A+ A A-

Wojna z narkotykami (we krwi)

Czym jest wolność? Społeczeństwo? Jakie były początki podporządkowania się jednostek w organizację, którą dziś nazywamy państwem? Dlaczego ludzkie zgodzili się zrezygnować z naturalnej, nieskrępowanej swobody i zdecydowali podporządkować się innym? Pytania te frapują myślicieli od czasów Platona. Kolejni filozofowie podejmowali trud wyjaśnienia jaka była geneza porzucenia przez ludzkość postaci współistnienia, którą przyjęto określać mianem stanu naturalnego.
Stan ten wedle Thomasa Hobbesa był nieustanną walką każdego z każdym, dla Johna Locke’a i Jana Jakuba Rousseau - pierwotną wolnością. Niezależnie od oceny tego okresu myśliciele stworzyli koncepcję umowy społecznej, dobrowolnego porozumienia między członkami społeczeństwa, którzy za cenę zrzeczenia się indywidualnych pragnień i nieskrępowania podporządkowuje się jakiemuś autorytetowi w zamian za korzyści, które z umowy wynikną. Poczucie bezpieczeństwa było zapewne jednym z głównych motywów. Organizując się w grupy łatwiej było przeżyć. Nie oznaczało to jednak końca prawa silniejszego, tyle tylko, że przeniosło się ono z poziomu indywidualnego na zbiorowy. 
 
Powstałe na bazie umowy społecznej zbiorowości posiadały wspólne cele, zamieszkiwały ten sam teren, wyznawały podobne lub te same przekonania, etc. Wszystko w imię bezpieczeństwa. Lecz gdy owo bezpieczeństwo zostało zagrożone należało zjednoczyć się i podjąć zbrojną walkę z wrogiem, obudzić w członkach wspólnoty siły, by podjęli się zabijania. To banalne stwierdzenie, lecz od zarania dziejów władcy musieli podjąć wysiłek zobligowania poddanych, by ryzykując swe zdrowie i życie stanęli do walki. Ludzie musieli wyzbyć się naturalnego strachu i ruszyć w bój. Pokonać lęk i stanąć oko w oko z niebezpieczeństwem.

W tzw. społeczeństwach pierwotnych czarownik czy szaman odgrywał niebagatelną rolę w indoktrynacji wojowników. Poprzez obrzędy i rytuały, które poprzedzały atak mieli wzmocnić instynkt, przełamać strach. By wyzwolić w wojownikach dodatkową motywację posługiwano się nierzadko substancjami psychoaktywnymi. W tej kwestii wielokrotnie przywoływanym przykładem są Assasyni. W oparach haszyszu przyszli mordercy doznawali wizji, w których widzieli swoje przyszłe życie w rajskich ogrodach. Rzadziej przywoływani są natomiast berserkerzy. Berserk, termin często występujący w sagach nordyckich, oznacza wojownika mającego opinię niezwyciężonego, który walczy z siłą i dzikością niedźwiedzia. Ok. 800 r. p.n.e. Bersekersami nazywali Wikingowie tych spośród siebie, którzy mieszkali z dala od plemienia. Przed walką wprawiali się w stan autohipnozy, wspomagając się przy tym środkami psychoaktywnymi (najprawdopodobniej poczciwymi muchomorami czerwonymi – por. R.Rudgley – Alchemia kultury, czy T. McKenna – Pokarm Bogów, przyp. red.). Ubrani w futra niedźwiedzi stanowili potężne zagrożenie dla sił wroga. Wpadając w szał odznaczał się zwiększoną odpornością na ból i spotęgowaną agresją.

Substancje psychoaktywne wykorzystywano do zwiększenia możliwości bojowych wojsk od wieków. Przeróżne stymulanty stosowano nieprzerwanie aż do czasów nowożytnych. Przykładowo w 1718 roku, w czasie wojny pomiędzy Szwecją a Norwegią żołnierze jednego z oddziałów szwedzkich spożyli, dla dodania sobie ducha bojowego, grzyby z rodziny muchomorów (Amanita muscaria), zawierające substancje pobudzające i halucynogenne. Lecz rozwój tej „dziedziny” wojskowości nastąpił w dziewiętnastym stuleciu. W czasie wojny secesyjnej w Stanach Zjednoczonych wstrzykiwano żołnierzom, wyizolowaną już w początkach XIX wieku (1803 roku) morfinę, co stało się przyczyną prawie powszechnej toksykomanii u żołnierzy obu walczących stron. Podczas wojny francusko-pruskiej powszechnie stosowano eter, który był używany jako środek znieczulający żołnierzy na polu walki. Po zakończeniu wojny stał się on modnym narkotykiem. Jeszcze przed pierwszą wojną światową na szeroką skalę stosowano morfinę, co ułatwił niezwykle powszechny już wynalazek strzykawki. W 1883 roku lekarz niemiecki Ashenbrandt aplikował żołnierzom kokainę, aby zmniejszyć zmęczenie wywołane trudami walki. Pruscy lekarze byli zresztą zafascynowani wspaniałymi opowieściami o działaniu liści koki na boliwijskich Indian. Stworzyli więc napój “coca-win”, którego picie miało zwiększyć wytrzymałość wojska i zrekompensować niedostatki w wyżywieniu. Reklama głosiła: „Jeden łyk na polu bitwy i uczucie głodu zniknie!”.

Jak stworzyć maszynę do zabijania?

Podczas pierwszej wojny światowej alkohol stał się obowiązkowym elementem frontowego zaopatrzenia. Jak informują źródła historyczne część dziennego wyposażenia brytyjskich żołnierzy obejmowała wówczas 1/8 litra rumu. Ilość ta została zwiększana na krótko przed opuszczeniem okopów i ataku na pozycję wroga. Historycy wojskowości podkreślają, iż w przypadku żołnierzy niemieckich dieta żywnościowa była co prawda nad wyraz skromna, ale w przypadku alkoholu dosyć bogata: Niemcom należało się kufel piwa, pół litra wina i ćwierć litra wódki dziennie.
 
Kokaina była szczególnie popularna wśród pilotów. Zupełnie nowy rodzaj broni wymagał od podniebnych wojowników maksymalnej koncentracji. Stąd też na potrzeby oddziałów lotniczych produkowano olbrzymie ilości białego proszku. Koniec wojny przyniósł imponujące nadwyżki kokainy. Wciąż postrzegana jako substancja o szkodliwości zbliżonej do tytoniu stała się szczególnie popularna w Republice Weimarskiej. Zresztą ówczesna popularność z pewnością miała wpływ na rozpowszechnienie się określenia “szalone lata dwudzieste”...

Lecz nie tylko w Europie armia wykorzystywała narkotyki. Jeszcze przed II wojną światową, podczas przygranicznych starć między Rosją a Japonią trwających od maja do września 1939 roku żołnierze z Kraju Wiśni dodawali sobie animuszu swoistymi „substancjami dopingującymi”. Jak podaje w swym opracowaniu jeden z rosyjskich historyków podczas walki na bagnety w bitwie nad Chałchin-Goł (tereny dzisiejszej Mongolii), armia japońska doznała dotkliwych strat. Spanikowani żołnierze uciekali, zostawiając na polu walki nie tylko wiele trupów, ale także łupy. Autor konstatuje, iż po bitwie rosyjscy dowódcy dowiedzieli się na czym polega „samurajski duch walki”. Na pobojowisku odnaleziono bowiem nie tylko setki butelek z wódką, ale również całe skrzynki opium przeznaczone dla żołnierzy…

Powszechnie przyjmuje się, iż podczas II wojny światowej ogólnie przyjęty schemat mobilizowania żołnierzy do walki polegał na tym, że Armia Czerwona stosowała spirytus, a Niemcy amfetaminę. Nie jest to do końca prawdą bowiem amfetamina używana była także przez radzieckich lotników i marynarzy. Podobnie jak alkohol w Wehrmachcie. Faktem jest natomiast, iż spożycie alkoholu przez radziecką armię było olbrzymie. Alkohol stał się jedyną podporą dla milionów mężczyzn służących w wojnie ojczyźnianej. Lecz nielegalna produkcja alkoholu stała się poważnym problemem. Wielu wojskowych „producentów” nie znało bowiem skutków działania alkoholu metylowego. Po spożyciu wytworzonego w warunkach polowych napitku niejeden Rosjanin oślepł lub ulegli śmiertelnego zatrucia alkoholem.

Aplikowanie żołnierzom narkotyków przybrało najbardziej zinstytucjonalizowaną formę podczas II wojny światowej. Konkretnie teza ta dotyczy armii niemieckiej. Cudownym lekiem hitlerowskiego wojska była metaamfetamina, która miała sprawić, iż aryjski zdobywca mógł funkcjonować przez kilka dni. Prawdopodobnie pierwszymi użytkownikami specyfiku, nazwanego „cudowną pigułką Wehrmachtu” byli niemieccy motocykliści dokonujący inwazji na Polskę we wrześniu 1939 r. Pewne jest natomiast, iż 35 mln tabletek metamfetaminy, rozprowadzanych pod nazwą „pervitin”  zostały wysłane do piechoty i sił powietrznych od kwietnia do lipca 1940 roku. Z czasem badania dowiodły jednakże, iż jej dłuższe stosowanie powodowało stany psychozy i w dłuższym okresie czasu obniżało zdolność bojową żołnierzy. Pervitin na krótko wrócił do łask podczas walk na froncie wschodnim. Ekstremalne warunki, z którymi przyszło się zmierzyć Niemcom w walce z „generałem Mrozem” wymagały natychmiastowego zwiększenia efektywności ludzkiego organizmu.

Pod koniec wojny niemieccy farmaceuci stworzyli tabletkę o nazwie D-IX. Była to mieszanka, w której skład wchodziło 5 miligramów kokainy, 3 miligramów pervitinu, 5 miligramów eukodalu (przeciwbólowego preparatu z morfiną), a także syntetycznej kokainy firmy MERCK, która używana była przez niemieckich pilotów podczas I Wojny Światowej. D-IX przeznaczony był dla dwuosobowych załóg miniaturowych okrętów podwodnych oraz młodocianych żołnierzom, którzy nocami pełnili wartę przy obronie przeciwlotniczej oraz w późniejszym okresie podczas obrony Berlina. W innym z państw Osi – Japonii, podczas II wojny światowej amfetamina była narkotykiem tak popularnym, iż po zakończeniu działań wojennych większość wojskowych zapasów trafiła do ludności cywilnej, by zwiększyć jej siły w odbudowie kraju. O ilości wydanego narkotyku świadczy fakt, iż w kilka lat po wojnie szacunkowe dane wskazywały, że ok. 30%% Japończyków było od amfetaminy uzależnionych (w wojskach alianckich triumfy święciła benzedryna, szczególnie wśród żołnierzy brytyjskich i amerykańscy).

Jak rozładować stres?


Po II wojnie światowej stosowanie przez żołnierzy narkotyków traktowane było jako przestępstwo. Narkotyki w armii „zeszły do podziemia”. Nie znaczy to jednak, że ich nie było. Co więcej, w US ARMY zaczęły być poważnym problemem. Co prawda pierwsze informacje na ten temat pojawiły się w amerykańskich mediach jeszcze podczas wojny koreańskiej to skalę procederu dostrzeżono w trakcie działań wojennych w Wietnamie, w latach 1957-1975.

Królowała marijuana. Przez długi czas palenie przez żołnierzy marijuany w większości przypadków było ignorowane przez dowódców. Dopiero od 1968 roku rząd zmusił wojsko do rozprawienia się z powszechnym paleniem trawki, jakże łatwo dostępnej w Wietnamie. Było na to za późno. Korzystanie z narkotyków było w wojsku tak powszechne, iż skuteczne ich zwalczanie było zadaniem nieomal niemożliwym do zrealizowania. Armia rozpoczęła masową kampanię propagandową przeciwko ganji, próbując ograniczyć stosowanie zioła wśród żołnierzy. Jednym z narzędzi propagandy były filmy dokumentalne. Jeden z nich ukazuje, iż z paleniem marijuany żołnierze wcale się nie kryli. Bohaterem półtoraminutowego dokumentu jest dwudziestoletni Vito z Filadelfii, dowódca dwunastoosobowego oddziału stacjonującego pięćdziesiąt mil na północny wschód od Sajgonu. Jako „przykładny” dowódca instruuje podwładnych w jaki sposób wykorzystać pozbawionego pocisków shotguna tak, by służył on jako idealne narzędzie do palenia ganji. Kolejni szeregowcy zaciągają się – dosłownie – prosto z  lufy gęstym dymem. Anonimowy degustator tłumaczy, iż dymek ten pozwala mu się zrelaksować i pozbyć napięcia. A lektor zatrważającym głosem informuje, iż ponad 50% amerykańskich żołnierzy stacjonujących w Wietnamie pali marijuanę…

Amerykańscy lekarze alarmowali, iż palenie marihuany w warunkach wojennych powodować może długotrwałe negatywne skutki psychiczne. Osobną kwestię stanowił natomiast fakt, iż badania dowodziły, że palenie marijuany pozostaje bez wpływu na sukces misji. Nie stwierdzono, że marijuana ma wpływ na operacje wojskowe, ponieważ palona była w celach relaksacyjnych po zakończeniu starć. Żołnierze wiedzieli, że ich życie podczas ataku byłoby zagrożone wskutek spowolnienia reakcji, a palenie marijuany podczas walki poważnie zaszkodziłoby ich bezpieczeństwu. Mimo to rozpoczęto akcję penalizacyjną. Przeprowadzone w armii aresztowania doprowadzały do zatrzymywania nawet tysiąca osób w przeciągu tygodnia. Ośrodki leczenia zostały zalane przez palących ganję żołnierzy. Ze względu na skalę zjawiska i brak możliwoście jego rozwiązania problem został stopniowo wyciszony. Kontynuowano jednak prace badawcze w USA. I tak między majem a wrześniem 1972 roku przeprowadzono badania wśród 943 żołnierzy, którzy wrócili z Wietnamu do Stanów Zjednoczonych we wrześniu 1971 roku. Przeprowadzono z nimi wywiady oraz pobrano próbki moczu. W przypadku 495 osób analiza wykazała wynik pozytywny dla opiatów. W wywiadzie dokonanym wśród grupy żołnierzy po 8-12 miesięcy od daty powrotu 83% stanowili rezerwiści, a 17% wciąż służyło w wojsku. Wyniki były szokujące. Prawie połowa z nich eksperymentowała w Wietnamie z heroiną i opium, a jedna piąta psychiczne lub fizyczne była uzależniona od środków psychoaktywnych. Po powrocie większość rezerwistów nie zrezygnowała z narkotyków, część zaczęła stosować heroinę, amfetaminę i barbiturany. Niemniej tylko znikomy procent wyraził chęć leczenia. Ze względu na ilość przyjmowanych w Wietnamie narkotyków, litry wypitej whisky i notorycznego korzystania z prostytutek wojnę tę nazywano wojną rock’n rollową. Inną kwestią pozostaje natomiast udział CIA w szmuglu narkotyków. O przemycanych przez Amerykańską Centralę Wywiadowczą narkotykach (heroinę szmuglować miano m.in. poprzez zaszywanie jej w ciałach zabitych amerykańskich żołnierzy wysyłanych do USA) do dziś krążą niezliczone legendy.

Jak unieszkodliwić własnych żołnierzy?

W czasach zimnej wojny armie nie ustawały w próbach zwiększenia możliwości żołnierzy. Testowano LSD. Badanie wpływu na żołnierzy zatwierdzano na najwyższych szczeblach. Ujawniane raporty wielokrotnie udowadniały, iż testy na US Army nie należały do rzadkości. Choć eksperymenty związane z testowaniem narkotyków na żołnierzach w czasach zimnej wojny było szczególnie rozwinięte w Stanach Zjednoczonych to również inne kraje starały się pomocą LSD stworzyć „uniwersalnego żołnierza”. Wyniki tych eksperymentów odnaleźć można choćby na You Tube. Jednym z nich jest film ukazujący testowanie LSD na żołnierzach brytyjskich w 1964 r. W tym celu wybrano ochotników z doborowego oddziału „41 Royal Marines Commando”. Po przeprowadzonych 30 listopada wstępnych badaniach następnego dnia podano żołnierzom LSD. 2 grudnia mieli dobę odpoczynku po czym przeprowadzono kolejne badania. Podanie narkotyku miało miejsce o 11 .15. W dziesięć minut później kazano im prowadzić ćwiczenia wojskowe na poligonie. Pierwsze efekty pojawiły się o 11.40. Żołnierze wyglądali na zrelaksowanych nie dbając o kryjówkę. Jeden z żołnierzy całkowicie stracił kontakt z rzeczywistością. Pozostali żołnierze z szerokim uśmiechem na ustach wykonywali rozkazy. W międzyczasie telegrafista dostał ataku śmiechu, oplatając kablem drzewo. Rozbawiło go to tak bardzo, iż chichocąc zaczął tarzać się w ziemi. Po ponad godzinie od zażycia kolejny uczestnik doświadczenia bez przyczyny rozpoczął wspinaczkę na drzewo...
W krajach zza żelaznej kurtyny również dokonywano eksperymentów dotyczących LSD. Na początku lat 70. ubiegłego stulecia testy przeprowadziła armia czechosłowacka. W eksperymencie, który został przeprowadzony w wojskowym szpitalu w Pradze (i którego zapis także można odnaleźć w otchłani nieocenionego youtuba – przyp. red.) wzięło udział czterech oficerów. Dwóm z nich podano LSD, pozostałym – placebo. Mieli uczestniczyć w taktycznych manewrach prowadzonych na mapach. Badanie było filmowane ukrytymi kamerami. Dwójka, która przyjęła narkotyk po dwudziestu minutach zaczęła wykonywać niekontrolowane ruchy, ściągali mundury. Tłumaczyli, iż jest im gorąco. Zaczęli być agresywni wobec pozostałej dwójki i mieli kłopoty z pamięcią. Po chwili wkręcili sobie, że w pokoju doszło do ataku chemicznego, w związku z czym założyli gazowe maski. Rozpoczął się konflikt z dwójką, która zażyła placebo. Doszło do sytuacji, gdy oficer nie potrafił znaleźć na mapie, gdzie stacjonuje wróg. Po zakończeniu eksperymentu uczestników poinformowano o przyczynach niezwykłego zachowania. Mimo zdziwienia poczucie obowiązku i chęć poświęcenia dla ojczyzny zwyciężyła. Jeden z oficerów, który zażył LSD przekonywał, że jeśli zaistniała by taka potrzeba bez wahania podejmie się eksperymentu raz jeszcze...

Jak przeczyć faktom? Przypadek amerykański

Obecnie eksperymenty z farmaceutycznym podnoszeniem możliwości bojowych żołnierzy jest – co oczywiste – starannie ukrywany. Problem zażywania narkotyków przez żołnierzy co pewien czas trafia jednak na czołówki gazet, szczególnie w Stanach Zjednoczonych. Sprzyja temu zaangażowanie USA w wojnę w Iraku i Afganistanie. Dane statystyczne przekazane przez amerykańskich wojskowych dotyczących nadużywania narkotyków i alkoholu przez żołnierzy jest powszechnie postrzegane jako tuszowanie istotnego problemu występującego w armii. Nadużywanie substancji stale rośnie, żołnierze wracają do domów uzależnieni od substancji psychoaktywnych. Dziennikarze podkreślają, iż kwestię tę ilustruje zasada: “my nie pytamy, ty nie mów” Lekarze wojskowi przebywający na froncie są powszechnie uważani za dealerów. To do nich kierują swe kroki żołnierze.

Przez wiele lat amerykańscy dowódcy zaprzeczali, jakoby dostarczano żołnierzom narkotyków w sposób zinstytucjonalizowany. Sytuacja zmieniła się w 2003 r. Sprawa stała się głośna, gdy piloci amerykańskiego bombowca zabili pomyłkowo czterech Kanadyjczyków, gdyż wydawało im się, że ci otworzyli do nich ogień. Prawnik pilotów za linię obrony przyjął rozkaz dowódców, którzy nakazywali pilotom stosowanie narkotyków, które w efekcie wywołały u jego klientów halucynacje. Co prawda dowództwo amerykańskich wojsk lotniczych zaprzecza, by zmuszało swych pilotów do korzystania z tzw. go-pills, nazywanych przez pilotów speedem o tyle informuje jednocześnie, iż na pokładzie samolotów w apteczkach znajdują się tabletki deksedryny, którą mogli oni zażyć za pozwoleniem dowódcy lub lekarza pokładowego. W toku śledztwa okazało się, iż zażywanie go-pills jest powszechne. Tłumaczono, że  gdy lot trwa dwadzieścia cztery godziny, szczególnie nad terenami, na których nie można lądować, nie jest możliwym, by piloci mogli pod koniec zadania zachować konieczną koncentrację bez chemicznego wspomagania. Zażywanie speeda doprowadziło z kolei do konieczności stosowania po zakończeniu misji no go pills, środków, które umożliwiają naspeedowanym pilotom zaśnięcie.

W kontekście powyższych przykładów, choć stanowią one jedynie nikły procent używania substancji psychoaktywnych w armiach, sformułowanie „wojna z narkotykami” nabiera odrębnego znaczenia niż to, które funkcjonuje w oficjalnym obiegu. Ale to tylko kwestia pewnej umowy społecznej, w której to suweren decyduje o tym gdzie kończy się wolność jednostki. Oczywiście w imię bezpieczeństwa i ochrony.
Oceń ten artykuł
(5 głosów)