A+ A A-

Na świecie wszystko po staremu

Kraje Bliskiego Wschodu powoli przyswajają dobrodziejstweo demokracji, Chińczycy pracują, od czasu do czasu przysyłając nam z zabawkami małe bonusy, Rosja stwierdza, że coś jej nie pasuje i stawia w gotowości arsenał jądrowy,  na Zachodzie zaś pogłębia się, i tak już będąca w okolicach czerwonego alarmu, atmosfera wszechogarniającej paranoi. Za zło i demoralizację nadal odpowiadają bezwzględnie tępione używki.
Wszystko więc po staremu. Stare, dobre, konserwatywne wartości. Kilka lat temu Terence McKenna trafnie scharakteryzował obłęd toczący świat. Mamy wszystko – mówił – by stworzyć raj. Tylko że wciąż nasi przywódcy są akurat tymi „najmniej” -najmniej inteligentnymi, najmniej wizjonerskimi, najmniej zwyczajnie dobrymi... Patrząc na gęby prezydentów wszystkich krajów, od góry do dołu, trudno z tym polemizować. Przynajmniej ja nie mam zamiaru. Ale to pewnie narkotyki mi we łbie pomieszały...   
 
No właśnie, substancje psychoaktywne. Ich świat, brutalnie ograniczany chorymi prawami, jest jak cały piękny świat chemii, wiecznie pulsujący, targany nieprzewidywalnymi fluktuacjami. Tu cały czas dzieje się coś ciekawego, coś się zmienia. Na przykład całkiem niedawno magazyn Wired donosił o odkryciu w jajach jeżowca hybryd tetrahydrocannabinolu o sile znacznie przewyższającej to, co tak dobrze znamy (jeżowce są cool). Stare psychodeliki ukazują nam zupełnie inną twarz. Kajdany trzeszczą i tylko ciągłe dokładanie nowych trzyma jeszcze psychofarmakologiczną rewolucję na uwięzi.  

    Oto bowiem mężczyzna, cierpiący na klastrowe bóle głowy (nie bez powodu zwane „suicide headache”), charakteryzujące się długimi atakami potężnego bólu, popija sobie herbatkę z grzybków halucynogennych. Być może ciesząc się brakiem bólu i delektując delikatnym tripem, ze smutkiem myśli o wszystkich tych, którym odmawia się na razie jedynego, naprawdę skutecznego leku na to schorzenie. Cóż, Matka Teresa mawiała, że jak boli to Jezus dotyka... Więc ma boleć ćpuny - psylocybiny nie będzie, bo to zło wcielone. Inkwizycja farmakologiczna nie pozwoli człowiekowi leczyć się samemu tym, co mu akurat pomaga. Gdzieś indziej w przestrzeni, kobieta chora na raka piersi dowiaduje się, że pomóc jej może coś wydobyte z konopi indyjskich. Cannabidiol konkretnie, który, jak dowodzą naukowcy z California Pacific Medical Center, może skutecznie powstrzymywać rozwój tego rodzaju raka i zastąpić toksyczną chemioterapie (przynajmniej o ile naziści z DEA nie zniszczą całego światowego zapasu konopi). Nota bene niedawno organizacja ta pochwaliła się, że 98% unieszkodliwionych przez nią roślin to rosnące sobie dziko, nikomu niewadzące samosiejki o nikłej zawartości THC. Dobrze wiedzieć, co stoi za liczbami, które podają animatorzy wojny z narkotykami...

    Kolejna niosąca pociechę informacja przyszła od Amerykańskiego Stowarzyszenia Psychiatrycznego, którego kompetencje w zakresie badania psychicznych dolegliwości nie podlegają, przynajmniej oficjalnie, dyskusji. Jakby nie patrzeć jest to licząca 40 tysięcy członków organizacja pełna poważnych ludzi, zajmujących się na poważnie poważnymi sprawami. Biorąc pod uwagę obecną sytuację legislacyjno-społeczną ich komunikat powinien być w klimacie „zbyt duża dawka marihuany wywołuje dziki amok i zachowania sadystyczne, które mogą osiągnąć apogeum w morderstwach za pomocą siekiery czy szpikulca do lodu”. Kto by się w końcu z tą fachową analizą, przedstawioną w 1938 roku przez agenta Federalnego Biura ds. Narkotyków, nie zgodził? Tymczasem psychiatrzy, którzy zebrali się na początku listopada tego roku, orzekli jednogłośnie: zielone światło dla medycznej marihuany, łapy precz od lekarzy i od ich pacjentów. Nie ma już dyskusji na temat tego CZY marihuana może być stosowana w medycynie. Obecna kwestia obraca się już tylko wokół kwestii jak najlepiej wykorzystać cały jej potencjał. I jak wywalczyć sobie do korzystania z niego prawo. Jeden z zaangażowanych w sprawę psychiatrów stwierdza „to szczęśliwy dzień dla przedstawicieli naszej profesji”

    Cieszę się, że pan lekarz się cieszy. Jednak zanim nastanie ten dzień, dzień, w którym niewinni ludzie opuszczą mury więzień, będziemy obserwować kolejne tragedie. Takie jak tragedia Robin Prosser, kobiety, która latami walczyła z administracją państwową o prawo do zażywania leku przeciwbólowego. Tak, tym lekiem była marihuana. Pani Possner chorowała na autoagresję komórek. Konwencjonalne leki nie wchodziły w grę. Jedynie marihuana pozwalała jej radzić sobie z bólem. Po kolejnej konfiskacie leku przez agentów antynarkotykowego gestapo odebrała sobie życie. Kto odpowie za tą tragedię? Kto zostanie postawiony przed sądem? Nikt oczywiście - bo doprowadzać człowieka do samobójstwa dla jego dobra wolno. W końcu walka toczy się o przyszłość dzieci. I pal licho, że „Archives of Pediatrics & Adolescent Medicine” (gazeta znanego już Amerykańskiego Stowarzyszenia Medycznego) ośmiela się stwierdzać wręcz, że palacze marihuany radzą sobie w społeczeństwie lepiej niż palacze legalnego tytoniu, a nawet abstynenci.

    Takie to herezje świat psychiatryczny smaży wyobraźcie sobie. Chciałbym zresztą wiedzieć ile procent klientów, prosperującego jak nigdy, biznesu psychoterapeutycznego NIE PALI marihuany. Może należałoby wystartować z jakąś kampanią? Nie pal marihuany – studenci psychoterapii potrzebują twojej paranoi. A ja tylko wyciągam wnioski z tego, co czytam w „Archives of Pediatrics & Adolescent Medicine”. I z jakiegoś powodu bardziej sobie cenię informacje stamtąd niż z biuletynu jakiejś „drugs are bad, m’kay” organizacji rządowej. A może jednak wolą państwo odrobinę metylfenidatu? Dopuszczony do użycia przez rząd „lek” skutecznie uspokoi wasze ruchliwe dziecko...

    Jest jeszcze artykuł w „Boston Globe” z marca 2007 o wdzięcznym tytule: „Marihuana cudownym lekiem”. Krótka piłka. Tytuł mówi sam za siebie. Cudowny lek, nie do kupienia w aptece. Ktoś tu naprawdę jest nienormalny. Ja? W artykule tym, który bazuje na tekście z magazynu „Neuroscience” i opisuje niezwykle skuteczne leczenie bólu u pacjentów z wirusem HIV jest też wzmianka, że nasze organizmy same produkują substancje zwane endocannabinoidami. Poziom nielegalności ludzkiej jednostki rośnie zatem. Nie dość, że mózg jakoś daje radę samemu produkować sobie DMT to jeszcze to. Przedstawiciele władzy niedługo będą zaczepiać ludzi nakazując „proszę pokazać, co ma pan w mózgu”. Na dodatek tego autor artykułu stwierdza beztrosko, w narkotycznym zapewne uniesieniu, rzecz następującą: „Ogrom zebranych dowodów wskazuje, że jest szereg innych dewastujących chorób, które marihuana leczy od wieków. (…) Marihuana skutecznie pomaga w przypadku nudności, wymiotów, braku apetytu (to akurat liczne badania potwierdzają dość konkretnie – przyp. autor), spastyczności, rożnego rodzaju bólach (…)  I jest ona niezwykle bezpieczna. Bezpieczniejsza niż większość obecnie przepisywanych leków”. Bezpieczniejsza-Niż- Większość-Obecnie-Przepisywanych-Leków. Jaką czcionką trzeba pisać coś takiego, żeby dotarło do ludzi?

    Ale nie, nie, przepraszam, nic nie chcę sugerować, naprawdę panie władzo, ja wiem, że na mówienie prawdy są w tym kraju paragrafy. Nie chcę skończyć jak Aldo Bianzino. Włoski cieśla, mąż i ojciec, który w ogródku hodował sobie krzaczek marihuany. Zapłacił za tą straszliwą zbrodnię i nikt już przez krzaki tego pana życia pozbawionym nie będzie - na początku listopada został pobity na śmierć w więzieniu.

Ile takich tragedii dzieje się każdego dnia? Ile osób odbiera sobie życie, ile jest zastraszanych, terroryzowanych, zamykanych w więzieniach za nic? Setki tysięcy. Wszystko przy poparciu tzw. „autorytetów”, kościoła, polityków głównych partii. I wszystko po staremu. Tymczasem dla zapewnienia powszechnego szczęścia i dobrobytu trzeba będzie jak najszybciej zaatakować Iran.
   
Jak długo jeszcze świat będzie głuchy na głosy rozsądku i krzyki rozpaczy?
Więcej informacji na www.maps.org . I wspierać
MAPS, bo robią mnóstwo dobrego.
Oceń ten artykuł
(1 głos)