A+ A A-

Pij, bo się ściemnia...

W Polsce za joya mogę mieć zmarnowane życie. Podobnie jak alkoholik, które śpiąc na przystanku legalnie niszczy sobie życie alkoholem. Tylko że on, on jest wolny. A ja nie. On nawet spać i rzygać może na dworze. A ja spalić blanta spokojnie – nie mogę.
 
„Zabije wszystkich złodziei”, wydarł się mój współpasażer. Matkę mu okradli, tłumaczył potem. By uspokoić duszę, wyciągnął na rozkładany, kolejowy stoliczek trzy bolsy, które jak podkreślił, sam zrobił. Siedzący z nami dziadziu szybko załapał o co chodzi i jak gdyby przygotowany na taki rozwój sytuacji, wyciągnął zwój wałówki na zagrychę. Raźni kompani, od początku podróży mocno wstawieni, jeden pełen energii i agresywny, drugi całkiem bez życia, za nic mieli moje próby zdrzemnięcia się i zmuszali do picia. Po czterech literatkach dałem pokaz swojej asertywności i stanowczo odmówiłem, bo powoli przestawałem kojarzyć co się dzieje. Powrót do rodzinnej Jeleniej Góry, po roku spędzonym w Anglii, spędziłem więc w prawdziwie polskim towarzystwie, pomyślałem. Pierwszy weekend upłynął pod znakiem relaksu. Kilka jointów, spotkanie z dziewczyną, jakiś film. W tym samym czasie, setki tysięcy moich rodaków zalewało pałę, za rzygając się i śpiąc po przystankach.

Palę trawę od 10 lat. Wielu moich znajomych robi to znacznie dłużej, nierzadko zdarza się, że robią to prawie całe życie. Może czasem są trochę zapuszczeni i mają większe problemy z pamięcią, ale trzeba przyznać, że żyją i mają się całkiem dobrze. W przeciwieństwie do dorównujących im stażem trucia się alkoholików. Kiedy dwa dni później podróżowałem autobusem do Warszawy, moim oczom znów ukazał się nasz alko-folklor. Żołnierze z Legnicy piją, budowlańcy ze stolicy piją, a ja jeden przytomny między nimi, skazany na wysłuchiwanie ciągłych zawodzeń w stylu „Jerzyyy, a dzie my jeziemy?”. W czasie przerwy w środku nocy idę do restauracji coś przekąsić – reszta kupuje po kieliszku żołądkowej, a budowlańcy dokupują piwa...

Kiedy wreszcie wylądowałem w Warszawie, kolega poprosił mnie, bym zaszedł do nocnego i przyniósł mu coś do picia. Oprócz mnie, w kolejce stało jeszcze trzech żuli, trochę agresywnej „złotej polskiej młodzieży” i paru innych, wyglądających na normalnych ludzi. Wszyscy bez wyjątku wyszli ze sklepu z procentami w rękach. Po drodze na przystanek podsłuchałem rozmowę dwóch gości – „Wczoraj wypierdoliłem 25 browarów” – „Hehehe, to cieńki jesteś, ja 28”.

Skrajnie zniechęcony tymi widokami, od których zdążyłem się już nieco odzwyczaić, wsiadłem do autobusu. Nie minęło pięć minut, jak siedzący naprzeciw mnie gentleman wyciągnął z teczki jabcoka i zaczął pociągać z gwinta. Krańcową przesadą był jednak widok, jakim powitało mnie osiedle kumpla, do którego jechałem. Biała jak tynk, wielka jak igloo dupa sra; co więcej, oddający się tej czynności jednocześnie wymiotuje. Po chwili gość chwieje się i nie przestając rzygać (tym razem już na siebie) leci wprost w swoje odchody. Zdaje się, że resztkami świadomości osobnik ten chciał schować się w krzakach, lecz niestety kompletnie pomieszał kierunki i trafił na miejscowy skwer. Co ciekawe, widok nieszczególnie dziwił czekających na przystanku ludzi. Część się śmiała, część patrzyła z odrazą, lecz w gruncie rzeczy ta ludzka tragedia nie wzbudzała w nich większej dozy współczucia, czy przejęcia.

Czerwone, spite mordy, brudne łapy, smród, agresja i zamieszanie, błędny wzrok. Spanie na ulicach, przystankach, pod drzewem czy w autobusie, o zachowaniu nie wspominając. Takimi widokami przywitała mnie Polska, racząc mnie nimi wszystkimi w ciągu jednego raptem weekendu. W Anglii odbywała się niedawno debata między politykami konserwatywnymi i liberalnymi na temat problemu narkomanii, w tym także alkoholizmu. Mimo, iż konserwatyści byli przeciwni legalizacji marihuany, to do jednej wypowiedzi byli zgodni ze swoimi politycznymi oponentami. Gdyby wszystko narkomanii i alkoholicy palili trawę, byłoby w kraju nie dość, że lepiej, to jeszcze weselej.

Oceń ten artykuł
(0 głosów)