A+ A A-

Relacja ze spotkania o polityce narkotykowej

Kilka dni temu w redakcji Krytyki Politycznej miał miejsce wykład dr Ethana Nadelmanna z Nowego Jorku oraz panel dyskusyjny na temat polityki narkotykowej z udziałem posłów Marka Balickiego (niezależny), Bolesława Piechy (PiS), Joanny Muchy (PO). Było to niezwykle interesujące wydarzenie - zapraszamy do przeczytania relacji.
Uczestnicy:
J. Mucha - posłanka PO, doktor ekonomii, członkini sejmowej Komisji Zdrowia
B. Piecha - poseł PiS, były wiceminister zdrowia, lekarz ginekolog, przewodniczący sejmowej Komisji Zdrowia
M. Balicki - niezależny polityk lewicowy (nie związany z reżimem komunistycznym - w nielegalnej opozycji, represjonowany), lekarz psychiatra, dyrektor Szpitala Wolskiego w Warszawie, minister zdrowia w latach 2003 oraz 2004-05, autor reformy znoszącej kary "za posiadanie", odrzuconej przez ówczesny Sejm 4 głosami
E. Nadelmann - założyciel i przewodniczący Drug Policy Alliance Network, zajmującej się działaniami poświęconymi polityce narkotykowej opartej na nauce, zdrowiu publicznym i prawach człowieka. Nadelmann skończył stosunki międzynarodowe na London School of Economics, w Harvardzie uzyskał m.in. tytuł doktora nauk prawnych. wykładał na Uniwersytecie Princeton. -  Kilka cytatów

------------------------

Większą część spotkania mówił Ethan, charyzmatyczny człowiek i profesjonalny orator - przez kilkadziesiąt minut przepełniona sala słuchała z zapartym tchem, mimo, że dla wielu osób nie starczyło słuchawek z głosem tłumaczki. Także wypowiedzi M. Balickiego podsumować mogliśmy po prostu krótkim "gratulacje - jak zwykle", każda z nich zdradzała fachowość, bogatą wiedzę, inteligencję i odważne podejście do tematu. Przy okazji próbowaliśmy odgadnąć, jakie mogą być szanse na przyjęcie przez władze bardzo skromnej liberalizacji, o której ostatnio słychać. Niezwykle trudno jednak o jakiekolwiek konkrety. Wśród obaw, wyrażanych np. przez Gazetę Wyborczą (Tusk porzuci narkotyki ,zobacz też nowszy news - Rząd ma plan ), obaw, że Tuskowi nie starczy odwagi nawet na drobną zmianę - od podejścia parlamentarzystów obu największych, prawicowych partii może sporo zależeć. Po tej luźnej dyskusji właściwie jeszcze bardziej nic nie wiadomo; akurat p. Mucha i p. Piecha zaskoczyli. Młoda posłanka Platformy, zajmująca się głównie ekonomią w służbie zdrowia przybyła całkowicie nieprzygotowana do debaty, na plus trzeba jej jednak zaliczyć, że szczerze przyznała się do niewiedzy i deklarowała chęć nauki, słuchania oraz otwartość. Konserwatysta z PiS nie agitował w stylu Ziobry ani byłego premiera, sympatyzował z ideą depenalizacji posiadania, a wręcz... Kiedy posłanka powiedziała, że nie paliła trawki, bo na studiach większość czasu była w ciąży lub z małym dzieckiem, p. Piecha zażartował, że przecież to mało szkodzi (a jest lekarzem ginekologiem), a zresztą zawsze można to nadrobić;-) Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale dwie, trzy, kto wie?

Wróćmy do wykładu E. Nadelmanna, warto go pokrótce zrelacjonować. Przedstawił on m.in. założenia nowoczesnej polityki narkotykowej, stanowisko swoje i swojej organizacji pozarządowej, kształt rozwiązań, które proponują, potraktował także temat narkotyków w amerykańskim społeczeństwie i perspektyw na przyszłość. Zaczął od rzeczy zdawałoby się oczywistych, jednak wymagających jasnego przedstawienia i zredefiniowania, wypowiedzenia w nowy sposób. Potrafił określić je tak klarownie i wyraźnie, ekspercko, że słuchacze i inni paneliści właściwie nie mieli wątpliwości. Nawet jeśli chodzi o sprawy, które pozornie nie dotyczą bezpośrednio konopi (co interesuje Czytelników najbardziej), należy zapamiętać te argumenty, te fakty, promować politykę opartą na wiedzy. Ciekawe, że to aż tak dobrze "chwyta". Najważniejszym motorem prohibicji i kryminalizacji jest przecież zwykły strach przed czymś nieznanym.

Należy zrównoważyć szkody, jakie wyrządzają nam same narkotyki i szkody, jakie wyrządza sama polityka narkotykowa. Marijuana jest "dragiem", ale "dragami" są i alkohol, i tytoń, a także leki.
Koszty społeczne wynikające ze spożywania tytoniu i alkoholu są gigantyczne, ale koszty prohibicji byłyby jeszcze straszliwsze.
[Balicki: od tytoniu umiera 300 000 osób, od alkoholu 100 000, od leków 3 000 (w tym nachalnie reklamowanych), od opiatów jak heroina 300, od marijuany się nie umiera.]
Prohibicja żywi gangi. Na aparat represji płacimy znacznie więcej niż na leczenie (w Polsce ta różnica jest jeszcze większa), podczas gdy na to ostatnie dramatycznie brakuje pieniędzy. Głównie z powodu prohibicji aż 2,2 mln Amerykanów przebywa w więzieniach, co daje współczynnik, którego nie "osiągnęli" nawet Rosjanie ani Chińczycy. Większość z nich należy do mniejszości etnicznej, co musi się kojarzyć z rasową/kulturową dyskryminacją.
Gdyby narkotyki były legalne, więcej osób mogłoby je zażywać - ale wcale nie jest to pewne, skoro w drakońskich USA spożycie przez dekady wzrosło do monstrualnych rozmiarów, a liberalnej Holandii jest mniejsze niż w krajach sąsiednich.

Pytają mnie - mówi Ethan - czy chcę zatem legalizować narkotyki? Nie. Powinniśmy uregulować ten problem, zamiast jak dotychczas odmawiać regulacji - teraz właściwie tchórzymy przed regulacją, oddajemy ten teren. Po tym wszystkim nie możemy liczyć na powstanie społeczeństwa abstynenckiego. Nie da się prawnie zmienić natury ludzkiej.

Poza tym, człowiek ma prawo sobie szkodzić, mielibyśmy np. zdelegalizować otyłość, dlatego że ona zabija? [Tu padła uwaga o samobójstwie, które też w wielu kodeksach było nielegalne, najczęściej do połowy XIX wieku...ktoś wyobraża sobie dziś takie absurdalne prawo?]

Cannabis moglibyśmy na przykład traktować tak jak narkotyki dziś legalne. Przed wszystkim posiadanie i zażywanie czegokolwiek nie może być zakazane. Aparat przemocy nie może ścigać konsumentów, którzy popełniają tylko to jedyne "przestępstwo" przeciw samym sobie. Czy też przeciw prawu, w myśl którego posiadanie jest nielegalne, bo... takie jest prawo, że jest niegalne.

Część konsumentów tych substancji czy roślin (w przypadku wielu narkotyków niewielka część, powiedzmy 10%, podobnie jak wśród konsumentów legalnego narkotyku alkoholu) może się uzależnić; niektórzy z tych potencjalnie będą dokonywać aktów przemocy albo kradzieży. To już należy ścigać i sądzić, ale uzależnieni muszą mieć powszechny dostęp do leczenia. Polityka karna uniemożliwa to, nie jest też w stanie zapobiegać problemom - narkotyki trzeba traktować jako kwestię z zakresu zdrowia publicznego.

Czy leczenie powinno być dobrowolne czy przymusowe? Leczenie w zasadzie może być tylko dobrowolne, ale może być alternatywą dla sankcji karnych wobec tych - tylko tych - którzy popełnili przestępstwo przeciw innym. Bardzo ważna jest redukcja szkód w zakresie dystrybucji sterylnych igieł i strzykawek dla zapobiegania chorobom zakaźnym oraz duża dostępność terapii substytucyjnych dla opiatowców. [Chodzi o metadon itp., lek, który jedynie blokuje głód heroinowy, a błędnie bywa nazywany narkotykiem. Pacjenci są podtrzymywani i prowadzą normalne życie, chociaż są uzależnieni od zażywania leku - co nie jest przecież z założenia "Złem", podobnie jak cukrzycy i inni są uzależnieni od leków. Nawiasem mówiąc, substytucja jest obok kar za posiadanie najważniejszym zagadnieniem dla środowiska i ma znaczenie dla przełamania narkotykowych przesądów. Jak powiedział wiadomo kto - czyli M. Balicki - dzisiaj panuje w Polsce taka histeria, że nawet śmiertelnie chorym odmawia się morfiny w strasznych bólach - "bo uzależnia" - gdzie tu sens? Czy człowiek żyje, żeby za wszelką cenę umrzeć trzeźwy?]

Im kryminalizacja jest ostrzejsza, tym bardziej na rynku narkotyków widać dwie niebezpieczne tendencje. Z jednej strony są coraz częściej fałszowane, podrabiane, zanieczyszczane, przez co ich szkodliwość drastycznie się zwiększa. Przykładowo Szwajcaria i Dania wydają uzależnionym nie tylko nieodurzające substytuty jak metadon, ale i samą heroinę, czystą, oficjalną - po prostu dlatego, że to mniej na tym cierpi zdrowie nałogowców i samo zdrowie publiczne (nie mówiąc o bezpieczeństwie publicznym). Z drugiej strony narkotyki są coraz bardziej kondensowane, częściej przyjmowane w niebezpieczny sposób: przykładem wzrost popularności wódki i spirytusu wobec piwa i wina w latach trzydziestych w USA, epidemia kokainy "crack" itd. Wiąże się z tym większy zysk, większy przemyt, więcej przedawkowań, zatruć, uszkodzeń nerek i wątroby etc. I wciąż pojawiają się nowe "dragi".

Dążenie do pełnej abstynencji czyni "Wojnę z narkotykami" przegraną z założenia. Trzeba zorganizować życie ze świadomością, że narkotyki po prostu są obecne w społeczeństwie. I będą. Czego będą używać nasze dzieci i wnuki za 50 lat? Alkoholu? Na pewno. Konopi? Prawie na 100%. Nikotyny? Może. Czegoś bez wątpienia.

Nawiasem mówiąc, z kar za posiadanie wycofuje się właśnie teraz większość Ameryki Łacińskiej, czemu się Ameryka sprzeciwiała. Nawet Meksyk, gdzie trwa regularna wojna domowa rządu z wojskami przemytników, nie widział w tym sensu.

Ponadto, detaliczny handel marijuaną powinien być dozwolony. Wyobraźmy sobie zajmujących się tym dziesięciu dwudziestolatków. A teraz wyobraźmy sobie ich po dwudziestu latach, po tym, jak połowę zamknęliśmy np. na 5-7 lat do paki, a połowa została na wolności. Którzy z nich będą bandytami, a którzy będą mieć żony, dzieci i pracę?


Oczywiście, zdarza się, że marijuana też niektórych uzależnia, raczej nie chcielibyśmy, żeby nasze dziecko dzień w dzień od rana paliło trawę. Ale nawet jeśli jakąś część z nich to spotka, nie musi to wyrządzić wielkich szkód dla ich życia ani zdrowia; zdarza się to rzadziej niż przy piciu alkoholu, a również w przypadku heroiny czy kokainy nie zdarza się każdemu; łatwiej jest też przestać. Czy możliwość odstraszenia części osób (co nie jest pewne) od spróbowania jest warta tego, żeby używając przemocy i więziennictwa odbierać człowiekowi prawo do dysponowania własnym życiem zgodnie ze swoim sumieniem? Przynajmniej w przypadku marijuany nie jest to wystarczającym powodem.


Nie ma powodów, dla których można zaakceptować ograniczanie wolności konsumentów
(nieproblemowych dla innych ludzi). Ci, którzy są uzależnieni, mają prawo do leczenia, jak każdy inny chory, a prześladowania nie powinny spotykać żadnej grupy.
Usankcjonowanie statusu Cannabis w USA jest zresztą kwestią czasu. Już dziś chce tego 40% Amerykanów, chce to rozważyć gubernator Kalifornii i Nowego Jorku, mówią o tym publicznie. [Ale, jak uważa Ethan, akurat Obama nie ma takich planów, zajmuje się innymi sprawami.]

Pragmatyczne podejście nie jest niemoralne, moralność wymaga, aby podejść do narkotyków praktycznie i zrobić wszystko, żeby ograniczyć społeczne koszty ich obecności - łącznie z kosztami prohibicji. Wojna z Narkotykami nie jest skuteczną ochroną przed nimi, przynosi znacznie więcej szkód niż pożytku, nie jest dobra. Należy zbudować szeroki konsensus od prawicy, przez centrum, po lewicę, żeby przywrócić moralność do polityki narkotykowej.

Część dyskusyjna (z udziałem publiczności) nie trwała długo. Nie wszyscy uczestnicy byli skłonni zaakceptować ideę legalizacji konopi, dekryminalizacja i redukcja szkód kontrowersji nie budziły. Za najważniejsze uznano leczenie substytucyjne dla heroinistów oraz zniesienie kar "za posiadanie". Padło pytanie, ile właściwie powinno byc dozwolone jako "na własny użytek", szybko skontrowane stwierdzeniem "niech to będą nawet dwa gramy cannabis - przeważająca większość aresztowań to takie przypadki - ale niech to się już wreszcie zmieni. Za zorganizowanie interesującego i pożytecznego wydarzenia dziękujemy pismu Krytyka Polityczna oraz Programowi Światowej Polityki Narkotykowej (Global Drug Policy Program) Open Society Institute.

Oceń ten artykuł
(0 głosów)