A+ A A-

Maciej Balcerzak Gaga Warszawski Wilkołak

Najgłupsza powieść, jaką czytałem od czasu Jazzus Band1. Choć dzieli je od siebie siedem lat, sprawiają wrażenie, jakby jedna była kontynuacją drugiej. Czytając tę starszą, trzeba się trochę przemęczyć, brnąc przez kolokwializmy towarzyszące stereotypom, utrwalonym w potocznym myśleniu o popularnej muzyce i masowej kulturze.

Gaga Warszawski Wilkołak nie ma już takich obciążeń. Czyta się ją jednym tchem, nie wnikając zanadto w sens przygód bohaterów ani w to, co autor miał na myśli. Od początku uczestniczymy w fikcji i czujemy to nie wiadomo skąd. Kino akcji w konwencji wideoklipu. Fikcja bynajmniej nienaukowa i z lekka psychodeliczna. Trzeba mieć niejeden defekt w percepcji, by podążać za fabułą. Nie tylko paradoksy są tu źródłem naszych zaskoczeń. Wyciągane z kapelusza magika różnobarwne króliki zmieniają się na naszych oczach w symbole medialnej epoki. I co ciekawe, nie system jest tu powodem transformacji socjalnych i osobistych. Racją argumentów nie są ani dialogi ni refleksje.

Nie jest to też projekcja ego ani wytwór nieświadomości własnej ni zbiorowej. Rzecz sama w sobie i obiekt aktywności, towarzyszącej podążaniu za przewodnią myślą. Innymi słowy – fenomen. W czasach, gdy w modzie dominują różne auto- i bio-grafie oraz ich naśladownictwa, Warszawski Wilkołak jawić się nam może jako fanaberia, na którą nie każdy może sobie pozwolić. W dawnych czasach taka powieść nie byłaby wydana i gdyby jakimś cudem tak się stało, natychmiast zostałaby wpisana na listę zakazanych lektur. Teraz, co najwyżej, delikatnie może dotknąć lub urazić czyjeś uczucia, nie tylko religijne ale i światopoglądowe. Nie wierzę jednak, by komukolwiek o takiej wrażliwości zaświtały one przy czytaniu tej książki.

Na pograniczu śmieszności i herezji dzieją się rzeczy potoczne i powszechne. Odniesienia do tego, co rzeczywiste i prawdziwe, już za chwilę zaczną znaczyć co innego, stając się metaforą kulturalnego życia w przeszłości i teraz. I to jest bodaj największą wartością tej książki, że równie śmieszna będzie i w przyszłości. Patologiczne relacje są bowiem zawsze takie same. Rozmijanie się intencji ma w sobie podobne analogie. I tak po prostu bywa, że ducha coraz więcej, a rozumu nie przybywa. Schematy i stereotypy ustępują miejsca algorytmom, w jakie wpisują się aktualne i wiodące tendencje myślowe.

Wczorajsza poprawność jest dziś jutrzejszą anegdotą. I nie wiadomo, co jest najpierw, a co potem. Dawna jasność pogrąża się w mroku. I nie trzeba już być prorokiem, by miksować ze sobą przyczynę i skutek. Z równym powodzeniem przemówi do nas to, co jest i to, co nie istnieje.

Artykuł z 47 numeru Gazety Konopnej SPLIFF 


@udioMara

Oceń ten artykuł
(1 głos)