na świat i nikt go należycie nie przywitał. Wkurwienie mnie ogarnęło takie, że mógłbym eksplodować razem z całym otaczającym mnie światem. Potem powoli następowało opamiętanie. I refleksja, że może warto poddać się retrospekcji dla poznania powodów choroby i odpowiedzi na pytanie o jej celowość w doświadczeniu bytowym, egzystencjalnym i przykładowym, idealizującym niejako chorobę jako znak wybrania. Powszechnie dziś stosowane badania HIV, choć poprzedzone wykluczeniem ze społeczeństwa nawet informacji na ich temat, spowodowały zmianę spojrzenia na tę chorobę. Bo jeśli jest ona znakiem od Boga, to znak, że są Jego Wybrańcami. Gawiedzi trudno dopuścić do myśli taką świadomość. Bo czemu nie my, społeczeństwo, tylko sami jacyś odmieńcy? Zapomnieli, że niezbadane są wyroki Losu. Może do tego zapomnienia przyczyniają się rozliczne praktyki nowej epoki? Trudno dociec. Może to pewien rodzaj ortodoksji, z jaką ma się okazję przebywać dłużej niż przez chwilę? Potencjalnie wszystko jest możliwe. Tak, jak to, że prawdziwie żyjemy tylko w naszych myślach i snach, a poza tym to didaskalia, akcydentalia i przypadłości. Ostatecznie chorobę też uznano za przypadłość, do tego wchodzącą w obszar istoty, w pole istnienia, więc właściwie nie ma przeciw czemu protestować, skoro ostateczny koniec wpisany jest w program każdego bytu. I wszystko się kiedyś nieuchronnie kończy.
Istnieją jednakowoż bajki, mity i legendy, ubogacające modernistyczny światopogląd. Jego elementami są impresjonizm, sentymentalny romantyzm i pozytywizm. Tworząc kanon literackich przykładów trudno uniknąć opisów nieprawdziwych i fikcyjnych. To zwykle towarzyszy tak zwanym trudnym tematom. Jak możemy śpiewać Pieśni Chwały w Krainie Zniewolenia? Jak śpiewać o Miłości w Krainie Cierpienia? Odpowiedź jest prosta: pięknie i dobrze. Na tym założeniu bazuje terapia, oczywiście traktując je jak pretekst i hipotezę. Jedną z najprostszych hipotez jest ta, że jej wyrazy to sympatia i empatia. I życzenie, byśmy byli mili dla siebie nawzajem, wówczas będziemy się miłowali. Nie do końca to się jednak udaje. Nie figuruje taka deklaracja w żadnym programie. I nawet gdyby zapytać o najważniejsze biblijne zalecenie, mało kto wspomni drugiego, jako siebie samego. A warto znać przygody innych, nawet i te, spotkane w związku z chorobą. Na przykład pobyt w szpitalu. W terapii grupowej opowieści o nim przybierają oczyszczającą formę i nabierają charakteru poza-traumatycznego. Stają się opisem czegoś, co przydarza się większości.
W podobieństwie bądź per analogiam. Łatwo wówczas się pozbyć przeświadczenia, towarzyszącego poprzednio naszemu myśleniu. Wówczas choroba przestaje być Wyrokiem Boga, stając się zwykłym, ludzkim doświadczeniem. Nie ma więc powodów, by uważać się za wybrańca Losu. Jeśli już, to raczej którego z Jego czterech Posłańców. W tradycyjnym taroku jest to Głupiec albo Bakałarz, dopiero później przemienia się w Maga. Tak czy inaczej doskonała rola do pokazania i do odegrania, choćby w formie dramy jako terapeutycznej inscenizacji. Trudniej bowiem wyobrazić sobie scenariusz, w którym zamiast sił Natury występują Jeźdźcy Apokalipsy. Nawet nie wiadomo, który miałby być naszym głównym bohaterem. Nawet nie wiem, jakie mają imiona.

Jak wszyscy dobrze pamiętamy i wiemy, istnieją cztery Wyższe Siły i Moce, zawiadujące tym światem i kosmosem. Różnie je nazywają, niemniej generalnie chodzi o to samo: Duch Czasu [Zeitgeist], Geniusz Miejsca [genus loci], Osadzenie w Bycie [Sitz in Leben], Wyższa Wizja [vis major].

Vis major reprezentuje Sprawiedliwość i Prawo. I choć łatwo wyobrazić sobie siebie w takiej roli, zawsze będzie im bliżej do komedii niż do dramatu. Ostatecznie śmiech ma zawsze właściwości oczyszczające i uzdrawiające. Oczywiście są też przypadki, których to nie dotyczy.
Na przykład neofici nowo odkrytej innej Wyższej Siły. Samo tłumaczenie tego terminu budzi kontrowersje. O ile bowiem Wizja jest Siłą, to istnieją i siły pozbawione wizji. Niektóre utopie polityczne, społeczne, ekonomiczne, budowane w świecie idei z elementów wiary w istnienie mitycznych i bajkowych składników uniwersalnej wiary i wiedzy. Bo faktycznie, cóż wiemy na temat Osadzenia w Bycie? Sytuacja staje się dramatyczna już przy próbie tłumaczenia znaczenia owego pojęcia i nie zapominajmy, że też Imienia jednej z czterech Sił Wyższych i Mocy, zawiadujących Światem i Kosmosem. Znaczy bowiem dosłownie siedzenie w życiu. Jest to najprostsze mi znane przesłanie egzystencjalizmu i fenomenologii. Do tej roli potrzeba innego charakteru, niż ten, który jest aspektem i przypadłością Vis Major. Ostatecznie powiadają, że nie każdy się do wszystkiego nadaje. – Pana to damy na uśpienie – powiedział kiedyś pewien Szef swojemu pracownikowi a ten to zaakceptował, tak bardzo kochał Szefa i był mu wierny i poddany. Taka wiara pozwala oczyścić i zdystansować wszelkie potoczne i powszechne wyobrażenia na wybrany temat.

Stąd kolejna terapeutyczna możliwość – uznanie potencjału, jakim dysponuje Vis Major. Ostatecznie wyrazem takiego wyznania jest popularny hymn, mamrotany na wielu spotkaniach, na którego bazie powstała Pieśń fundamentalna dla programu @udioMara i pokrewnych projektów.
 
Przywołania Pierwe

O, daj mi odwagę
by zmienić to co zmienić mogę
i daj mi siłę
by znosić to co znosić muszę
i daj mi jeszcze
mądrości odrobinę
aby odróżnić
co pierwsze jest co drugie

tak wiele możesz
jednym skinieniem
i jednym słowem
odmieniasz w niebo ziemię
więc daj mi jeszcze
uważności choć tyle
aby rozpoznać
naprawdę moje





Istotne w tym wszystkim jest odszukanie i odnalezienie sojuszników naszych myśli. Trudno bowiem w tym wszystkim być samemu i chodzi o ułatwienie w pracy, nawet tej samotnej i samotniczej, ograniczonej w czasie i obwarowanej licznymi barierami. Jedną z takich barier jest mur języka. Powiadają bowiem, że Duch Czasu [Zeitgeist] i Duch Miejsca [Genus Loci] to jedna i ta sama osoba. Karaibska mitologia głosi natomiast, że bywają parą: siostrą i bratem, żoną i mężem, matką i synem, jak również występują też w innych koligacjach rodzinnych. Łatwiej to sobie wyobrazić, niż pokrewieństwo dwóch pierwszych. W tamtym przypadku grozi bowiem ksenofobią. To już nie dramat. To tragedia. Gdy postać bohatera uosabia głupotę bądź inne, nieludzkie cechy, w pewnym momencie przestaje to być śmieszne. Przemoc i okrucieństwo nie stanowią już tematu komedii, wystawianych w teatrze, jak to bywało dawniej. Teraz może tylko operetka anegdotycznie uwzględnia dawny, środowiskowy ostracyzm.
Jeszcze inną możliwość ukazuje kino i telewizja. Łatwo je widzieć i postrzegać jako reprezentantów Ducha Miejsca i Ducha Czasu. W potocznym mniemaniu są przedstawicielami idei, poglądów i koncepcji, dominujących w powszechnym światopoglądzie. Kształtują obraz tak inny od rzeczywistości, a przy tym różnoraki i różnorodny, że nieprzewidywalny w swych konsekwencjach oraz w skutkach, jakie może wywołać i sprawić, że intencje, zamiast współdziałać, staną się przeciwbieżne. Wiedząc jednak, że poznanie jest kwestią czynienia i że przebiega dwutorowo, nie jesteśmy skazani na czynienie pary z tego, co rozpoznajemy i odróżniamy jako istniejące osobno.
Miejsce bez czasu i czas bez miejsca to dosyć popularne aspekty magicznej wyobraźni. Określenie wzięte z Karaibów na oznaczenie pewnego typu wyobraźni i literatury, dziś stosowane jest bez odniesień do obrazów przez nią opisanych, ani do historii, mających być przykładem magicznych praktyk i zabobonów. Skądeś to bowiem wiadomo, że są liczniejsze i jest ich więcej, niż to wszystko, co dotychczas opowiedziano na ich temat. Jest ich więcej, niż muszli na plaży i piasku i gwiazd na niebie. Nikogo więc już nie dziwi, że wciąż pojawiają się nowe. Skoro każdego dnia znika z powierzchni ziemi jeden język, to przecież jego miejsce wkrótce jakiś inny zapewni. Może elektroniczny? Bo skoro elektryfikacja to największe osiągnięcie tego świata, to może warto przywrócić czasem terapię elektro-szoku. Konkretnie chodzi nie tyle o dotknięcie prądem, co o spotkanie z brzmieniem. Electric Ladyland Studio miało być placówką, za jaką zapewne tęsknił Andriej Tarkowski, marząc i myśląc o muzyce do swoich filmów.

Zupełnie przeciwnie niż Grotowski, który wykluczył muzykę z teatru, czyniąc z tego jego reformę. Niby nic takiego, a jakież okazało się istotne. Nie mając bowiem kontaktu z muzyką, zaczynamy nie tylko inaczej słyszeć dźwięki, ale też, co ciekawe, zmienia się nasze spojrzenie na samo źródło i zaczynamy inaczej widzieć. Głos wpływa bezpośrednio na wzrok. Reakcją na wrzask jest mrużenie oczu, nawet wtedy, gdy sam wrzeszczę. O wiele trudniejszy jest wrzask z wytrzeszczem. Lecz wszystko można wyćwiczyć, nawet krzyk bezdźwięczny. Służy temu właściwy trening i odpowiednie zajęcia, dieta i higiena oraz różnego rodzaju praktyki ozdrawiające. Poszczególne czynności wymagają jednak precyzji i skupienia. A czasem i wysiłku nawet i predyspozycji. Nie każdemu jest bowiem dane to, co innym. Trzeba mieć jakiś talent, zmysł metafizyczny i zdolność odróżniania rzeczy abstrakcyjnych od analogicznych. Dopóki jazz jest wrzaskiem, wszystko jest proste i jasne. Gdy staje się sztuką i drogą poznania – wyłania się nowy jego aspekt. Już choćby to, że coś zostaje powiedziane na głos, choć na poziomie myśli stanowi oczywistość. I nie trzeba przy okazji szukać argumentów na istnienie telepatii i psychokinezy, by dowodzić nieziemskich możliwości i potencjalnych mocy ludzkiego umysłu. Dość język i mowa. Zainteresowania językowe mogą poszerzyć obszar mowy, prowadząc też do ograniczeń. Przyzwyczajenia zmieniają znaczenia. Nie wiadomo już co natchnieniem jest, a co inspiracją i w której kolejce są bardziej. W tym sensie niektóre słowa umarły. Ale nie po to, by o nich mówić i wspominać, ale po to, by ich używać w ich nowych znaczeniach. Dzielą one pokolenia i miejsca i czasy. Stąd fabuła scenariusza bazuje na tym, co odnajdziemy pośród zgromadzenia owej trój-jedni. Jej symbolem są dramatis personć. Dajmy na to, że trzy na początek, a poza nimi reżyser i autor, który proces cały dochodzenia do osoby i postaci doskonale i precyzyjnie programuje. Taką właśnie rolę obiera sobie Vis Major.

Nie trzeba nadmiaru zdolności, wystarczy skłonność do algebry, by zauważyć, jak nasz troisty bohater próbuje pogodzić w sobie cechy charakteru granych przez siebie REMEDIUM I TERAPIApostaci. W pewnej chwili potrzebuje drugiego, bo niepodobna być w tym samemu, wystawiając się do widoku. Bo lepszy szok niż obciach. Wyobrażasz sobie rzucić obciachową klątwę? Jak podziała, to tylko na rzucającego. I co w tym może być śmiesznego? Ale to z kolei daje szanse komedii. Nawet tej z teatru. Choć większym potencjałem cieszyć się będzie ta kinowa. To pozwala nam spojrzeć w annała sztuki filmowej. Skoro artyści teatru porzucali scenę dla filmu i widownię dla studia, możemy porównać zastosowanie metod pracy aktora nad rolą. I nie trzeba bujnej wyobraźni, żeby porównać, jak bardzo się one różnią. Od kiedy wiadomo, że poznanie toczy się dwutorowo, nie jest to już taki szokujący problem. Dla nas film o tyle ma znaczenie, że wywodzi się z tradycji jarmarczno-teatralnej. Wszak pierwsze projekcje odbywały się zwykle i zawsze w tak zwanym kino-teatrze. Tam prezentowano cuda techniki i dziwa natury, kurioza wszelakie i sztuki i sztuczki, złudzenia iluzje i halucynacje a poza tym też inne atrakcje. Znaczenie nowsze jest takie, że film traktujemy jako informację i dokument. Stąd dbałość o znaczenie szczegółów ma tu funkcję szczególną. W naszym scenariuszu taka właśnie przypada Voodoo Chile. I mamy tę możliwość, że widzimy to na filmie. Innym kanałem informacji są artefakty. Tu tzw. singl [7”/siódemka], wydany przy okazji owego, sfilmowanego, koncertu. W pierwszej scenie rozlega się muzyka i z migotliwych świateł wyłania się obraz. Ten obraz to projekcja owego koncertu. Najpierw jakieś kolorowe plamy, potem pełna ekspozycja, potem oddalenie i obraz na ekranie, a jeszcze potem znowu kolorowa plama w otoczeniu, na zmianę, kolorów tych samych i nie tych samych. Z kształtu przypomina to trochę fraktale. Obraz już nie jest w kino-teatrze, lecz na monitorze telefonu. Co kiedyś było domeną fikcji, stało się miejscem doświadczeń. Wracamy zatem do tradycji jarmarcznej, zostawiając teatr, patrząc na market jak na Epidauros. Bo przecież nie jak na Liceum czy Akademię, ani tym bardziej na Instytut czy Studio lub Pracownię i Warsztat. Potrzebujemy wsparcia dla muzyki i obrazu w słowie. Naprzeciw tym intencjom wychodzi we fragmentach Regelekcja #14. Na tej samej płycie z filmami, która rozpoczęła naszą projekcję, mamy jeszcze Led Zeppelin, The Doors, Pink Floyd, Janis Joplin i Grateful Dead. Ścieżką dźwiękową są nagrania rege, The Beatles Obladi – Oblada, [3:03], The Rolling Stones Cherry Oh Baby Donaldsona [3:5o] i Led Zeppelin z albumu Houses of the Holy [4:2o]. Drugi taki zmasowany atak na rege nastąpi potem, dopiero w epoce punkrocka, za sprawą Boba Marleya, The Clash i oryginalnych karaibskich składów. To już nie imitacja, lecz prawdziwe i autentyczne rege z Wyspy. I choć przedtem znane były ska i rocksteady, to naprawdę nikt nie wiedział wtedy, co to rege, poza samym Marleyem. Dziesięć minut ilustracji dźwiękowej ubogacamy nagraniem Rastaman Vibration [5:38] z płyty Babylon By Bus, prezentując przy okazji, jak się posługiwać winylową płytą oraz towarzyszącym jej peryferyjnym systemom transmisji.
Nadmierne dygresje w stronę historii zapisu dźwięku są jednak zbyteczne, co ilustrujemy przykładem nagrań z telefonu, jak choćby sygnał Stir It Up czy inny, pokazując przy okazji kolekcję rege singli. To jednak tylko na filmie, wśród materiałów dydaktycznych. Dla potrzeb akcji bezpośredniej rekwizyty są zbyteczne, poza niezbędnymi. Na początek trzeba mieć dźwięk i obraz. Potem słowa. Mogą wystąpić w roli tekstu. Nie znamy jednak potocznego poziomu percepcji i wrażliwości na tekst, warto więc wesprzeć się głosem. Osoby dialogu mówić będą i mogą różnymi głosami. Prosimy o zacytowanie wybranego fragmentu i zaśpiewanie piosenki. Stąd Psalm 61 na koniec pierwszej części audycji, której partyturę próbuje uwzględnić projekt, bazujący na koncepcji kinoterapii jako odprysku pomysłu sztuka jako terapia.
 
Sztuka jako terapia pochodzi z teatru. Jednak sam teatr terapią nie jest. Pełni bowiem odmienne od niej funkcje i role. Pełni też i taką, że pozwala jej poznawać stosowane metody, prowadzić nad nimi badania i eksperymenty oraz stosować je do własnych potrzeb. Teatr Grotowskiego po raz pierwszy został zaprezentowany w Polskiej Telewizji jako Taneczna Grupa, eksperymentalna i nowoczesna, podczas gdy na świecie był już znany jako twórca i autor spektakli. Marley, gdy zjawił się w Anglii, był już znany na Jamajce, lecz nie jako tancerz, choć i taką mu rolę proponowano też. Żeby poszukał sobie miejsca w rewii, jak Józefina Baker. Albo jako grouppie dołączył do chóru sufrażystek. Nie spodobały mu się te propozycje. A nie mając innych – sam się sobą zajął. Tak samo terapeuci w teatrze – nikt z nich nie marzy o roli aktora, cokolwiek na ten temat głosi Georgiades. Zostawieni sami sobie wymyślili terapię przez sztukę – i aż do czasu narodzin kinoterapii nie było innego, dobrego określenia, zawierającego w sobie symboliczną umowność znaczenia. Wyobrażam też sobie moment narodzin filmoterapii, o której mniemam, że nie poczęła się w ogóle i na świat przychodzi jako terapeutyczna propozycja. Mimo bowiem rozlicznych pracowni i warsztatów, propagujących sztuki plastyczne i rękodzieło, niewiele z tego wynika. Gdy film informuje o tym, to zmienia się nasz punkt widzenia. Pokazuje możliwość uzyskiwania i odzyskiwania sprawności. Początki filmoterapii sytuuję w czasach, gdy Grot zakazał na swoich spotkaniach prezentacji materiałów nie związanych z tematem wykładu. Raz się zdarzyło, że przyniósł ktoś film, odlegle związany z problematyką i presja audytorium stała się tak silna, że organizator szukał sposobu, by prezentacji jednak dokonać. Puścił więc video na rewindzie. Grot jakby to przewidział i przypomniał podczas wykładu starą, suficką anegdotę, przypisywaną Nusredinowi. Żeby iść nie idąc, być w ubraniu i nago, dać podarek, co nie będzie podarkiem. Wieki, lata i epoki potem dochodzi widzenie, które nie jest oglądaniem.
Jeśli można widzieć i nie oglądać, to można też słuchać i nie słyszeć. Gdy odwrócimy perspektywę, sytuacja jest podobna. To znaczy, że w poznaniu nastąpiła zapaść i toczy je jakiś defekt, wirus czy zaraza. Bo w rzeczywistości nie wiadomo, czy synergia to zjawisko pożyteczne, niemniej ponad trzydzieści procent każdej populacji to synergetycy.
Widzą nie słysząc rzeczy takie, o jakich trudno pomyśleć. Że obcy na balkonie rozpalili ognisko i zrobili grilla. Ale gdzie, w Krakowie czy nad morzem. Bo jeśli nad morzem – to wszystko wyjaśnia. Tam wielu obcych. Ale w Krakowie? Byłoby to dziwne, nawet na Kazimierzu, jak i na Wawelu. Pośród całej tej paplaniny powtarza się echo zabobonu, że obcy przyszli i zniszczyli cywilizację. Ale takie to były czasy w dawnych czasach.
W nowej epoce jest już trochę inaczej. I symbolicznie traktując pojęcie filmoterapii, spróbujmy widzieć założenia projektu jako oparte na dowiedzionym istnieniu synergii. O wiele trudniej pójdzie nam z empatią, dla której określenie metoda wydaje się nieadekwatne. W sukurs przychodzi choreo-terapia, również stosowana od lat. Na biegunie przeciwnym niż sztuki plastyczne. Ostatecznie to nic więcej niż gimnastyka. Lub niewiele więcej. Ruch po prostu. Reakcją na to ze strony sztuk plastycznych jest Performens. Też atrakcyjny temat, lecz pozbawiony muzyki. Więc nie tak wkręca jak motywy nam bliższe, pulsacje i brzmienia i takie tam. Jest ich tyle, że stosujemy je jako pojęcia umowne, nie tyle znaczące, co przybliżające znaczenia. Dochodzimy w ten sposób do osoby nauczyciela. Było ich kilku, a wśród Nich Nauczyciel Performera. I byłoby to zaiste pociągające, gdyby na horyzont nie zawitał wehikuł Teatru Źródeł. Taką fabułę z konieczności musi zamykać moja rozmowa z Samuelem Claytonem oraz muzyka Mystic Revelation Of Rastafari. Choćby z Inwardu. Samo słowo Inward brzmi jak nazwa bajkowej krainy, w rzeczywistości jednak ma wiele znaczeń, pozornie przeciwnych, jak z zewnątrz i do wnętrza. Duchowy, myślowy, tajny, skryty – taki jest Inward w tej tradycji.

Co jakiś czas otrzymuję informacje, że ostatnio taki byłem nawalony, że nie dało się ze mną rozmawiać. Mam raka mózgu od paru już lat, inaczej przez to reaguję na świat. Były to typowe padaczkowe ataki. Nie rozpoznane jednak jako takie. Więc początkowo mnie to irytowało, że przyszedł na świat i ludzie go nie rozpoznali. Szczególnie, gdy ktoś mówił, że ma uraz i traumatyczne doświadczenie, odciskające się piętnem na percepcji. Już nigdy nie zobaczy Ojca jako Brodatego Dziada, bo nie każdy Dziad jest czy będzie Ojcem. Tak to wygląda w opcji Freuda, więc nie do końca jest prawdziwe. Zaspokaja jednak potrzebę posiadania obrazu stereotypu, przydatnego w tworzeniu pojęć i wizji. Pojęcia, przeciwnie niż idee, odnoszą się zwykle do konkretu. Komunikacja korzysta z nich jak z medium. Z punktu widzenia tradycji dokumentalnego filmu najlepiej kamerować epileptyków i z offu czytać teksty o alkoholicznym zagrożeniu narodu. Wykorzystując ten pomysł, można podać dowolne inne korzenie zagrożenia, wykorzystując źródło natchnienia jako element fabuły. Psychodelia nie jest ilustrowana aż tak drastycznymi przykładami. Tylko taniec i muzyka i migawkowe przerywniki. Szczególiki jakieś. Epizody, urastające do rangi symboli. Takie jest ogólne założenie do Partytury. Ona stanowi właściwy algorytm przy tworzeniu scenariusza. W jego pierwszej scenie widzimy zbliżenie okładki, która tutaj pełni rolę cover-story.
Są dwie do pokazania: Voodoo Child i Babylon By Bus. Ich pokazanie wymaga inscenizacji, jak się kiedyś obchodzono z winylami, tymi małymi i tymi wielkimi albumami. Pewnie tak samo jak dzisiaj: budziły zainteresowanie. To niejako pierwe założenie i robocza hipoteza. I teraz sytuujemy całe to zdarzenie wokół wykładu Muzyczne Fascynacje Hipisów. Jako principium funkcjonuje przeświadczenie, że hipisi fascynują się muzyką Hendrixa. Gdy kto inny się nią zafascynuje, wówczas oddają mu cześć i szacunek. Jak to kiedyś rzekła jedna z fanek – Bo my jesteśmy takie pokolenie, co jak raz pokocha to na zawsze.
I pozostaje tej miłości wierne, niezależnie od tego, co się dzieje. Chodziło wszak o rege, nie o psychodelię i do tego z Polski, niemniej analogię dosyć łatwo rozpoznać.
W identyfikacji niezwykle pomocny może być Psalm 61 . Nagranie ilustrujemy obrazami ze świata rege i ze świata psychodelii. Co ciekawe, w nowej epoce wystarczą nam już te pierwsze, gdy w ścieżce dźwiękowej pojawi się Hendrix. Licznie zgromadzona rozliczna publiczność niezliczonych koncertów tworzy mozaikę migawek o typowo terapeutycznym charakterze, pozwala bowiem rozpoznać jak najwięcej znanych elementów w obrazie całości. Wybrane wątki to nasi bohaterowie, dramatis personć, osoby, osobistości, osobowości i jaźnie, niezależne od woli. Bo nawet jeśli i poniekąd żyjemy w świecie zombies, to przecież są i tacy, co żyją w świecie wilkołaków, czarownic i zabobonów wszelkiego rodzaju. Film ten na początek też dysponuje kręgiem wtajemniczonych.

Oprócz wykonawców [z Hendrixem nawiązano kontakt przy stoliku spirytystów a potem przy pomocy innych mediów, takich jak TV i CD z dokumentalnym zapisem dźwięków, obrazów i filmów właśnie – co stanowi istotną wspólnotę naszego filmu z tematem filmoterapia] i autorów, udział biorą realizatorzy, czyli ekipa. Oraz media towarzyszące, tworzące obieg informacji. Do takich zaliczam artefakty fotografowane telefonkiem i takie tam im podobne ikonki. A w świecie muzyki istnieją filmiki. I wciąż powstają nowe. Jednym z wątków w partyturze jest temat rege-opera, aczkolwiek trudno wspominać o nim w filmie, gdy operą jest zaledwie libretto i projekt przedsięwzięcia. Aczkolwiek gdyby się pojawił motyw trudny do pominięcia, należy o nim myśleć i wspominać jak o innych trudnościach i potknięciach.
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Więcej w tej kategorii: « LEKSYKALIA TERAZ MIŁOŚć »