A+ A A-

Jak (s)kończy się prohibicja

Jak wiemy, za naszego życia doszło do formalnej pełnej legalizacji w stanach Colorado i Washington (nie stołeczny – ten na Zachodzie). Wspominaliśmy już w poprzednim numerze o przykładowych scenariuszach faktycznej realizacji lub braku realizacji tego prawa wobec konfliktu z federalnym. Mi osobiście przychodzi do głowy jeszcze jedna wizja(-e).

Pierwsza – pod tymi czy innymi pretekstami formalnymi powstanie sklepów zostaje storpedowane. Chwilowo. Dochodzi do kolejnych zwycięskich referendów w innych częściach kraju (wspomnijmy tu, że według sondaży Gallupa i Rasmussena od dość niedawna i po raz pierwszy w historii ponad połowa wyborców popiera legalizację, a stare przepisy chciałaby utrzymać tylko jedna trzecia). W bardziej sprzyjającym klimacie, za rok-dwa-trzy słowo wypełza z zamrażarki i staje się ciałem. Druga to kopia historii z marihuaną leczniczą. Punkty sprzedaży są niewielkie i mają skromne obroty, podlegają inwigilacji, gdyby zaś skala interesu przekroczyła wytrzymałość nerwową władz USA, do akcji wkroczyliby zawsze gotowi agenci specjalni DEA. Zakres tolerancji wyznaczyłaby praktyka, ale mimo ofiar – to droga raczej tylko w jedną stronę.

By mieć lepsze wyobrażenie, przyjrzyjmy się tymczasem jeszcze kilku twardym faktom. Wyniki głosowań to 55:45%. Odwrotnie było w Oregonie. 49:51% było w sprawie marihuany do leczenia w Arkansas – to i tak wielki sukces jak na konserwatywne Południe.
Udało się za to przepchnąć tę kwestię już po raz osiemnasty, tym razem w Massachusetts. W Kalifornii koniec ‚3 strikes and you’re out’, czyli 3 przestępstwa (nieważne, jakie) = 25 lat „paki”, co spotykało czasem również pechowych „posiadaczy” i uprawiających.
    
Legalizacja nie dotyczy 20-latków i młodszych. Łagodniejsze regulacje ma Colorado. W Oregonie, gdzie doszło do porażki, projekt zezwalał na posiadanie i uprawę na użytek prywatny dowolnych ilości.

Licencje na produkcję i sprzedaż wydają stanowa rada kontroli alkoholu lub urząd skarbowy. Wiele to mówi o atmosferze i motywacjach reform. Fiskus ustala też normy dotyczące jakości, reklamy, bezpieczeństwa, ew. kary. W Washingtonie ustalono dopuszczalny poziom THC we krwi kierowców, 1 ng/1 ml, co jest unikalnym w skali świata zjawiskiem prawodawczym. W mojej ocenie ważnym i bardzo, bardzo pozytywnym! Prawie wszędzie jest teraz tak, że nawet na podstawie słabego i nieprecyzyjnego narkotestu, niezależnie od tego, jak wiele lub niewiele THC przyjęliśmy i czy stwarzamy na drodze jakiekolwiek zagrożenie, co gorsza, nawet za obecność samych metabolitów (na które testy reagują), wykrywalnych dziesiątki godzin po wytrzeźwieniu(!!), możemy zostać skazani za poważne przestępstwo drogowe, pozbawieni prawa jazdy, czasem skierowani na przymusową terapię. To wielka niesprawiedliwość, szczególnie dla pacjentów leczonych marihuaną i kannabinoidami.
Gubernator Colorado, członek Partii Demokratycznej i przeciwnik legalizacji oświadczył, że chce uszanować wolę wyborców. Administracja waszyngtońska (stołeczna) nabrała wody w usta i miga się od komentarzy; to znaczny postęp względem gorącego plebiscytu z 2010 r. z Kalifornii. Ten jeden z największych, najnowocześniejszych i najbogatszych stanów szedł w awangardzie reform, sondaże szły dobrze, by krótko przed terminem zmienić tendencje; ostatecznie niecałe 44% za, rozczarowanie i jedynie taktyczny sukces.
    
W 2012 r. sukces lub porażka okazały się kwestią sprawnej, dofinansowanej kampanii. Oraz uporu – od lat w końcu odbywały się już przegrane głosowania o czysto propagandowym wymiarze... w 2010 r. pierwszy raz były poważne szanse. Kropla drąży skałę.

Wielkiej sensacji, o dziwo dla mnie, Polaka, nie ma. Nasze główne media tradycyjnie nie podjęły tematu; na Zachodzie, jak mi się wydaje, rozsądni ludzie zdawali sobie sprawę, że pytanie nie brzmi „czy kiedykolwiek?”, a „już teraz, czy w najbliższej przyszłości?”.

Częsta postawa to pragmatyzm, próba zarządzania dobrodziejstwami i problemami związanymi z marihuaną w sposób podobny do innych używek. Być może jest to późny, niespodziewany i pozytywny rezultat prohibicji alkoholowej sprzed 90 lat (dla zorientowanych – względnie zresztą łagodnej). Od dawna już większość zwolenników legalizacji stanowią niepalący, nie-konsumenci. Co to ma wspólnego z nami? Dyskutujmy, piszmy maile, listy, rozmawiajmy – czemu u nas większość konsumentów jest legalizacji wręcz przeciwna? I „co robić” z tym absurdem, bardziej absurdalnym niż prawo? Moim zdaniem, bez tego nie wyjdziemy z marazmu, pesymizmu, które z kolei nie pozwalają nam nawet ograniczać represji.

Artykuł z 44 numeru Gazety Konopnej SPLIFF


(Lutek)

Oceń ten artykuł
(1 głos)