A+ A A-

Odlot, czyli o prawo do odurzenia

Trudno o bardziej wyświechtane stwierdzenie, niż obserwacja, że używki towarzyszyły ludzkości od zawsze. Albo i dłużej, jak upieraliby się McKenniści. Od wspomaganych roślinnymi psychodelikami prehistorycznych rytuałów, przez odkrycie właściwości fermentujących winogron, przez kolonialny boom na kawę i tytoń, aż po napędzane ekstazy i stymulantami życie nocne wielkich miast – tak zwane narkotyki stały się nieodłączną częścią ludzkiego życia społecznego.

Można przyglądać się tej osobliwej symbiozie konstruując metodyczny leksykon, albo przykładną opowieść historyczną, tego typu podejście wydaje się jednak nieco wyczerpane. Ostatecznie, w epoce Errowida i pdfowej wersji TIHKaL dostępnych za jednym kliknięciem, zapychanie czterystu stron papieru drobiazgowymi danymi nie porwie raczej nikogo. Podobnie niedzisiejsza wydaje  się naiwna apologia psychodelików (choć pewnie Kamil Sipowicz i wyznawcy ayahuaski po pięć stów za tripa mogą się ze mną nie zgodzić). Stuart Walton – stary wyga z Guardiana i miłośnik wina – zdaje sobie z tego doskonale sprawę. Jego zaskakująco świeże podejście (biorąc pod uwagę, że pierwsze wydanie Odlotu wylądowało na półkach siedemnaście lat temu) analizuje kwestię zamiłowań do odmiennych stanów świadomości od strony praktyk kulturowych – regulujących, sankcjonujących, uwznioślających,deprecjonujących czy wreszcie medykalizujących i kryminalizujących wcieranie proszków i wdychanie oparów. Nie rezygnując przy tym z warsztatu naukowego (odpowiedzialna za polską edycję książki Aletheia to poważane wydawnictwo specjalizujące się w humanistyce) i dogłębnego researchu, Walton bez ogródek prezentuje swoje liberalne podejście do tematu, niejednokrotnie powołując się na własne doświadczenia. I choć zapał polemiczny sprawia, że narracja momentami dryfuje daleko od brzegu, nie da się ukryć, że Odlot to dla rodzimej narkoliteratury pozycja niezwykle istotna.

Walton nie ukrywa swojej postawy już od pierwszych stron waży uczciwie argumenty prohibicjonistów, jak i bezkrytycznych entuzjastów, ale ostatecznie wygrywa w nim lekko cyniczny pragmatyk. „Wojna z narkotykami” – zarówno we współczesnej, Nixonowskiej odsłonie, jak i w sankcjonowanych religijnie wcześniejszych wcieleniach jest nie tylko skazana na porażkę – jest wręcz przeciw skuteczna. Jednocześnie na uwagę zasługuje pewna odwaga autora – broni on używek nie tyle dlatego by były one zupełnie nieszkodliwe, raczej dlatego, że za wielokrotnie przywoływanymi przez siebie Rudgleyem i Danportem-Hinesem uznaje po prostu wrodzone ludzkie prawo do odurzenia. W myśl tej logiki odmienne stany świadomości, „wyjście z siebie” byłyby czwartym, obok pożywienia, odpoczynku i seksu, biologicznym popędem istoty ludzkiej.

Druga z istotnych deklaracji pojawia się również na samym wstępie – otóż Watson bez skrępowania przyznaje, że poza źródłami naukowymi sięgał ochoczo po „dowody anegdotyczne”, a także – o zgrozo! – po własne doświadczenia. Jest to wyznanie o tyle cenne nie tylko dlatego, że rzadkie wśród twórców sięgających po akademickie pagony, ale przede wszystkim – dogłębne doświadczenie narkotyczne, choć zawsze zakorzenione w kulturze, ostatecznie będzie zawsze skrajnie subiektywnie. Trudno o bardziej oporne na próby opisu doświadczenie niż solidny rollercoaster dwustu mikrogram LSD, o czym, niestety, można przekonać się czytając lwią część psychedelicznej beletrystyki.

Poczyniwszy istotne uwagi wstępne, Watson przechodzi do wyjątkowo przejrzyście ustrukturyzowanego wykładu. Mamy więc obowiązkowe rozdziały z farmakologią i skróconą historią poszczególnych grup używek – łącznie z ketaminą, mefedronem, czy... rtęcią (czytelnicy Spliffa mogą poczuć się zawiedzeni, bo z kolei konopie zostały potraktowane  nieco po macoszemu), jednak bez dwóch zdań daniem głównym pozostają rozdziały poświęcone „narkotykom” w dyskursie religijnym, prawnym i medycznym.

Odlot. Kulturowa historia odurzeniaOtrzymujemy więc drobiazgowe omówienie zarówno krótkotrwałej symbiozy odurzenia z obrzędowością (misteria Eleuzyjskie), jak i późniejszego wygnania Dionizosa przez co najmniej dwuznacznie traktujące odurzenie chrześcijaństwo, a także omówienie stanowiska judaizmu i stosunkowo najbardziej restrykcyjnego islamu (warto zauważyć z jaką wprawą dekonstruowany jest tutaj mit o „haszyszynach”). Zdecydowanie uderza koncentracja na świecie zachodnim, do której autor przyznaje się tylko poniekąd – brak tu zarówno omówienia podejścia do odurzenia wielkich religii Wschodu, jak i niemal absolutne pominięcie roli peyotlu, grzybów, czy ayahuaski w obrzędowości ludów Ameryki Południowej i Środkowej.
Jeszcze ciekawiej wypada rozdział poświęcony reżimom prawnym. Co interesujące, pojawiają się one w kontekście regulowania wewnętrznych stanów jednostek stosunkowo późno (między innymi dlatego, że do dziewiętnastego wieku sankcję, od biedy, zapewniała religia). Watson zajmująco opisuje zaskakująco znajome przypadki „paniki moralnej” towarzyszącej wejściu na narkotykową scenę heroiny i kokainy: dwuznaczną moralnie fascynację mediów, napiętnowanie substancji i przypisanie ich do konkretnych „upadłych” grup (kolorowi, artyści, aktorki teatralne...), wreszcie głośne przypadki przedawkowań i nacisk opinii publicznej skutkujący tyleż restrykcyjnymi, co przeciw skutecznymi sankcjami. Szczególnie interesująca w tym kontekście jest historia amerykańskiej prohibicji alkoholowej – kuriozalnego eksperymentu, który jednak nie przeszkodził Stanom Zjednoczonym po dziś dzień przewodzić krucjacie wymierzonej w pozostałe używki. Na uwagę zasługuje drobiazgowe (może nawet zbyt drobiazgowe) dywagacje nad argumentami prohibicjonistów i przytaczanie przykładów odmiennych rozwiązań (Portugalia), jednak szczególnie w kontekście np. dostępnej na polskim rynku od tego roku „Narkomomii” wyjątkowo brakuje omówienia współczesnych rozwiązań.

Jednym z najciekawaszych wątków Odlotu, jest teza o stosunkowo późnej „medykalizacji” narracji o narkotykach. Autor traktuje dyskurs medyczny z zadziwiającą nonszalancją – z jednej strony, całkiem słusznie, wskazuje na to, że bardzo długo jakiekolwiek regulacje wieku od którego dopuszczalne jest przyjmowanie używek w zasadzie nie istniały (dziesięciolatki pokrzepiające się pintą ale przed szychtą w kopalni), używa też przekornego argumentu, że używanie narkotyków pomimo negatywnych efektów cielesnych to godny pochwały tryumf woli i ducha nad materią. Z drugiej strony ta brawura prowadzi go do kuriozalnego ignorowania zarówno fizjologicznych podstaw uzależnienia, jak i... samego mechanizmu uzależnienia (obecnie definiowanego powszechnie jako odrębna jednostka chorobowa związana z dysfunkcją dopaminowego układu nagrody)! Podobne szarże nieco osłabiają intelektualną moc analizy procesu „medykalizacji” – a wątek przesunięcia użycia narkotyków ze sfery metafizycznej, przez religijną aż do prawnej i medycznej jest niezwykle interesujący.

Podobnie jak temat „medykalizacji”, podobny niedosyt pozostawia omówienie wątku związku narkotyków z twórczością artystyczną - rozbrojonych zostaje tu tylko parę mitów dotyczących inspiracji, po czym otrzymujemy sztampowy katalog przykładów: de Quincey, Coleridge, Kerouac. Niewiele uwagi poświęca Walton kwestiom estetyki twórczości po narkotykach, pomija też specyfikę wytworów kultury kształtowanych specjalnie dla zażywających, fakt o tyle zaskakujący, że skądinąd wiemy, że autor wie co-nieco o kulturze klubowej. Nie byłbym też sobą, gdybym nie wytknął autorowi zasadniczego pominięcia kwestii społecznych – nie tylko w wyjaśnieniach dlaczego w ogóle ludzie z danych sfer społecznych sięgają po narkotyki, ale także w omówieniu dystynkcji (brzydkie speedy dla biedoty / dobre psychodeliki dla klasy kreatywnej), z których z pewnością zdaje sobie sprawę jako dziennikarz pisujący o winie dla snobów. Możliwe, że te niedociągnięcia wynikają wprost z idiosynkrazji Waltona, który nie ukrywa swojego zainteresowania pewnymi tematami i braku cierpliwości do innych (momentami osobiste sympatie autora przybierają wręcz postać nieskrywanej preferencji do niektórych używek, czy... pełnych jadu wycieczek personalnych – najbardziej dostaje się tu chyba Leary’eamu). Podobne pominięcia obniżają nieco wartość poznawczą książki, której podtytuł nakazuje spodziewać się pozycji możliwie wyczerpującej, jednak są też interesującym, bo niecodziennym w literaturze (quasi-)akademickiej przejawem stylu autora.

Słowo więc o stylu. Flow Waltona w swoich najlepszych momentach należy do największych zalet Odlotu – kwiecisty, rozbudowany, niepozbawiony pazura potrafi jednak potknąć się o własne nogi w szczególnie brawurowych szarżach. Przejrzystości nie sprzyjają też rozbudowane dygresje – w przeciwieństwie do recenzenta Krytyki Politycznej nie mam jednak tu pretensji o szczegółowość niektórych sekcji, co do nic niewnoszącą miałkość niektórych piętrowych metafor. Podejrzewam też, niestety, że pewna w tym rola tłumaczenia - Anna Kunicka wykonała świetną robotę przedzierając się przez gęstwiny stylu Waltona, momentami jednak można odnieść wrażenie, że i ona się w nim zagubiła. W tłumaczeniu zdarzają się też kwiatki w rodzaju coffeeshopów występujących jako „holenderskie bary kawowe”, mająca swój ugruntowany polski odpowiednik „Ulica dżinu” z rycina, w Odlocie pozostawiona w oryginale, czy zupełnie skandaliczne wielokrotne użycie określenia „murzyn” w odniesieniu  do płatnego wyrobnika – wstyd!

Pomijając pewne niedociągnięcia i niezwykle wyrazistą personę autora (ja należę do miłośników takiego stylu, choć mieszanina arogancji, cynizmu i barokowego stylu może odstręczyć wielu czytelników) – Odlot pozostaje niezwykle cenną pozycją. Uzupełniając Odurzonych Davenporta i Alchemię Kultury Rudgleya niemal zamyka wydany po polsku kanon narkoliteratury (czekamy na High Society i Acid Dreams). Na szczególną uwagę zasługuje kulturoznawcze podejście i niesłychana erudycja autora – jeśli więc zamiast czytać mętnych kwasowych proroków macie ochotę na pozycję w której przypisy z Derridy i Heideggera przeplatają się z ciepłymi słowami na temat MDMA, soczystą krytyką prohibicjonistów i żarliwą apologią wolnej woli i prawa do odurzenia, Odlot to lektura obowiązkowa.

Artykuł z #58 numeru Gazety Konopnej SPLIFF

Robert Kania

Odlot. Kulturowa historia odurzenia
Wyd. Aletheia, Warszawa 2017.
436 stron, miękka oprawa

Oceń ten artykuł
(2 głosów)