A+ A A-

Historia jednego przestępstwa

Mój list jest z życia wziętym przykładem, który śmiało mógłby zostać użyty jako argument w podniesionej ostatnio debacie nt. projektu nowej ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii proponowanego przez Ministerstwo. Niedługo w Sądzie Rejonowym we Wrocławiu odbędzie się posiedzenie w przedmiocie warunkowego umorzenia postępowania przeciwko mojej osobie.

Moim przestępstwem jest posiadanie suszu roślinnego (po ludzku: marihuany) o czarnorynkowej wartości równej 2,16 zł (przy cenie 30 zł za gram tegoż). W dniu 4 listopada we Wrocławiu wbrew przepisom ustawy posiadał środki odurzające w postaci 0,072 grama netto marihuany. Spędziłem noc w Policyjnej Izbie Zatrzymań. Nie ja pierwszy i nie ostatni. Nic niezwykłego. Ten pobyt to jednak dla mnie wielkie przeżycie. Mógłbym wskazać kilka przykładów zachowań wobec mojej osoby (zarówno ze strony służby więziennej, jak i policjantów), które wskazują na brak poszanowania dla mojej godności osobistej. Uznaję jednak, że drobne złośliwości, podnoszenie głosu na zatrzymanych, drwienie z nich i grożenie umieszczeniem w jednej celi z takimi, których długo popamiętasz są rutynowymi mechanizmami uzyskiwania przewagi nad zatrzymanym.
Zastanowił mnie prosty i bezrefleksyjny żywot pracowników policji i więziennictwa. Wszyscy trzej funkcjonariusze, których pytałem tej nocy, najpierw na komendzie, a potem w PIZ (strasznie mnie interesowało, co oni o tym sądzą), czy nie żal im czasu na użeranie się ze studentem, który miał w kieszeni woreczek zawierający zupełnie bezużyteczną ilość narkotyku, odpowiadali to samo. Mi za to płacą, to moja praca. Jak panu będą za coś płacić, to tez będzie pan to robił.
Tak, umieszczono mnie w Izbie Zatrzymań zgodnie z prawem. Jednak nie to jest istotą mojego pytania. Pytania jak najbardziej retorycznego, gdyż zapytuję o sens takiego działania. Czy mój nocleg w areszcie przysłużył się czemukolwiek, poza uskutecznieniem represji? Czyżby chodziło o powstrzymanie mnie przed ukryciem się przed organem ścigania? Czy naprawdę ktoś wierzył, ze będę ukrywać się z powodu siedmiu setnych grama marihuany?
Gdy w środku nocy, zmęczony już kilkugodzinnym spisywaniem protokołu i następnie spaniem na posadzce w celi Komendy Policji, znalazłem się w Policyjnej Izbie Zatrzymań, byłem świadkiem rozmowy telefonicznej. Dyżurujący oficer powiedział do słuchawki, że nie ma więcej miejsc w Izbie i więcej zatrzymanych już dziś nie przyjmie. Nie wiem, dla kogo brakło miejsca tej nocy w PIZ-ie. Być może dla jakiegoś prawdziwego przestępcy (przepraszam, że osobiście nie czuję się prawdziwym przestępcą). Wiem natomiast, że zatrzymano na noc obywatela, który po raz pierwszy złamał prawo (przy czym społeczna szkodliwość czynu tego obywatela - że posłużę się słowami prokuratora - nie była znaczna) i który z pewnością stawiłby się na komendzie na przesłuchanie w wyznaczonym terminie.
Czy nasz biedny kraj stać na takie ekstrawagancje? Płacimy funkcjonariuszom z nadzieją, że ich działalność przyniesie jakiś efekt, że ich praca nie będzie tylko jałowym trawieniem publicznych środków. Tymczasem..?
 
Przeprowadziłem małe wyliczenie.
  • # Co najmniej 2 godziny pracy funkcjonariusza policji zajęło szczegółowe spisanie protokołu zatrzymania i tym podobnych papierów
  • # Z Komendy Policji do PIZ przewoziło mnie dwóch funkcjonariuszy policji (2*pół godziny pracy każdego z policjantów). By rozwiać ewentualne wątpliwości: byłem JEDYNYM transportowanym zatrzymanym.
  • # Następnego dnia przesłuchanie przez panią detektyw i spisanie kolejnych zeznań, protokołów etc. zajęło znowu ok. 1,5 godziny pracy opłacanego z podatków świetnego fachowca (bo takie wrażenie sprawiła na mnie pani detektyw).
  • # Wywiad środowiskowy - wizyta dzielnicowego w moim domu, następnie moja wizyta w komendzie - kolejne pół godziny (na wywiad środowiskowy złożyło się kilka pytań, na które wszystkie już wcześniej odpowiadałem w trakcie przesłuchania, był chyba więc czynnością zbędną)
  • # Rozpatrzenie mojej sprawy przez prokuratora, przebicie się przez spisane dokumenty - to kolejne minuty i godziny. Nie potrafię powiedzieć, ile czasu zajęła pani prokurator ta sprawa. Godzinę? dwie? trzy? Ostrożnie załóżmy, że to tylko godzina pracy urzędnika powołanego do ścigania przestępstw. W końcu takich spraw prokurator ma dziesiątki i zapewne stosuje się do jakichś ustalonych szablonów postępowania.
  • # Środowe posiedzenie sądu - mam nadzieję, że nie potrwa dłużej, niż pół godziny. A co w mojej sprawie? Prokurator wnosi o warunkowe umorzenie postępowania. Od początku wiedziałem, ze umorzą. Wiedziałem to od pani detektyw. Machina biurokratyczna musi jednak swoje koło zatoczyć.

Wracam do wyliczeń. Razem wychodzi co najmniej 6,5 godziny pracy funkcjonariuszy państwowych różnego szczebla (grubo zaniżyłem te wyliczenia, ale nie lubię sobie sztucznie statystyk poprawiać...). W jakiej sprawie? 0,072 grama marihuany (raz jeszcze przypomnę: 2 złote 16 groszy).
Nasze państwo toczy rak. Publiczne środki są marnotrawione na wiele sposobów. Wielu obywateli do białej gorączki doprowadzają transmisje obrad komisji śledczych i inne przykłady duszenia się aparatu państwowego we własnym cierpkim sosie. Moja sprawa jest kolejną malutką kroplą goryczy w tej miksturze. Policja trzepie kieszenie zatrzymanych na chodniku dwudziestolatków licząc na poprawienie statystyk wykrywalności przestępstw. Przestępstwo jest przestępstwem - czy jest nim posiadanie ćwierć grama trawy, czy pobicie. Nie wykryjemy dwóch pobić, to znajdziemy czterech luzaczków z marychą w kieszeni.
Wyjdzie, że nie wykrywamy tylko 1/3 przestępstw.
Chcecie grać według takich reguł? To grajcie uczciwie panowie Policjanci. Mówiła o tym ostatnio Barbara Nowacka z Federacji Młodych UP. 25 tysięcy studentów w Warszawie przyznaje się do używania marihuany. Ilu wy łapiecie? Te liczby powinny zaniżać wasze statystyki, a nie je poprawiać. Schizofrenia.
Wykrywalność handlu narkotykami w 2002 roku wzrosła zaledwie o 13 procent w stosunku do roku 1999. W tym samym czasie liczba zatrzymanych drobnych posiadaczy narkotyków wzrosła o 631 procent. (Cytuję za artykułem prof. Wiktora Osiatyńskiego opublikowanym w Rzeczpospolitej, nr 34/2005). Policja biega za rzeczonymi luzakami, podczas gdy prawdziwe skurczybyki czują się dobrze i z poważną miną wciągają w nałóg coraz młodsze dzieci. Ostatnio na podwórku zaczepiła mnie 16-latka (wiem, wiem, 12-latki też sięgają po dragi) i spytała wprost, czy mogę jej załatwić jakieś narkotyki. Powiedziałem jej takoż wprost, żeby poczekała jeszcze cztery lata i wtedy się nad tym zastanowiła. I co z tego? Pewnie bez problemu znalazła kogoś, kto bez skrupułów zaopatrzył ją w to i owo. Na osiedlach chłopaczki zupełnie nieświadome niczego palą skuny umoczone w sodzie, piasku kwarcowym albo domestosie i jadą po równi pochyłej. No bo skąd mają wiedzieć, że tego strzec się należy? Nikt z nimi nie zamierza dyskutować. Bo i po co? Chwytamy za pałę i łapaj przestępcę! Mi za to płacą, to moja praca. Jak panu będą za coś płacić, to też będzie pan to robił. Nie, panie Robocop. Jeśli mają mi płacić za wykazywanie się aktywnością w fikcyjnych działaniach, to nie będę tego robił. Sensowną robotę wykonują ci wszyscy wspaniali pedagodzy, którzy edukują i uświadamiają, a nie grożą palcem i aresztem. Do nich powinny trafić te pieniądze, które ulatniają się z budżetu z każdym zatrzymaniem posiadacza śladowej ilości. i tak dalej i tak dalej... a prawo i tak się nie zmieni.
Oceń ten artykuł
(1 głos)