A+ A A-

Walka z wiatrakami - Sensorry, 38:06

Impulsem do skrobnięcia tej recki właśnie teraz był telefon od muzyka z zespołu Sensorry. Michał Sosna, chłopak z energią Siłaczki stara się głową przebić mur z koślawym napisem „Polska Branża Muzyczna” – czytaj: chce grać koncerty! Z wielką przykrością odrzekłem, iż żyjemy na pustyni koncertowej, gdzie w nielicznych oazach alternatywy terminy klepie się z dużym wyprzedzeniem.
 
Mimo przeciwieństw losu można jednak ambitnie tworzyć i co więcej wychodzić z tym do inteligentnych ludzi. Na dowód tego „obsmaruję” debiutancki album Sensorrów bardziej niż trochę.

Płyta o tytule znamiennym „38:06”, która miała swoją nieprawdziwą premierę 25 maja, tak naprawdę znana mi była grubo wcześniej, ale dla innych jednak nieco później. Zawiłe to, aczkolwiek realne. Mimo tego, że minęło sporo czasu od wejścia zasad kapitalizmu w naszym cudnym kraju, to mniej dla jednych, a bardziej dla innych, ciekawe rzeczy nadal się w Polsce dzieją. Na wstępie pojawiły się trudności z bezpośrednim kupnem albumu w sieci sklepów EMPiK. Nie dość, że płyta z wytwórni Tymona Tymańskiego figurowała pod błędnym tytułem „Hałda węgla wysypana na sopockie molo” (co jest tytułem notki prasowej o zespole!), to jeszcze nie było jej na stanie magazynowym. Sprzedaż płyt to trudna sprawa… chociaż kupno, jak pokazuje nam przytoczona anegdota, też nie jest proste. Będąc jednakże szczęśliwcem, który dostaje produkty fonograficzne bezpośrednio od wykonawców, staram się oddźwięczać jak tylko mogę. Zatem więc do meritum – wróć!

Kwintet działa, tworzy, funkcjonuje od 2003 r. Korzeniami sięgają Śląska, ale najbliżej im do „sceny trójmiejskiej”. W swojej koncertowej karierze wspierali trasy takich zespołów, jak Pogodno czy Tymon & Transistors. Tworzą na poziomie muzykę z wieloma poziomami – warstwa piosenek, warstwa improwizacji, które zanurzają się w pokładach atomowej energii.

Ostra gitarowa rąbanka funkcjonuje obok rozpływającego się w uszach ambientu. Bit łamie wszystkie konwenanse muzyczne. Nie będę się rozpisywać o poszczególnych utworach. Nie da się ich opisać. Im więcej słucham, tym bardziej zapiera mi dech. Na uwagę zasługują zarówno teksty, jak i sposób ich wykonania. Czapki z głów i niech czoła chylą „gwiazdy” z sopockiego (nomen omen) czy opolskiego padołu!

Album jest krótki (mimo tego, że długo tworzon był), wcale nie prosty w odbiorze na pierwszy raz (ale za to ciągle doń się wraca). Aby nie wyłamywać się z konwencji, na koniec dobitnie dodam: najgoręcej polecam entuzjastom chorych brzmień rodem z Jane’s Addiction czy Primusa. Jazda obowiązkowa – biodra w ruch!!!
Oceń ten artykuł
(0 głosów)