A+ A A-

Dub Out Of Poland Part 3

Mówiąc o początkach dubu w Polsce wiele zdarzeń i faktów traktujemy umownie, co widać nie tylko w wypowiedziach twórców tego gatunku i reprezentantów stylu, ale i w przykładach, dobranych dla zilustrowania jakiegoś poglądu czy przeświadczenia. Tak jest z płytami i nagraniami. Album Trzykroć Biada wydany został po płycie Fala, choć nagrany był wcześniej i są to pierwsze publikacje wprowadzające słowo dub w szerszy obieg.
 
Nagrania w tym stylu pojawiają się też w repertuarze zespołów Kryzys i Deadlock oraz na kasetowych, podziemnych wydawnictwach studia Złota Skała [Gold Rock].

W czasach, gdy obowiązywała konspiracja było trudno afiszować się przynależnością do awangardy i kultury tak obcej, jaką był dub w tamtej epoce. I dopiero powstanie lokalnych sound-systemów pozwala nam mówić o zaistnieniu dubu w Polsce. Jest rok 1989. Rok później wychodzi książka Reggć – Rastafari, gdzie jeden z rozdziałów zatytułowany jest Dee-jay’e, toasterzy i dub. Moment ten znamienicie uchwycił zespół Vavamuffin na płycie Inadibusu w utworze Poland Story:

Sound systemów w kraju nad Wisłą pierwsza fala
Joint Venture basami dubami na parkiet powala
Końcówka lat osiemdziesiątych Maken i Dziurex Mario
Dowodzą w Zgorzelcu atomowych dubów armią
W tym samym czasie w grodzie cukrowego buraka
Love-Sen-C Music wiadomy wydaje zapach
King Stress, Natty B., Silva Dread i dj O.K.
Rozsiewają reggć tak jak farbę spray

I to jest właściwy początek dubu w Polsce. Dwadzieścia lat później świętuje swe dziesięciolecie Dub Out Of Poland jako trzeci album prezentujący tylko taką muzykę, a Izrćl w Londynie, w Ariwa Studio u Mad Profesora, miksuje album Dża Ludzie w wersji dubowej.

Znamienne dla historii sound-systemu w Polsce jest to, że z daleka omija centrum i stolicę, działając na prowincji i na pograniczach. Rzec by można, że nieobecności w mediach zawdzięcza sound-system swą niezależność. Wykluczając legendy, mity i bajduły otrzymujemy w miarę spójny obraz opowieści, zgodnej z logiką fabuły, choć zamglonej gdzieniegdzie przez rozliczne, pełne niedopowiedzeń, dygresje. Robocze hipotezy pełnią role principiów i co ciekawe, zachowują ten charakter nawet wobec znaku myślowej negacji czy innego para-doksa.

To jeden z powodów, dla którego epistemologia  ma takie trudności z dotarciem do obiegu w ghettach internetu. Jej sojusznikiem, patronem i towarzyszem jest muzyka. Opisana fragmentarycznie bywa częścią większej teorii, w której splatają się i przenikają wątki rzeczywiste i fikcyjne, archaiczne, fantastyczne i inne. Splątana sieć ludzkich doznań i doświadczeń tworzy mapę fonosfery, po której można wędrować niezależnie od pamięci  i chronologii. Te wszystkie rozproszone osnowy stanowią podstawę kolejnej budowli, której potencjalne punktu oparcia mogą być fundamentem dla nowych dogmatów. Dub jest znamienitym przykładem takiej właśnie drogi poznawczej, opisanej w sposób tajemniczy, jeśli nie ezoteryczny. Jest poniekąd swego rodzaju szyfrem, występującym w dwóch postaciach. Jako muzyka taneczna, choć nie ma takiego tańca zwanego dub i jako medytacja. Dla medytujących w ruchu to zapewne nie nowość. Tylko czekać, jak zawita do fitness-klubów. Zaiste możliwości ma dub paradoksalne. Bo gdy jednych usypia, to innych pobudza i ożywia. Terapeutyczne właściwości dubu to wciąż niezbadana domena, pełna teoretycznych odniesień. Dość na tym, że w praktyce bardzo rzadko wykorzystywane przez media, co w istocie stanowi o mistycznej mocy dubu.

W nowej epoce dub już nie gości tylko w muzyce rege, ale jest osobnym nurtem, podzielonym na style i gatunki. Istniejący między nimi związek, niewidzialny i niewidoczny, lecz nie do końca, obejmuje tak różne potrzeby poszukiwań, że aż trudno wśród nich odnaleźć jakikolwiek porządek. Żadna miara ustaleń nie wpływa na gust i upodobanie. Dub to fantastyczna muzyka, przy jakiej można fantazjować na różne tematy, niezależnie od pojemności wyobraźni. Po prostu dośpiewać sobie możesz własną melodię, nawet bezgłośnie. Dźwięk jednej klaszczącej dłoni wyłoni się z pulsacji i przesłoni inne obrazki, równie silnie związane z muzyczną tradycją jak każdy stereotyp. Po dwudziestu latach obecności na klubowej scenie jak i w otwartych przestrzeniach jawi się dub jako totalny ander-grand, choć trudno wyobrazić sobie podziemie kosmosu.

Nie ma po nim też śladu w literaturze, choć drugie, czy nawet trzecie pokolenie poetów wstępuje na scenę z kolejnym, nowym przekazem. Jest kwestią najbliższego czasu pojawienie się dubowej poezji, skoro slam świętować już może swe półwiecze i nie stanowi egzotyki takiej, jak hip-hop, rap czy nawet reggć. Gdy ragga i muffin wkraczają do dyskotek, dub pozostaje na przeciwnym biegunie długiego łańcucha tej samej tradycji, stanowiąc jego osobne i odległe ogniwo. Stąd już krok tylko do kolejnych fuzji tego, co lokalne z tym, co uniwersalne. Folklor różnych enklaw i nisz plus możliwości nowych technologii i potencja archaicznych technik to coś więcej niż tylko synkretyzm, rządzący awangardą w minionym wieku i w poprzednich epokach.

Dub jako muzyka przyszłości sprawdza się jako wehikuł i pontifex, obejmuje bowiem praktykę i poznanie jako czynienie, nie zakłócające przy tym istniejących teorii. Wbrew pozorom nie jest ideą i utopią, mimo znamion idealizmu. Prezentacja tego, co realne, pozostawać musi w ukryciu, by w otoczeniu podobnych jej tajemnic poszukiwać tego, co pewne i niewyraźne, a co wywiera anonimowy wpływ na nasze synapsy i na synaptyczne połączenia.

W starej szkole nazywana też gnoseologią.
Dygresyjnie można tu dodać socjologiczne spostrzeżenie, odnotowane przez Bennetta w jego wspominkach [por. J.G. Bennett, Gurdjeff. A Very Great Enigma, Maine 1984].

Oceń ten artykuł
(0 głosów)