A+ A A-

PARA–BAJKA

Próbuję sobie przypomnieć, jak to było w dawnych czasach. Nie chcę przez to powiedzieć, że znane są mi losy i historie terrorystycznej tradycji, zapoczątkowanej przez cygańską kapelę Birkuta i old–timowe bandy. Każdy Cygan to diler haszu i patelni – głosi legenda, której fragmenty kolebią mi się w labiryntach pamięci.

Mieć Cygana w składzie orkiestry, to zapewniało sukces nie tylko artystyczny. Wyobraźmy dziś sobie hasz i patelnię w jednym miejscu. Automatycznie wyobraźnia nas przeniesie do Salonu spirytystów, gdzie hasz podawany jest w konfiturach i dodawany do zawartości kadzielnic, podczas ceremonii przywoływania duchów, niekoniecznie opiekuńczych. Wtedy też narodził się horror w literaturze i potem w kulturze, jako koszmar, jaki nie wyśnił się filozofom. I tak na świecie pojawił się modernizm z całą swą otoczką. Epoka, w której każdy zabobon podniesiony został do rangi symbolu. Zadaniem pozostało umieścić symbol w odpowiednim miejscu, by działał na wyobraźnię. Niestety nie pamiętam większości postulatów tamtego czasu, ale teraz są one oczywistością w jakiejś cywilizacji. Kobieta to raczej istota niż rzecz. Podobnie dziecko. Europie taka refleksja zaświtała po dwóch tysiącach lat od zjednoczenia. Do Polski wieść ta dociera po kolejnym millenium. Chyba, że ktoś od małego jest millanerystą. Młodzieńcza fanaberia jakiejś epoki, jak tamten hasz i powidła rozcieńczane winem i oczywiście absynt pomieszany z eterem. Eter przypominał swym zapachem trójchloroetylen, więc mało sprawny użytkownik snifów łatwo mógł pomylić istotę substancji, która powodowała rozpuszczenie mózgu. Wedle medycznych raportów to, co zdarzyło się w Polsce w epoce hipisów, nie ma swego odpowiednika gdziekolwiek i kiedykolwiek na świecie. Z odległej perspektywy nowej epoki wygląda to trochę inaczej, niż się zdawało modernistom. Że kobieta też człowiek. I dziecko. Niewiele jest takich narracji w literackim dorobku cywilizacji zjednoczonej Europy. Tu przypomnę, że Gerard Hausman przez ostatnie jedenaście lat zebrał czterdzieści tomów opowieści tubylców Ameryki i Karaibów, pracując przez lat siedem nad wyborem sentencji Boba Marleya Przyszłość to Początek. Trzy lata zajęła mu praca nad śpiewnikiem dla dzieci, a ile czasu spędził nad Kebra Nagast, tego nikt nie wie. Wieść głosi, że oryginał Księgi przekazała królowa Elżbieta do klasztoru w Lallibeli dopiero w 2oo3 roku. Skąd więc wzięła się rasta–wiedza na Karaibach sto lat wcześniej? Legenda głosi, że stąd, że właśnie wtedy wysłannicy królowej, poprzedniczki Elżbiety, zagrabili wiele cennych skarbów Abisynii, których wartości nie potrafią docenić nawet w nowej epoce. Ale wtedy słowo anglik miało swoją symboliczną reprezentację. A było to w czasach, gdy nie istniały jeszcze narody ni rasy. Tak to było tu w Europie. I dlatego w Ameryce i na Karaibach absynt to delicja i fanaberia. Tam preferują bimber i rum. A poza tym mają też inne, lokalne używki. Stąd potem hasło nowej epoki jako odpowiednik Kinder, Kirche & Kuche – Sex’n’Drugs & Rock’n’Roll.
Nawet dzisiaj trudno mi wyobrazić sobie owe analogie. Może to jest pomysł dla fabuły jakiegoś konkursu?  

Zapomniałem dodać, że tamte i tamtejsze bandy, poprzedniczki hipisów, jeździły dorożkami w czasach westernów, co w niczym nie zmienia sytuacji, gdy użyjemy tamtych obrazów do narracji Maxa i Kelnera w numerze Pędzą Gangi na Balangi. Ta sama fanaberia co u tamtych spirytystów. Tyle, że otwarta na wpływy. Tamci zamykali się w salonach, a niekiedy wręcz w szafach. Legenda głosi, że Baudelaire codziennie z rana zawiadamiał, kogo zaprasza na kolejne spotkanie poszukiwaczy poetyckich natchnień. A było to w czasach przed Freudem jeszcze i mało kto wtedy wiedział, co to jest seks. Alkohol był raczej lekarstwem niż drugiem/dragiem. I nie istniały jeszcze ani rock ani rolki w jakiejkolwiek postaci, choć słyszałem też wersję i taką, że miały one właściwości spowalniające czynności. Bardziej wolny to jednak nie znaczy wolniejszy. Choć efekt spowolnienia [slow motion] może wywoływać takie wrażenie. Baudelaire zadowalał się haszem i seksem. Tak sobie myślę czasem, że też bym już spoczął na jakiejś Laurze, ale hasz u nas nie istnieje odkąd Cyganów uziemili – tak głosiły do niedawna ludowe wieści. Ale o tym nie poczytam w internecie. Gerald Hausman długo jeszcze nie znajdzie w Polsce swego odpowiednika. Nie musi. Tu jest inny klimat, inna cywilizacja, inne przetrwalniki niż gdzie indziej. Niegdysiejsi rebelianci i terroryści są dziś trupami lub najemnikami. Muzyka, jaka im towarzyszy, to największa tajemnica, jakiej tylko możemy się domyślić. Słuchając jej, widz staje się uczestnikiem w czasie rzeczywistym tego, co artysta miał na myśli, budując taką, a nie inną sekwencję dźwięków. Kręcę się wokół tematu Kapela jako Banda i metafora Jazz–Bandu. Ten sam czas. Ta sama opresja. Syf jak zwykle chujnia z grzybnią i padaczka. I nie wiem, czy teraz jest tak samo czy trochę inaczej. Niegdysiejsze dramaty brzmią komediowo raczej. Nikt już nie popełni samobójstwa, dowiedziawszy się, że dziecko to człowiek. Albo, że człowiek to potomstwo Boga. Więc pra–ludzie musieli się rozmnażać jak ślimaki winniczki obojnaki. Jak sobie o tym pomyślę, to wydaje mi się to jakieś takie obrzydliwe. Człowiek w parze z winniczkiem. Co innego jamnik. Jakoś to widzę jako alternatywę dla nowej rasy w nowej epoce, której idolem jest android, wyposażony w dron jako narzędzie. Kolejny poziom o jakim nie śniło się filozofom. Czysta fikcja niemająca swego odpowiednika w dominujących naukach. Takim tropem spróbujemy podążać od wiosny, pamiętając o tym, że na wszelkiego rodzaju przejawy obecności w sztuce reaguje pozytywnym skutkiem.

Artykuł z 45 numeru Gazety Konopnej SPLIFF


(@udioMara)

Oceń ten artykuł
(1 głos)