A+ A A-

RUTA - Gore

Karrot Komando 2o11Projekt powstawał dwa lata i dwa miesiące potem mogliśmy już podziwiać pierwsze efekty pracy, jakiej by nie podołał pojedyńczy człowiek, choćby maksymalnie skupiony na sobie. Nie jest to jedyny efekt zbiorowej kreacji. Inny jest taki, że Gore to namacalny symbol wspólnoty, nieopisanej przez poznawczy stereotyp. Skoro nieopisanej to nieistniejącej. Na niewiele zdać się mogą nawet społecznościowe portale. Określenie – ikona pop–kultury – pasuje jak ulał do tego projektu. Od niego się bowiem zaczyna nowa epoka w historii Muzyki Świata. Tak jak od Milesa Davisa rozpoczął się fusion, od Dona Cherry harmolodic i free, którego odkrywcą był też Ornette Coleman.
Dziś każdy z nich ma w muzyce świata osobny epizod. Ruta, przez swą epizodyczność, stanowi punkt wyjścia dla spojrzenia w przeszłość. Sytuuje się wtedy na przeciwnym biegunie powszechnej presji myślenia o przyszłości. Przyszłość to efekt wspólnoty dokonań. Ruta ma to już za sobą. Płyta, zanim trafi do obiegu medialnej informacji, przejdzie do legendy, gubiąc przy okazji wiele szczegółów i anegdot, które poza sesją, im dalej od studia, tym mniej śmieszne i pouczające. Wyobrażam sobie wśród potencjalnych słuchaczy dawnych fanów punk–rocka, którym muzyka świata wtedy nie wchodziła nijak. Lecz nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek z ówczesnej publiczności usłyszał choćby pogłoskę na temat tego albumu. Ilość osób biorących udział w nagraniu wyklucza jakkolwiek sensowną informację na temat zawartości płyty. Jej przesłanie jest dla mnie niezrozumiałe, co nie przeszkadza w odkrywaniu innych walorów. Obecność dubu umiejscawia nagrania w aktualnym czasie, choć to chwila zaledwie w całej tej ścieżce dźwiękowej. Brzmienie, które jest esencją muzyki, wybija się na plan pierwszy i aż zjawia się pytanie, dlaczego punk–rock nie pojawił się dawniej? Bezwolnie i mimowiednie można zostać wyznawcą ducha czasu. Fuzja, jakiej dokonuje Ruta, ma w sobie potencjał dalszych przemian percepcji, niż tylko miałoby to wynikać z dźwięków. Chóry użyte jak instrumenty to wciąż znamię awangardy. Tym samym Ruta jest więc dokumentem, poniekąd archiwalnym nawet [choćby z uwagi na dwa bonusy, niewidocznie umieszczone na koniec]. Taki paradoks. Nikt raczej nie będzie szukał nowości w antykwariacie. Największa zaleta tego projektu polega na tym, że jest on niepowtarzalny. Nie da się z niego wyselekcjonować takich elementów, z których można by zbudować algorytm lub strukturę, bez popadnięcia w schemat i karykaturę. Chyba, że ktoś gustuje w kabaretach. Ruta jest wtedy dziełem otwartym, sytuującym się poza literaturą. Bliżej jej do pełnego anarchii performansu, niż do wieczoru poezji przy świecach. Podobno nie można tej płyty słuchać cicho. To nie ostatni symbol wspólnoty, owładniętej jakimś planem. Co ciekawe, uczestnicy projektu nie pokazują źródeł natchnienia, czyniąc rzeczy niewidzialne dostępnymi naszej percepcji. Paradoks kolejny i nie ostatni.

Jeżeli dotrwała do naszych czasów droga poznania, dawniej zwana apofatike, to jej przykładem może być Gore. Choć trudno znaleźć przełożenie między tymi dziedzinami, istnieją wspólnefragmenty podobnej metody.

Tak samo nie jest rozstrzygnięte, czy joga to medytacja, czy coś mniej [gimnastyka], czy coś więcej. Jakiś trening psycho–somatyczny na pewno się odbywa przy słuchaniu tej płyty. Słuchacz podatny na sugestie odczyta z niej więcej, niż poszukiwacz melodii, choć i tych jest tu parę. Polecać uwadze te nagrania to daremna pasja entuzjasty. Muzyka działa siłą faktu. Przy okazji jest też ideą. Wszystkie wiodące idee – zdaniem Emanuela Kanta – potrzebują wyznawców. Skoro miały ich dawniej, to równie dobrze mogą na nich trafić w przyszłości. Nie ma jednak takiej konieczności. Istnieją też symbole nijakie i obojętne, nie wywołujące żadnych emocji ni zaciekawienia. Dzieła zgromadzone przypadkiem i od niechcenia. Kolekcje dziwolągów i kreatur. Muzyka dla nich zda się mieć posmak remedium na dolegliwości. Terapeutyczna wartość płyty też jest nie bez znaczenia w ramach wspólnoty muzyki. Że można jej słuchać w kółko na auto – rewersie, przekonałem się osobiście. Ale dwa lata i dwa miesiące? Nie wyobrażam sobie. Choć to zaledwie epizod w całej tej historii, w której Ruta, w roli zbuntowanego zbója, dochodzi do głosu z pomocą tych, którzy jej wtórują. Mogę sobie wyobrazić swój udział w partiach chóru, aczkolwiek ograniczony do samych samogłosek. Czy to wystarczy za referencje?
 
RUTA - Gore
Oceń ten artykuł
(0 głosów)